William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Jestem Slide — oznajmiła postać, opierając ręce na biodrach. — Jaylene. I nie próbuj mnie kiwać. Nikt w L.A. — skinęła, i nagle za jej plecami zmaterializowało się okno — nie może mnie wykiwać. Chwytasz?

— Jasne. Ale co to jest? Znaczy, gdybyś mogła wytłumaczyć…

Nadal nie mógł się ruszyć. „Okno” ukazywało szaroniebieskie wideo palm i starych budynków.

— O co ci chodzi?

— O ten rysunek. I ciebie. I ten stary obraz…

— Człowieku, projektant zdarł ze mnie skórę, zanim to wystukał. To moja przestrzeń, mój konstrukt. Jesteśmy w Los Angeles, mały. Ludzie tu nie robią niczego, zanim się nie włączą. Tutaj przyjmuję gości.

— Aha… — Bobby wciąż nie rozumiał.

— Twoja kolej. Kto tam siedzi w tej szmatławej tancbudzie?

— U Jammera? Ja, Jackie, Beauvoir i Jammer.

— A gdzie chciałeś się dostać, kiedy cię przechwyciłam?

Bobby zawahał się.

— Do Yakuzy. Jammer zna kod…

— Po co?

Postać przesunęła się bliżej: animowane, zmysłowe pociągnięcia pędzla.

— Po pomoc.

— Szlag by… Chyba mówisz prawdę…

— Mówię. To szczera prawda! Przysięgam…

— No cóż, nie ty mi jesteś potrzebny, Bobby Zero. Krążyłam po cyberprzestrzeni tam i z powrotem, żeby wykryć, kto mi zabił faceta. Myślałam, że to Maas, bo mieliśmy kogoś od nich przerzucić do Hosaki. Wyśledziłam ich grupę uderzeniową. Najpierw widziałam, co zrobili z mieszkaniem twojej matki. Potem, jak trzech z nich uderzyło na człowieka, którego nazywali Finnem. Ale ci trzej nie wrócili…

— Finn ich pozabijał — wyjaśnił Bobby. — Widziałem ich. Martwych.

— Naprawdę? To może jednak mamy o czym rozmawiać. Potem widziałam, jak druga trójka z tej samej wyrzutni rozwaliła taki alfonsowaty wóz…

To Lucas.

— Ale zaraz potem znalazł ich śmigłowiec i usmażył wszystkich trzech laserem. Wiesz coś o tym?

— Nie.

— Mógłbyś opowiedzieć mi jakąś historyjkę, Bobby Zero? Tylko szybko.

— Miałem załatwić takie jedno wejście, rozumiesz? Dostałem lodołamacz od Dwadziennie z Projektów i…

Milczała gdy skończył. Smukła rysunkowa sylwetka stała przy oknie, jakby oglądała telewizyjne drzewa.

— Mam pomysł… — spróbował. — Gdybyś mogła nam pomóc…

— Nie — przerwała.

— Ale może wtedy łatwiej byś znalazła to, czego szukasz…

— Nie. Chcę tylko załatwić tego drania, który zabił Ramireza.

— Ale my siedzimy tam w pułapce. Chcą nas pozabijać. To Maas, ci sami ludzie, których gonisz po matrycy! Wynajęli bandę Gothików i Kasuali…

— To nie Maas — stwierdziła. — To banda Eurosów przy Park Avenue. Pod lodem grubym na milę…

Bobby zastanowił się.

— To ci ze śmigłowca, tak? Ci, co załatwili tych facetów od Maasa?

— Nie. Nie mogłam namierzyć tego śmigłowca. Odlecieli na południe. Zgubiłam ich. Ale czegoś się domyślam… W każdym razie posyłam cię z powrotem. Chcesz wypróbować ten kod Yaków, proszę bardzo.

— Ale my potrzebujemy pomocy…

— Z pomocy nie ma zysku, Bobby Zero — odparła.

I nagle znalazł się znów przed dekiem Jammera, czując ból w mięśniach grzbietu i szyi. Przez chwilę nie mógł zogniskować wzroku, więc dopiero po minucie się zorientował, że w gabinecie są obcy.

Mężczyzna był wysoki, może nawet wyższy niż Lucas, ale szczuplejszy, węższy w biodrach. Miał na sobie jakąś zwisającą luźno wojskową kurtkę z ogromnymi kieszeniami. Nagą pierś przecinał tylko poziomo czarny pasek nylonu. Oczy wyglądały na posiniaczone, rozgorączkowane. W ręku trzymał największy rewolwer, jaki Bobby w życiu oglądał: rodzaj rozrośniętego colta z zamontowanym pod lufą jakimś dziwacznym układem podobnym do głowy kobry. Obok, kołysząc się lekko, stała dziewczyna mniej więcej w wieku Bobby'ego z tak samo posiniaczonymi, lecz ciemnymi oczami i prostymi kasztanowymi włosami, którym przydałoby się mycie. Nosiła dżinsy i czarną bluzę za dużą o kilka numerów. Mężczyzna wyciągnął lewą rękę i podtrzymał ją.

Bobby przyjrzał się im i wstrzymał oddech, gdy nagle napłynęła fala wspomnień.

Dziewczęcy glos, kasztanowe włosy, ciemne oczy, lód pożerający świadomość, drętwiejące zęby, jej glos, coś wielkiego pochylającego się nad nim…

Viv la Vyèj — odezwała się Jackie tuż obok, mocno ściskając go za ramię. — Dziewica Cudów. Przybyła, Bobby. Danbala ją przysłał!

— Zszedłeś na chwilę, mały — zwrócił się do Bobby'ego przybysz. — Co się stało?

Bobby zamrugał, rozejrzał się gorączkowo, napotkał oczy Jammera, zaszklone od środków uśmierzających i bólu.

— Powiedz mu — szepnął Jammer.

— Nie dostałem się do Yaków. Ktoś mnie złapał. Nie wiem jak.

— Kto? — Mężczyzna objął dziewczynę ramieniem.

— Mówiła, że nazywa się Slide. Z Los Angeles.

— Jaylene — mruknął obcy.

Na biurku Jammera zabrzęczał telefon.

— Odbierz — polecił mężczyzna.

Bobby obejrzał się, gdy Jackie wcisnęła klawisz pod monitorem. Ekran rozjaśnił się, zamrugał i pokazał im twarz mężczyzny, szeroką i bardzo bladą, o sennych, głęboko osadzonych oczach. Włosy miał wyblakłe, prawie białe i zaczesane gładko do tyłu. I najbardziej wredne usta, jakie Bobby widział.

— Turner — powiedział. — Chyba musimy pogadać. Zostało ci niewiele czasu. Na początek powinieneś wyprosić tych ludzi z pokoju…

ROZDZIAŁ 29

ARTYSTA

Powiązana w węzły lina ciągnęła się w nieskończoność. Od czasu do czasu mijali zakręty i rozwidlenia tunelu; w takich miejscach lina była umocowana do belki czy przyklejona do ściany przezroczystą bryłą żywicy epoksydowej. Powietrze wciąż było stęchłe, ale chłodniejsze. Kiedy przystanęli na odpoczynek w cylindrycznej komorze, gdzie tunel rozszerzał się przed potrójnym rozgałęzieniem, Marly poprosiła Jonesa o niewielką lampę roboczą, którą nosił na szarej elastycznej taśmie na czole. Trzymając ją w czerwonej rękawicy skafandra, oświetliła ściany komory. Powierzchnię znaczyły wzory mikroskopijnie cienkich linii…

— Włóż hełm — poradził Jones. — Masz lepsze światło niż moje… Marly zadrżała.

— Nie. — Oddała mu lampę. — Pomożesz mi to zdjąć? Stuknęła palcem rękawicy w twardą płytę piersiową skafandra.

Lustrzana kula hełmu wisiała u pasa na chromowanym karabinku. — Lepiej w nim zostań — powiedział Jones. — To tutaj jedyny. Mam jeszcze jeden tam gdzie sypiam, ale bez tlenu. Butle Wiga nie pasują do mojego transpiratora, a jego skafander to same dziury…

Wzruszył ramionami.

— Nie. Proszę. — Szarpnęła zatrzask w talii, gdzie widziała, jak Rez coś przekręca. — Nie wytrzymam dłużej…

Jones podciągnął się po linie i zrobił coś, czego nie zauważyła. Rozległ się trzask.

— Wyciągnij ręce nad głową — polecił.

Kosztowało ją to trochę wysiłku, ale w końcu była wolna, wciąż w czarnych dżinsach i jedwabnej bluzce, które włożyła na ostateczne spotkanie z Alainem. Jones przypiął pusty skafander do liny jeszcze jednym zamocowanym u pasa karabinkiem, potem odczepił jej wypchaną torebkę.

— Chcesz ją? To znaczy, czy chcesz wziąć ze sobą? Możemy ją tu zostawić i zabrać w drodze powrotnej.

— Nie. Wezmę. Daj mi ja.

Przytrzymała się liny łokciem i otworzyła torebkę. Wypadł jej żakiet, a przy okazji jeden but. Zdołała upchnąć but z powrotem i wcisnęła się jakoś w żakiet.

— Niezły kawałek skóry… — zauważył Jones.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x