— Teraz — rzucił Terzibashjian i z dachu pobliskiego budynku trysnął jaskrawy promień, chwytając w idealny krąg światła szczupłego mężczyznę pod starymi drewnianymi drzwiami. Lśniące oczy spojrzały w lewo, w prawo… i mężczyzna upadł. Case sądził, że ktoś go postrzelił. Leżał na brzuchu. Jasne włosy ostro kontrastowały z ciemnymi kamiennymi płytami; blade dłonie spoczywały bezwładnie.
Reflektor na dachu nawet nie drgnął.
Kurtka mężczyzny napięła się na plecach i pękła; krew trysnęła na ścianę i drzwi. W blasku światła rozwinęła się para niesamowicie długich, szaroróżowych i umięśnionych ramion. Stwór jakby przeciskał się spod ulicy przez nieruchomą krwawą masę, która niedawno jeszcze była Rivierą. Miał dwa metry wzrostu, stał na dwóch nogach i był chyba bez głowy. Kiedy odwrócił się wolno w ich stronę, Case zauważył, że jednak ma głowę, choć bez szyi. Pozbawiona oczu, lśniła wilgotną czerwienią jelit. Usta, jeśli to były usta, okrągłe, stożkowe i płytkie, porastał gąszcz sierści czy szczeciny, migotliwej niby oksydowany chrom. Potwór odrzucił nogą strzępy odzieży i ciała. Zrobił krok naprzód. Zdawało się, że wypatruje ich ustami.
Terzibashjian rzucił coś po grecku czy turecku i ruszył do ataku, rozkładając ramiona jak przy skoku z okna. Przeszedł przez potwora. I stanął przed błyskiem lufy pistoletu, ukrytego w ciemności poza kręgiem światła. Odpryski kamienia świsnęły Case’owi koło głowy; Finn ściągnął go w dół. Przykucnęli.
Reflektor na dachu zgasł, pozostawiając rozmazane powidoki odbicia światła na lufie, potwora i jasnego promienia. Case’owi dzwoniło w uszach.
Potem reflektor zapłonął znowu i przeszukał cienie. Blady Terzibashjian opierał się o płytę drzwi. Podtrzymywał lewą dłoń i patrzył na ściekającą wolno krew. U jego stóp leżał cały i nie naruszony jasnowłosy mężczyzna.
Z mroku wyszła Molly, cała w czerni, ze strzałkowcem w ręku.
— Weź radio — stęknął przez zaciśnięte zęby Ormianin. — Wezwij Mahmuta. Musimy go stąd zabrać. Niedobre miejsce.
— Prawie mu się udało — powiedział Finn. Kolana trzaskały mu głośno, gdy bezskutecznie otrzepywał nogawki. — Wszyscy widzieliście ten horror show? To na pewno nie był jakiś rozdeptany hamburger? Bardzo sprytne. Zabierajmy stąd jego tyłek. Zanim się obudzi, muszę przeskanować cały ten sprzęt. Żeby Armitage dostał to, za co płaci.
Molly podniosła coś z ziemi. Pistolet.
— Nambu — zauważyła. — Niezła broń. Terzibashjian jęknął cicho. Case dostrzegł, że brakuje mu połowy środkowego palca.
W morzu smutku przedświtu, zalewającego miasto, kazała mercedesowi zawieźć ich do Topkapi. Finn i olbrzymi Turek imieniem Mahmut zabrali wciąż nieprzytomnego Rivierę. Po chwili zakurzony citroen podjechał po Terzibashjiana, który był już na granicy omdlenia.
— Dupek z ciebie — oświadczyła Molly, otwierając przed nim drzwi. — Powinieneś trzymać się z tyłu. Ormianin spojrzał gniewnie.
— W każdym razie skończyliśmy nasze interesy. — Pchnęła go do środka i zatrzasnęła drzwi.-Jeśli spotkam cię jeszcze raz, zabiję — zagroziła bladej twarzy za przyciemnioną szybą.
Citroen zapiszczał oponami i wyjechał z alejki na ulicę.
Mercedes płynął bezgłośnie przez budzący się Istambuł. Minęli stację tunelu i pomknęli labiryntem opustoszałych bocznych uliczek, wzdłuż odrapanych bloków mieszkalnych, które przypominały Case’owi Paryż.
— Co to jest? — zapytał Molly, gdy mercedes zaparkował się przy ogrodzie otaczającym Seraglio. Patrzył niepewnie na barokowy zestaw stylów tworzących Topkapi.
— Coś w rodzaju prywatnego burdelu króla-odparła. Wy siadła i przeciągnęła się. — Trzymał tu kupę kobiet. Teraz to muzeum. W stylu lokalu Finna. Wszystko po prostu tam leży: wielkie diamenty, miecze, lewa ręka Jana Chrzciciela…
— W zbiorniku anabiotycznym?
— Nie. Martwa. Wsadzili ją do takiej ręki z brązu, z małą klapką na boku, żeby chrześcijanie mogli ją całować na szczęście. Zdobyli ją od chrześcijan jakiś milion lat temu i nigdy nawet nie odkurzyli. Bo to relikwia niewiernych.
W ogrodach Seraglio rdzewiał czarny, żelazny jeleń. Case patrzyl, jak pod jej butami pęka krucha po wczesnych przymrozkach trawa. Szli obok ścieżki zimnych ośmiokątnych płyt. Gdzieś na Bałkanach czekała zima.
— Ten Terzi to skurwiel pierwszej kategorii — powiedziała. — Z tajnej policji. Specjalista od tortur. Przy tym łatwo go kupić z tą forsą, jaką dysponuje Armitage.
W mokrych gałęziach drzew odezwały się ptaki.
— Załatwiłem tę sprawę dla ciebie — stwierdził Case. — Tę w Londynie. Znalazłem coś, ale nie wiem, co to oznacza. Opowiedział jej historię Corto.
— Wiedziałam, że w Ryczącej Pięści nie było człowieka nazwiskiem Armitage. Sprawdziłam. — Pogładziła zardzewiały grzbiet żelaznej łani. — Sądzisz, że to mały komputer go wyciągnął? W tym francuskim szpitalu?
— Sądzę, że Wintermute. Skinęła głową.
— Jeden problem — dodał. — Jak myślisz, czy on wie, że był przedtem Corto? Wiesz, kiedy trafił do kliniki, niczym szczególnym się nie wyróżniał, więc może Wintermute…
— Tak. Zbudował go od zera. Tak… — Ruszyli dalej. — Pasuje. Wiesz, kiedy ten facet zostaje sam, to jakby w ogóle nie żył. Przynajmniej ja nie zauważyłam. Widzisz kogoś takiego i myślisz, że coś robi w samotności. Ale nie Armitage. Siedzi i gapi się w ścianę. Potem coś przeskakuje, wchodzi na wyższy bieg i zasuwa dla Wintermute’a.
— To dlaczego trzyma te zapisy w Londynie? Nostalgia?
— Może nic o nich nie wie. Może są tylko zarejestrowane na jego nazwisko.
— Nie rozumiem — mruknął Case.
— Po prostu głośno myślę. Słuchaj, Case, jak mądre są SI?
— Zależy. Niektóre nie są mądrzejsze od psów. Zwierzaków. Ale i tak kosztują majątek. Te naprawdę mądre są tak mądre, jak im pozwolą turingowcy.
— Jesteś kowbojem. Dlaczego właściwie nie padasz z zachwytu przed czymś takim?
— Czy ja wiem? — Zastanowił się. — Przede wszystkim są bardzo rzadkie. Większość należy do armii i nie potrafimy strzaskać lodu. Stamtąd przecież bierze się cały lod. No i jest policja Turinga, a to wredne gliny. — Spojrzał niepewnie. — Sam nie wiem. Jakoś to nie po drodze.
— Wszyscy dżokeje są tacy sami — stwierdziła. — Żadnej wyobraźni.
Dotarli do sporego prostokątnego stawu, w którym karp skubał łodygę jakiegoś białego wodnego kwiatu. Kopnęła do wody kamyk i patrzyła, jak rozchodzą się kręgi fal.
— To właśnie Wintermute-powiedziała.-Moim zdaniem sprawa jest duża. Stoimy daleko i fale są za szerokie; nie widzimy kamienia, który upadł w środku. Wiemy, że coś tam jest, ale nie wiemy dlaczego. Chcę wiedzieć dlaczego. Chcę, żebyś pogadał z Wintermute’em.
— Nie przedostanę się — odparł. — To nierealne.
— Spróbuj.
— Niemożliwe.
— Poproś Płaszczaka.
— Po co nam ten Riviera? — zapytał, by zmienić temat. Splunęła do wody.
— Bóg jeden wie. Wolałabym go zabić, niż oglądać. Widziałam jego profil. Coś w rodzaju przymusowego Judasza. Udany seks tylko wtedy, kiedy wie, że zdradza swój obiekt pożądania. Tak mówią dane. W dodatku najpierw muszą go pokochać. Zresztą, może on też je kocha. Terzi tak łatwo go nam wystawił, bo Riviera siedzi tu od trzech lat i łowi politycznych dla tajnej policji. Prawdopodobnie Terzi pozwala mu patrzeć, kiedy wyciągają elektryczne pałki. Przez trzy lata dostarczył ich osiemnaście. Same kobiety, od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Dzięki niemu Terzi wciąż ma robotę w sekcji dysydentów. — Wbiła dłonie w kieszenie kurtki. — Bo kiedy spotyka taką, której naprawdę pragnie, sprawia, żeby stała się polityczna. Ma osobowość jak kombinezon Modernów. Z profilu wynika, że to bardzo rzadki przypadek, jeden na parę milionów. Co dobrze świadczy o ludzkiej naturze. — Ponuro wpatrywała się w biały kwiat i nieruchawą rybę. — Chyba muszę wykupić specjalną polisę na tego klienta. — Odwróciła się i uśmiechnęła zimno.
Читать дальше