— Babilon — zawołał drugi Założyciel — jest matką wielu demonów. To wiem. Nieprzeliczonej hordy!
— Jak mnie nazwałeś, staruszku? — spytała Molly.
— Krocząca Brzytwa. Niesiesz bicz do Babilonu, do jego mrocznego serca…
— Jaką wiadomość przekazał głos? — Chciał wiedzieć Case.
— Polecił wam pomagać, byście posłużyli jako narzędzie Dni Ostatnich. — Pomarszczona twarz starca wyrażała niepokój. — Żebyśmy posłali z wami Maelcuma i jego holownik Garvey do babilońskiego portu Freeside. To uczynimy.
— Maelcum to nieposłuszny chłopak — dodał drugi. — Lecz godny pilot holownika.
— Postanowiliśmy jednak posłać z wami także Aerola, na Babylon Rocker. Będzie uważał na Garveya.
W kabinie zaległo niezręczne milczenie.
— To wszystko? — spytał Case. — Pracujecie dla Armitage’a czy co?
— Wynajmujemy wam miejsce — odparł Założyciel z Los Angeles. — Uczestniczymy w pewnych interesach i nie szanujemy babilońskiego prawa. Naszym prawem jest słowo Jah. Ale tym razem możemy się mylić.
— Dwa razy przymierz, zanim raz utniesz — szepnął drugi.
— Chodź, Case — rzuciła Molly. — Wracajmy, zanim szef zauważy, że nas nie ma.
— Maelcum was odprowadzi. I miłość Jah, siostro.
Holownik Marcus Garvey , stalowy bęben długości dziewięciu i średnicy dwóch metrów, zatrzeszczał i zadygotał, gdy Maelcum uruchomił silniki korekcyjne. Zapięty w siatkę antyprzeciążeniową Case przez mgiełkę skopolaminy obserwował muskularny kark Syjonity. Wziął narkotyk, by stępić mdłości choroby powietrznej, ale stymulatory zawarte w proszku nie miały wpływu na jego przerabiany system.
— Ile potrwa, zanim dolecimy do Freeside? — spytała Molly z siatki zawieszonej obok modułu pilota.
— Niedługo, chyba.
— Czy wy nigdy nie myślicie w godzinach?
— Siostro, czas to czas, jeśli chwytasz, o co mi chodzi. Rast przy pulpicie, siostro. — Potrząsnął włosami. — Dolecę do Freeside, kiedy dolecę.
— Case — powiedziała — zrobiłeś coś, żeby się skontaktować z naszym kumplem z Berna? W tym czasie, kiedy siedziałeś podłączony i poruszałeś wargami?
— Kumpel… no tak. Nie, nic nie zrobiłem. Ale znam zabawną historyjkę na ten temat. Jeszcze z Istambułu. Opowiedział o telefonach w Hiltonie.
— Chryste — jęknęła. — To była szansa. Jak mogłeś się wyłączyć?
— To mógł być ktokolwiek — skłamał. — Zwykły chip. Sam nie wiem…
— Chyba nie dlatego, że strach cię obleciał? Wzruszył ramionami.
— Załatw to teraz.
— Co?
— Natychmiast. A przynajmniej pogadaj o tym z Płaszczakiem.
— Jestem na prochach — zaprotestował, ale sięgnął po trody. Deki Hosaka były umocowane za modułem Maelcuma, razem z monitorem Craya bardzo wysokiej rozdzielczości.
Umocował trody. Marcus Garvey został obudowany wokół niesamowicie starego rosyjskiego wymiatacza, prostokątnej maszyny pobazgranej symbolami Rastafarian, Lwami Syjonu i liniowcami Czarnej Gwiazdy. Czerwień, zieleń i żółć pokrywała rosyjskie napisy. Ktoś spryskał pulpit pilota neonowym różem i z grubsza zeskrobał farbę z ekranów i wyświetlaczy. Z uszczelki włazu na rufie, jak nieudane imitacje wodorostów, zwisały łańcuchy elastycznych kul i wstęgi półprzezroczystego wypełniacza. Ponad ramieniem Maelcuma spojrzał na główny ekran; tor holownika był linią czerwonych kropek, Freeside przerywanym, zielonym okręgiem. Widział, jak wydłuża się trajektoria, generując kolejny czerwony punkt.
Włączył się.
— Dixie?
— Co?
— Próbowałeś kiedyś złamać SI?
— Jasne. Wtedy wypłaszczyłem pierwszy raz. Szperałem sobie, włączony solidnie wysoko, wokół sektora handlowego w Rio. Wielki biznes, ponadnarodowcy, rząd Brazylii oświetlony jak choinka. Tylko szperałem, rozumiesz. I wtedy zacząłem łapać ten sześcian, może ze trzy poziomy wyżej. Przełączyłem się i spróbowałem wejścia.
— Jak on wyglądał na wizji?
— Biały sześcian.
— To skąd wiesz, że to SI?
— Skąd wiem? Jezu! To był najgęstszy lod, jaki w życiu widziałem.
Więc co to mogło być? Armia nie ma tam niczego podobnego. W każdym razie wyłączyłem się i kazałem komputerowi poszukać danych.
— I co?
— Znalazł w Rejestrze Turinga. SI. Jakaś kompania, z nazwy chyba żabojady, była właścicielem jej mainframe’u w Rio.
Case przygryzł wargę. Ponad płaszczyzną Agencji Energii Atomowej Wschodniego Wybrzeża widział nieskończoną neuroelektroniczną pustkę matrycy.
— Tessier-Ashpool, Dixie?
— Tessier, zgadza się.
— Wróciłeś tam?
— Jasne. Chyba oszalałem. Wymyśliłem, że spróbuję to przeciąć. Wszedłem w pierwszą warstwę i tyle pamiętam. Mój pajac poczuł wysmażaną skórę i ściągnął mi trody. Piekielny lód.
— Miałeś płaskie EEG.
— Tak przecież mówi legenda. Case wyłączył się.
— Szlag… — powiedział. — Jak myślisz, w jaki sposób Dixie umarł pierwszy raz? Próbował przebić SI. Kapitalne…
— Próbuj — powtórzyła. — Podobno we dwójkę jesteście jak dynamit. Zgadza się?
— Dix — zaczął Case. — Chcę się przyjrzeć SI w Bernie. Czy znasz jakiś ważny powód, żeby tego nie robić?
— Nie. Chyba że odczuwasz obsesyjny lęk przed śmiercią.
Case wystukał szwajcarski sektor bankowy czując, jak ogarnia go euforia, gdy cyberprzestrzeń zamigotała, rozmyła się, okrzepła. Agencja Energii Atomowej Wschodniego Wybrzeża zniknęła, zastąpiona przez chłodną, geometryczną złożoność komercyjnych banków Zurichu. Wybrał kod Berna.
— W górę — poradził konstrukt. — Będzie wysoko.
Weszli w kraty światła; poziomy błyskały błękitnym migotaniem.
To będzie tutaj, pomyślał Case.
Wintermute był zwykłym sześcianem białego światła; sama prostota sugerowała najwyższy stopień komplikacji.
— Nie robi wielkiego wrażenia, co? — zauważył Płaszczak. — Ale tylko spróbuj go dotknąć.
— Próbuję przejścia, Dixie.
— Nie krępuj się.
Case przekodował się na odległość czterech punktów kraty od sześcianu. Po wznoszącej się wysoko gładkiej ścianie zaczęły przebiegać ledwie widoczne, padające z wnętrza cienie, jakby tysiące tancerzy poruszało się za taflą zmrożonego szkła.
— Wie, że tu jesteśmy — stwierdził Płaszczak. Case wcisnął klawisz. Skoczyli o jeden punkt kratowy do przodu. Na czołowej ścianie sześcianu uformował się szary nakrapiany krąg.
— Dixie…
— Do tyłu. Szybko.
Szary obszar wybrzuszył się gładko, zmienił w sferę i oddzielił od sześcianu.
Krawędź deku ukłuła go w rękę, gdy uderzył w MAX REVERSE. Zamglona matryca odleciała w tył; nurkowali mroczną sztolnią szwajcarskich banków. Spojrzał w górę. Sfera pociemniała; doganiała ich. Spadała.
— Wyłącz się — rzucił Płaszczak.
Ciemność opadła jak młot.
Chłodny odór stali i pieszczota lodu wzdłuż kręgosłupa. I twarze wychylające się z neonowej puszczy, marynarze, ulicznicy i dziwki pod zatrutym, srebrzystym niebem…
— Case, do diabła, powiedz, co się z tobą dzieje. Odpadasz czy co? Równy puls bólu w połowie pleców…
Obudził go deszcz, mżawka. Nogi miał wplątane w zwoje światłowodów. Morze dźwięków salonu gier spływało po nim, cofało się, powracało. Przewrócił się, usiadł i objął dłońmi głowę.
Światło spod piwnicznej klapy na tyłach salonu ukazywało pomięte płaty mokrej tektury i ociekającą deszczem płytę wybebeszonej konsoli gier. Na boku obudowy wyblakłe, żółte i różowe japońskie ideogramy.
Читать дальше