Uśmiechnął się z roztargnieniem, widząc nieskazitelny brązowy i beżowy lakier na furgonetce chevroleta z 1949 roku. Pamiętał przerdzewiałą skorupę, którą na pożyczonej lawecie Rudy ściągnął do domu z Arkansas. Wóz jeździł jeszcze na benzynie, a wewnętrzne powierzchnie silnika były prawdopodobnie równie lśniące jak ręcznie gładzony brązowy lakier na nadkolach.
Stała tam jeszcze połowa poduszkowca dorniera pod szarą płachtą folii, a dalej podobny do osy wyścigowy czarny motocykl suzuki na przyczepce domowej roboty. Zastanowił się, ile lat temu Rudy się ścigał. Za przyczepką, również pod płachtą, stał śnieżny motor. A dalej poplamiony szary poduszkowiec, maszyna z ostatniej wojny: niski klin pancernej stali pachnącej spalaną w turbinie ropą. Wzmacniany stalową siatką fartuch leżał bezwładnie na ziemi. Okna były wąskimi szczelinami grubego, odpornego na uderzenia plastiku. Do przypominających raczej tarany zderzaków Rudy przykręcił tablice rejestracyjne z Ohio. Były aktualne.
— Wiem, co sobie myślisz — odezwała się Sally. Obejrzał się. Stała przy poręczy werandy z dzbankiem parującej kawy w ręku. — Rudy powtarza, że jeśli to nad czymś nie przejedzie, zawsze może się przebić na wylot.
— Jest szybki? — zainteresował się Turner. — Jasne. Ale po godzinie jazdy będzie ci potrzebny nowy kręgosłup.
— A co z formalnościami?
— Trudno powiedzieć, żeby im się podobał, ale ma prawo poruszać się po ulicach. Nie słyszałam o zakazie posiadania pancerza.
— Angie czuje się lepiej — oświadczyła Sally, kiedy wszedł za nią przez kuchenne drzwi. — Prawda, kochanie?
Córka Mitchella siedziała przy stole. Podniosła głowę. Sińce wokół oczu, podobnie jak u Turnera, zmieniły się w dwa grube przecinki, jakby łzy wymalowane czarnoniebieskim tuszem.
— Mój przyjaciel jest lekarzem — powiedział Turner. — Zbadał cię, kiedy byłaś nieprzytomna. Mówi, że nie jest z tobą tak źle.
— To pana brat. I wcale nie jest lekarzem.
— Przykro mi, Turner — wtrąciła Sally. — Jestem może nieco zbyt szczera.
— Rzeczywiście, nie jest lekarzem. Ale jest sprytny. Baliśmy się, że Maas coś ci zrobił, ustawił jakoś, żebyś zaczęła chorować po opuszczeniu Arizony…
— Coś jak bomba mózgowa?
Nabrała łyżką zimnej owsianki z pękniętej miski z kwiatami jabłoni wokół krawędzi — części zastawy, którą Turner pamiętał.
— Boże święty — westchnęła Sally. — W co ty się wpakowałeś, Turner?
— Dobre pytanie.
Usiadł przy stole. Angie przeżuwała owsiankę i spoglądała na niego.
— Angie — zaczął. — Kiedy Rudy cię skanował, znalazł coś w twojej głowie.
Znieruchomiała.
— Nie wiedział, co to jest. Ktoś ci tam coś wmontował, może kiedy byłaś jeszcze mała. Wiesz, o czym mówię?
Przytaknęła.
— Wiesz, do czego to służy?
Przełknęła ślinę.
— Nie.
— Ale wiesz, kto ci to wsadził?
— Tak.
— Twój ojciec? — Tak.
— Czy wiesz dlaczego?
— Bo byłam chora.
— A na co chorowałaś?
— Nie byłam dostatecznie mądra.
Przed południem był gotów. Zatankowany poduszkowiec czekał przy bramie. Rudy dał mu prostokątną czarną saszetkę wypchaną nowymi jenami; niektóre banknoty były niemal przezroczyste od długiego używania.
— Przepuściłem tę taśmę przez francuski słownik — powiedział Rudy. Jeden z psów ocierał swe zakurzone żebra o jego nogę. — Nie wyszło. Myślę, że to jakiś kreolski dialekt. Może afrykański… Chcesz kopię?
— Nie — odparł Turner. — Zatrzymaj ją sobie.
— Dzięki, ale nie. Nie mam zamiaru nikomu się przyznawać, że tu byłeś. Sally i ja wyjeżdżamy dziś po południu do Memphis. Zatrzymamy się u przyjaciół. Psy będą pilnować domu. — Podrapał zwierzę za plastikowym kapturem. — Zgadza się, malutki? — Pies zaskomlał i machnął ogonem. — Musiałem je oduczyć polowania na szopy. Kiedy założyłem im czujniki podczerwieni, w całym okręgu nie zostawiłyby ani jednej sztuki.
Sally z dziewczyną zeszły z werandy. Sally niosła płócienną torbę, w którą zapakowała kanapki i termos z kawą. Turner przypomniał ją sobie w łóżku na górze i uśmiechnął się. Odpowiedziała uśmiechem. Dzisiaj wydawała się starsza, bardziej zmęczona. Angie zrezygnowała z pokrwawionej koszulki MAAS-NEOTEK na korzyść niekształtnej czarnej bluzy, którą znalazła dla niej kobieta Rudy'ego. Sally zdołała nawet wkomponować pozostałe sińce w barokowy makijaż, który dziwnie kontrastował z dziecięcą buzią dziewczyny i luźną bluzą.
Rudy wręczył Turnerowi kluczyki do poduszkowca.
— Mój stary Cray przygotował streszczenie dzisiejszych wiadomości. Jest jedna rzecz, o której chyba powinieneś wiedzieć: Maas Biolabs poinformował o przypadkowej śmierci doktora Christophera Mitchella.
— Zadziwiające, jak mało precyzyjnie potrafią się wyrażać.
— Tylko porządnie dopnij uprząż — tłumaczyła Sally. — Bo zanim traficie na trasę ze Statesboro, pupę będziesz miała czarną od siniaków.
Rudy zerknął na dziewczynę, potem znów na Turnera. Turner zauważył pęknięte żyłki na nosie brata, przekrwione oczy, wyraźny tik lewej powieki.
— To chyba wszystko. Zabawne, ale zaczynałem już wierzyć, że więcej cię nie zobaczę. Dziwne widzieć cię znowu w domu.
— Dzięki — odparł Turner. — Oboje zrobiliście dla mnie więcej niż miałem prawo oczekiwać.
Sally spuściła głowę.
— Dziękuję wam. Lepiej już pojedziemy.
Wspiął się na burtę poduszkowca. Chciałby już ruszać. Sally uścisnęła przegub dziewczyny i wręczyła jej torbę. Stanęła obok, gdy Angie wchodziła po dwóch zamykanych stopniach. Turner zajął miejsce w fotelu kierowcy.
— Ciągle o ciebie pytała — powiedział Rudy. — Po jakimś czasie było już tak źle, że analogony endorfiny nie potrafiły uśmierzyć bólu. I co jakieś dwie godziny pytała, gdzie jesteś i kiedy przyjedziesz.
— Przysłałem ci pieniądze — odparł Turner. — Dość, żeby ją zabrać do Chiby. Tamtejsze kliniki mogłyby spróbować czegoś nowego…
— Chiba? — parsknął Rudy. — Jezu, była już starą kobietą. Co by jej z tego przyszło, gdybyśmy w Chibie utrzymywali ją przy życiu jeszcze przez parę miesięcy? Najbardziej pragnęła zobaczyć ciebie.
— Jakoś nie wyszło — mruknął Turner. Dziewczyna usiadła obok i postawiła torbę na podłodze, między nogami. — Na razie, Rudy. — Skinął głową. — Do zobaczenia, Sally.
— Bywaj — odpowiedziała, obejmując Rudy'ego w talii.
— O kim mówiliście? — spytała Angie, kiedy zatrzasnął się luk. Turner wsunął kluczyk do stacyjki i turbina ruszyła, od razu nadymając fartuch. Przez wąskie boczne okienko zobaczył, że Rudy i Sally odstępują pospiesznie, a przerażony hałasem pies przysiada i szczeka. Pedały i dźwignie były wielkie, zaprojektowane do łatwej obsługi w kombinezonie antyradiacyjnym. Turner wykręcił przez bramę i wjechał na szeroką żwirową drogę. Angie dopinała uprząż.
— O mojej matce — wyjaśnił. Zwiększył obroty i skoczyli do przodu.
— Nie znałam matki — oświadczyła. A Turner przypomniał sobie, że jej ojciec nie żyje, a ona jeszcze o tym nie wie. Pchnął pedał i pomknęli wzdłuż żwirowej alejki, ledwie mijając psa Rudy'ego.
Sally miała rację, ostrzegając przed jazdą. Turbina powodowała nieustające wibracje. Przy dziewięćdziesięciu kilometrach na godzinę po nierównym asfalcie starej autostrady stanowej, dzwoniły im zęby. Wzmacniany fartuch ciężko sunął po spękanej nawierzchni; efekt ślizgu, typowy dla lekkich modeli cywilnych, byłby tu możliwy tylko na idealnie gładkiej, płaskiej powierzchni.
Читать дальше