— Ty i Hutch nie macie zaczepów — rzekł Mac.
— Poradzimy sobie — odparła Hutch. — A teraz słuchajcie: kiedy się wydostaniemy, ustawię lądownik dokładnie przy sieci. Dostosuję się do jej prędkości, więc będziecie musieli tylko wychylić się i złapać. I wspiąć się.
Nightingale był blady jak ściana.
— Wszystko będzie dobrze, Randy. Nie ma co się martwić. Kiedy już złapiesz się sieci, wystarczy się przypiąć. Dobrze? Wiem, że to groźnie wygląda, ale nic ci nie będzie. Jak już tam będziesz, przypniesz się, odprężysz i będziesz czerpał przyjemność z przejażdżki.
Chciała powiedzieć Nightingale’owi, że kiedy zbliżą się do sieci, nie będzie czasu na to, żeby się zastanawiać, stojąc w śluzie. Powstrzymała się jednak, wiedząc, że w ten sposób może tylko wywołać u niego atak paniki, którego wolałaby uniknąć.
Kellie patrzyła na nią spokojnie.
— Dlaczego ja nie mogę przejąć sterów?
Hutch potrząsnęła głową.
— Dzięki — odparła. — Ja to załatwię.
— Pomogę ci wyjść.
— Wszystko w porządku.
— Czekajcie chwilę — wtrącił Nightingale. — Co się dzieje?
— Nie będzie nikogo, ktoby pilotował lądownik tak, żeby Hutch się wydostała — wyjaśniła Kellie.
— Wydostanę się — odparła Hutch.
— Może powinniśmy jednak próbować znaleźć kryzę — upierała się Kellie.
— To się nie uda. Dajcie spokój. Poradzę sobie. Zbliżali się. Wyłonili się z warstwy chmur i zobaczyli światło słońca. Sieć zwisała z nieba bezpośrednio nad nimi.
Kellie miała oczywiście rację. Antygrawitacja mogła utrzymać lądownik na stałej wysokości, ale sieć się poruszała. Kiedy Hutch wstanie od sterów, sieć i lądownik bardzo szybko zaczną się oddalać. Może się zdarzyć, że wyjdzie do śluzy, a sieć będzie już trzydzieści metrów od niej.
Ale nie było sposobu, żeby coś z tym zrobić.
Do licha.
— A wiatr? — spytał Nightingale.
— Na tej wysokości nie będzie z tym problemu. Patrzył na nią z rozpaczą. Biedny drań tak bardzo się bał.
Posłała mu pocieszający uśmiech. Nie było jednak czasu, żeby o tym porozmawiać. Zmniejszyła ciśnienie powietrza w kabinie, żeby odtworzyć warunki panujące na zewnątrz, i otworzyła wewnętrzny właz śluzy.
— Mac, ty pierwszy. MacAllister skinął głową.
— Dzięki, Hutch — rzekł, a potem spojrzał na nią tęsknie. — Dzięki za wszystko.
Wszedł do śluzy. Zewnętrzna klapa otworzyła się. Nie patrz w dół.
Sieć była beznadziejnie poplątana.
— Czekaj, aż ci powiem, Mac.
Lądownik zbliżył się do sieci, ogniwa otarły się o kadłub. Ostrożnie: nie możemy się zaplątać.
— Dobrze, Mac. Skacz.
MacAllister zawahał się, a Hutch wstrzymała oddech. Boże, nie, tylko nie on.
I już go nie było. Hutch odsunęła się szybko od sieci, żeby zrobić mu miejsce, zmniejszyć prawdopodobieństwo uderzenia go albo sieci przez lądownik.
Kellie wychylała się, patrząc w bok.
— Wszystko gra — poinformowała. — Złapał się.
— Kellie, teraz ty. Czekaj na sygnał.
W ten sposób, jeśli Nightingale spanikuje, zabije tylko siebie.
Kellie pochyliła się nad Hutch, przechodząc obok niej.
— Kocham cię, Hutch — rzekła. Hutch skinęła głową.
— Ja ciebie też.
Kellie weszła do śluzy.
Nightingale wyciągał jakąś linę z szafki. Chciała zapytać, co robi, ale była zajęta czym innym. Hutch znów zbliżyła się do sieci.
— Na mój sygnał — rzekła.
Kellie czekała z naprężonymi mięśniami.
— Teraz. Skacz.
Kellie wyszła prosto w niebo. Hutch odleciała w bok.
— W porządku — rozległ się w słuchawkach głos Kellie. — Jestem na pokładzie.
Dwoje na dwoje.
Prędkość opadania sieci spadała. Hutch dostosowała prędkość i zbliżyła się.
— Teraz ty, Randy. Stał i patrzył na nią.
— A jak ty zamierzasz się wydostać?
— Wydostanę się.
— Jak?
Sieć zatrzymała się, znieruchomiała i zaczęła wędrować w górę. Hutch wyrównała kołysanie lądownika, zbliżyła się do sieci.
— Skacz.
Stał tuż za nią.
— Nie skaczę bez ciebie — oznajmił dziwnym tonem.
— Randy, nie mogę tu sterczeć na wieki.
Schylił się, pokazał jej kawałek liny, którą wyjął z szafki, i zaczął owijać ją tą liną wokół pasa.
— Co ty robisz? — dopytywała się.
Lina mierzyła jakieś czterdzieści metrów. Pobiegł do śluzy i zobaczyła, że drugim końcem owinął siebie.
— Kiedy wyskoczę — powiedział — policz do jednego i skacz.
— Randy, to szaleństwo. Jeśli mi się nie uda…
— Zostaniemy razem. W górze albo na dole.
Sieć wznosiła się coraz szybciej, przyspieszała, ale Hutch udało się zrównać prędkość. Kadłub stuknął o sieć.
Mogła odwiązać linę. Ale dzięki niej miała szansę. Do licha, i to niezłą szansę!
— Dobrze, Randy — rzekła. — Skacz!
Pobiegł do śluzy i znikł. Odsunęła lądownik od sieci, robiąc mu miejsce, nadsłuchując, czy powie, że wszystko w porządku. Musiał jednak stracić głos albo sparaliżowało mu struny głosowe. Lina, którą byli związani, wysuwała się z kabiny. Mam nadzieję, że się czegoś złapałeś, chłopie. Hutch puściła wolant, jednym susem pokonała kabinę i zanurkowała przez śluzę, zgarniając linę, żeby nie zaplątała się w lądowniku. Sieć była już poza jej zasięgiem, wznosząc się i dryfując w górę.
Nightingale niemal wolał zostać w kabinie, wśród wygodnych grodzi i foteli, i spaść razem z lądownikiem, niż skakać w niebo.
Była taka chwila, kiedy związywał siebie i Hutch liną, że szukał jakiejś wymówki, żeby tylko nie skoczyć. I może tak by się stało. Może miał nadzieję, że Hutch odmówi, a wtedy on będzie mógł zostać z nią, jakże prosto i wielkodusznie, oddzielony od tego okropnego włazu.
Ale ona mu zaufała i ta ufność podsyciła jego determinację: nie chciał się znowu upokorzyć. Sieć była blisko. Po prostu złapał ją, objął ramionami i odciągnął się od statku. Był sam, lądownik się oddalał, a on wisiał z zamkniętymi oczami.
Sieć falowała i poruszała się. Nightingale trzymał się jej kurczowo, stał na niej, czuł jej załamania wokół siebie, stał się jej częścią. Otworzył oczy. Lądownik był daleko, lina, która łączyła go z Hutch, rozwijała się, on zaś czekał, bojąc się, że zostanie wyszarpnięty ze swojej grzędy. Gdzie ona jest?
Przypnij linę.
Żeby to zrobić, musiałby oderwać jedną rękę od sieci. Niemożliwe.
Skupił się na ogniwach, na gładkiej, poczerniałej powierzchni łańcucha, na tym, jak były połączone. Na przypięciu się do sieci, zanim Hutch wyjdzie z lądownika.
Na wszystkim, tylko nie na pustce, która go otaczała.
Puścił sieć jedną ręką, chwycił uprząż, która zwisała z jego kamizelki, i przeciągnął ją przez ogniwo. Szarpnął. Poczuł, jak się zahacza.
Sieć przyspieszała. Czuł, że jest coraz cięższy. Pod nim Hutch wyszła z lądownika i zaczęła koziołkować.
Stracił ją z oczu. Luźna lina wisiała na tle nieba, a on złapał się obiema rękami, obejmując linę, którą miał bezpiecznie obwiązaną w pasie, i zaparł się.
— Trzymam cię — powiedział.
Szarpnięcie wyrwało mu linę z rąk i poczuł silny ból w pasie. Lina zsunęła się mu w okolice kolan, potem zerwała się ze stóp i przez jeden potworny moment myślał, że oboje spadną. Uprząż jednak wytrzymała. Rozpaczliwie próbował schwycić linę i złapał ją jedną ręką, drugą trzymając się sieci.
Читать дальше