Worek.
Tylko że worka już tam nie było.
Tam, gdzie sieć miała się rozszerzać, by przyjąć lądownik, gdzie kryza miała go przepuścić, wszystko zwisało w stronę chmur, wiotkie i martwe.
— Co się stało?
— Nie wiem, Marcelu. Pewnie została trafiona. Chciał odsunąć od siebie ten obraz.
— Pewnie została trafiona bezpośrednio w kryzę. Albo któryś ze wsporników. Wszystko się zapadło.
— Trzynaście minut — oznajmił głos.
SI ostrzegła Scolariego i pozostałych, że „Zwick” zaraz uruchomi silniki. Zaczął się proces zwalniania i wycofywania walca Alfa.
Poinformowała także, że odzyskano łączność z pozostałymi statkami.
Przeżycie w trudnej sytuacji jest często wyłącznie kwestią szczęścia. Jeśli komuś ono sprzyja, korpus sił pokojowych przybędzie na czas, generator prądotwórczy jednak nieoczekiwanie zaskoczy albo delikwent dostanie miejsce we właściwej części samolotu. A najczęściej jest to obecność właściwych ludzi.
Gregory MacAllister,
Przewodnik duchowy dla nocujących pod namiotem
Czas do rozpadu (prognoza): 10 godzin
— …to nie jest problem nie do rozwiązania… — Obraz Marcela rozmywał się na ekranie. Nadal mówił, ale Hutch już go nie słuchała.
— …może uda wam się wśliznąć…
Popatrzyła do przodu, przez przednią szybę, na niebo barwy popiołu, które wyglądało, jakby rozciągało się w nieskończoność. Z prawej strony wisiał potężny słup dymu. Powiedziano jej, że to wulkan. Ktoś się za nią poruszył. Ale nikt się nie odezwał.
— …pech, ale spróbujemy coś wymyślić…
Chwyciła wolant mocno, jakby to mogło ją uratować. Przesunęła go do przodu, opuściła klapy i lądownik zanurkował. Przyjemna, przewidywalna fizyka.
— …nadal zdołamy…
Wyłączyła dźwięk i teraz Marcel poruszał tylko ustami, patrząc na nią oczami, w których nie było nic. Dziwne, ale było jej go żal. Zrobił więcej, niż ktokolwiek od niego oczekiwał, i przegrał w ostatniej sekundzie.
Uderzenie meteorytu. Jak mogli mieć aż takiego pecha?
— Co teraz? — spytał MacAllister.
Ledwo go słyszała.
— Mój Boże — jęknął Nightingale.
— A może spróbować się wepchnąć — zaproponowała Kellie. — Wiemy, że jest otwór. Wystarczy tylko go znaleźć.
— Tak. — Nightingale wyciągnął rękę i uścisnął jej ramię. — To nie powinno być jakoś szczególnie trudne.
Włączyła z powrotem Marcela.
— Powiedziałeś, że kryza się zapadła. Ale tam były światła. Można je włączyć?
— Nie — odparł. — Nie reagują.
— Jeśli znajdziemy kryzę, przecież możemy się przez nią przepchać, prawda?
— Prawdopodobnie tak. Nie planowaliśmy tego w ten sposób, ale pewnie się da. Jeśli tylko nie jest bardzo splątana. Trudno powiedzieć, jakie dokładnie warunki tam panują.
Pewnie. Jeśli.
— Marcelu, nie musimy się trzymać planu. — Spojrzała na przyrządy. — Głupio mi, że muszę to tak ująć, ale nie mamy już gdzie wylądować.
— Wiem.
— Nadal jesteśmy na kursie?
— Tak. Jak w pysk strzelił.
Niezbyt fortunne określenie. Zobaczyła, że Marcel się krzywi i żałuje, iż tak to ujął.
— Jest — rzekła Kellie.
Wyglądała jak długi, cienki element odzieży zwisający z nieba. Hutch patrzyła, jak opada, jak wiatry nią miotają, przepychając ją z jednej strony na drugą. Zaskoczyło ją to, na tej wysokości, i dopiero teraz uświadomiła sobie, jak lekki musiał być materiał, z którego ją wykonano.
Cała konstrukcja się zapadła. Nie tylko pierścień. Szyny podpierające, które oddzielały przód od tyłu i boki od siebie tak, że było to worek, także opadły. Widziała, że są gdzieś wplątane w ogniwa. Jedna z szyn odpadła, gdy Hutch na nią patrzyła. Widziała, jak wpada w chmury.
Nie było worka, do którego można by się wśliznąć.
— Co robimy? — spytał Nightingale, nie ukrywając przerażenia. — Na litość boską, co my teraz zrobimy?
W tej chwili dużą przyjemność sprawiłoby jej wyrzucenie go z lądownika.
— Lecisz za szybko — rzekł Marcel. — Zwolnij o dziesięć kilometrów na godzinę. Nie, dwanaście. Zwolnij o dwanaście.
Zwolniła. I równocześnie próbowała uspokoić bicie serca.
— Sześć minut — powiedział Marcel. — Nadal będzie w fazie schodzenia w dół. Na samym końcu. Tuż przed tym, jak zacznie się wynurzać. Będziecie mieli dziewięćdziesiąt sekund na załapanie się. Potem sieć ruszy znowu w górę.
— Nie możecie dać nam więcej czasu?
— Niestety nie. Gdybyśmy spróbowali, stracilibyśmy kontrolę nad walcem. Nie bylibyśmy w stanie go wycofać. — Spojrzał na Hutch, jakby konieczne były dodatkowe wyjaśnienia. — Hutch, jeśli nie wycofamy go w porę, spadnie do oceanu.
Przyjrzała się sekwencji, którą wysłał jej Marcel. W tej chwili dwa statki nadświetlne używały głównych silników, żeby powstrzymać opadanie walca. Za kilka minut ta moc spowoduje, że Alfa zwolni, zatrzyma się na krótko, po czym zacznie się cofać.
Wiedziała, gdzie mniej więcej ma być otwór, ale nie widziała go, nie przez tę plątaninę ogniw.
— Czy ktoś widzi tę kryzę? Marcelu, czy ona jest zwrócona w naszą stronę? Jest nadal na wschodzie?
— Nie wiem, Hutch. Macie lepszy obraz od nas. Atmosfera strasznie zakłóca obraz z teleskopów.
— Nic nie widzę — rzekła Kellie. — Jedna plątanina.
— Jak sądzisz? — spytał Marcel. — Potraficie to zrobić?
— To się nie uda — rzekła Kellie. — Za bardzo poplątane. Nie przepchniemy się przez to.
— Zgadzam się z tym — mruknęła Hutch.
— Hutch — Marcelowi łamał się głos. — Nie mamy nic innego.
— Może mamy. — Wzięła głęboki oddech. — Dobrze. Niech wszyscy się uspokoją. A teraz wam powiem, co zrobimy.
Jej wzrok napotkał ciemne oczy Kellie; bez słów zadała jej pytanie. Hutch skinęła głową.
Kellie otworzyła szafki i zaczęła wyjmować butle z tlenem. Podała jedną Nightingale’owi.
— Po co to? — spytał, wyglądając na szczerze zaskoczonego.
— Wszyscy wskakują w e-skafandry.
— Po co? — dopytywał się Mac.
Głos Hutch brzmiał całkowicie obojętnie.
— Opuszczamy statek.
— Hutch — odezwał, się Marcel. — Wolniej. Zmniejsz prędkość o jakieś sześć kilometrów.
Hutch wykonała polecenie. Czuła uderzenie adrenaliny i chciała zrobić wszystko jak najszybciej.
— Ile mamy uprzęży? — zwróciła się do Kellie.
Kellie przeszukała szafki. Hutch usłyszała, jak uruchamia się jeden ze skafandrów. Nightingale’a.
— Dwie — odparła Kellie i podała je Macowi i Nightingale’owi, po czym pokazała im, jak korzystać z zaczepów. — Wystarczy je przyczepić do sieci i zatrzasną się.
— Hutch — rzekł Nightingale — czy ty mi chcesz powiedzieć, że wychodzimy na zewnątrz? Będziemy skakać?!
Skinęła głową.
— Po prostu wysadzę was przy sieci, Randy. Złapiecie się jej.
— Mój Boże — jęknął.
Hutch zwróciła się znów do Marcela.
— Jakiej grubości są linki sieci?
— Cienkie. Jak twój palec wskazujący. A czemu pytasz?
— Chciałam się upewnić, że zaczepy się na niej zatrzasną. Ewakuujemy się stąd.
— Co? Nie możesz tego zrobić, Hutch.
— Dlaczego? Posłuchaj, to najlepsza możliwość i nie mam czasu się z tobą kłócić.
Kellie ucięła dwa kawałki liny i podała je Hutch. Hutch włożyła zbiorniki z tlenem i uruchomiła e-skafander.
Читать дальше