William Gibson - Graf Zero

Здесь есть возможность читать онлайн «William Gibson - Graf Zero» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1997, ISBN: 1997, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Киберпанк, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Graf Zero: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Graf Zero»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Gibsonowska wizja przyszłości, nowoczesna i przerażająca prawdopodobna. Od czarnego rynku oprogramowania i zuchwałych kowbojów klawiatury, którzy planują wielkie skoki i rzucają się wgłąb systemów…
Przez snobistyczną kulturę świata sztuki, gdzie prawdziwy geniusz kryje się niczym ścigana zwierzyna… do elitarnego kręgu korporacyjnych technokratów.

Graf Zero — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Graf Zero», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Całkiem jak ja, pomyślał Bobby. Kiedyś też to robiłem. Zastawiałem cały pokój dziwacznym świństwem, które znajdowałem w śmieciach. Kiedyś siostra Linga Warrena trafiła na większą część czyjegoś ramienia, zapakowaną w ściągniętą gumkami zieloną folię.

Mama Marsha dostawała czasem tych swoich dwugodzinnych ataków religijności. Przychodziła wtedy do pokoju Bobby'ego, wymiatała najlepsze śmieci i mocowała mu nad łóżkiem jakiś potworny samoprzylepny hologram. Może Jezusa, może Hubbarda, może Maryję Dziewicę — kiedy już wpadła w odpowiedni nastrój, nie miało to dla niej znaczenia. Doprowadzało to Bobby'ego do szału; aż pewnego dnia był już dość duży, żeby wejść do salonu z młotkiem i unieść go nad Hitachi: jeśli jeszcze raz ruszysz moje rzeczy, mamo, zabiję twoich przyjaciół… wszystkich. Nigdy więcej nie spróbowała. Ale te samoprzylepne hologramy w pewien sposób wpłynęły na Bobby'ego: religię uważał teraz za coś, co rozważył i z czego zrezygnował. Doszedł do wniosku, że istnieją po prostu ludzie, którym ten chłam jest potrzebny. Pewnie zawsze istnieli. Ale on nie był jednym z nich i on tego nie potrzebował.

Jeden z chłopców wysunął głowę z pojemnika i mrużąc oczy rozejrzał się szybko po okolicy. Potem zniknął. Rozległ się brzęk, zgrzyt, i małe białe dłonie przepchnęły przez krawędź duralowy kanister. Zjechał w dół na nylonowej linie. Niezły wynik, uznał Bobby. Można to zataszczyć do handlarza złomem i dostać trochę forsy. Chłopcy opuścili kanister na chodnik, mniej więcej metr od podeszew butów Bobby'ego; kiedy lądował, przekręcił się przypadkiem, odsłaniając sześciokątny symbol oznaczający biohazard.

— Niech to… — mruknął odruchowo podciągając nogi. Jeden z chłopców zjechał po linie i przytrzymał kanister. Dwaj pozostali zeszli za nim. Okazali się młodsi, niż myślał.

— Hej, wy! — zawołał. — Wiecie, że tam może być jakieś paskudne gówno? Dostaniecie raka albo co…

— Idź lizać psią dupę. Do krwi — rzucił mu najstarszy.

Uwolnili kotwiczkę, zwinęli linę, przeciągnęli kanister za róg pojemnika i zniknęli.

Odczekał półtorej godziny. Wystarczy: Leon zaczynał już działać.

Co najmniej dwudziestu Gothików siedziało w głównej sali niczym stado młodych dinozaurów; kołysały się i falowały ich grzebienie polakierowanych włosów. Większość była bliska ideału Gothika: wysocy, szczupli, muskularni, ale zdradzający swego rodzaju niepokój, jakby byli na głodzie — młodzi atleci we wczesnym stadium gruźlicy. Włosy Gothika były z definicji czarne, a cmentarna bladość obowiązkowa. Bobby wiedział, że lepiej unikać tych nielicznych, którzy nie potrafili dopasować swych ciał do subkulturowego wzorca. Niski Gothik oznaczał kłopoty, gruby Gothik to śmierć.

Obserwował, jak przeciągają się i prężą u Leona, niby złożony organizm, narośl o powierzchni wykładanej skórą i stalowymi kolcami. Większość miała niemal identyczne twarze, rysy przebudowane zgodnie z dawnymi archetypami pobranymi z kinowych banków. Wybrał szczególnie udanego Deana z włosami kołyszącymi się niczym w godowym pokazie nocnej jaszczurki.

— Bracie… — zaczął Bobby, niepewny, czy poznał go już przedtem.

— Chłopie… — odpowiedział leniwie Dean. Lewy policzek wypychała mu grudka gumy. — To jest Graf, dziecinko — rzucił do swojej dziewczyny. — Graf zero procedury. — Długa, wąska dłoń ze świeżą szramą na grzbiecie chwyciła dziewczynę za pośladek opięty skórzaną spódniczką. — Graf, to moja paniena.

Dziewczyna Gothika przyglądała się Bobby'emu z lekkim zaciekawieniem, ale obojętnie, jakby oglądała reklamę produktu, o którym słyszała, ale którego nie miała zamiaru kupować.

Bobby zbadał wzrokiem tłumek. Kilka obojętnych twarzy, ale nikogo znajomego. Ani Dwadziennie.

— Wiesz jak jest — oświadczył. — Szukam kumpla, kumpla od interesów… — Słysząc to Gothik ze zrozumieniem zakołysal czubem. — Mówią na niego Dwadziennie… — Urwał. Gothik patrzył tępo, żując swoją gumę. Dziewczyna wydawała się znudzona i niespokojna. — Handluje softwarem. — Bobby uniósł brwi. — Czarny handlarz.

— Dwadziennie — powtórzył Gothik. — Jasne. Dwadziennie. Prawda, dziecinko?

Dziewczyna przytaknęła i odwróciła wzrok.

— Znasz go?

— Pewno.

— Jest tu dzisiaj?

— Nie — odparł Gothik i uśmiechnął się obojętnie.

Bobby otworzył usta, zamknął je, zmusił się do pokiwania głową.

— Dzięki, bracie.

— Dla kumpla wszystko — zapewnił Gothik.

Kolejna godzina i to samo. Za wielu białych, kredowobladych Gothików. Puste błyszczące oczy ich dziewczyn, obcasy butów jak ebonitowe igły. Usiłował trzymać się z daleka od sali symstymu, gdzie Leon puszczał jakąś niesamowitą taśmę z pieprzeniem w dżungli; fazowała człowieka tam i z powrotem do tych dziwacznych zwierzaków; masa dzikiej akcji na drzewach. Bobby czuł się nieco zdezorientowany. Był dostatecznie głodny, żeby trochę kręciło mu się w głowie, zresztą może były to spóźnione efekty tego, co zdarzyło się wcześniej. W każdym razie trudno mu było się skoncentrować, a myśli dryfowały w dziwnych kierunkach. Na przykład, kto wlazł na to drzewo pełne węży i podłączył te dwa niby-szczury do symstymu?

Gothicy za to byli zachwyceni. Rzucali się, tupali i identyfikowali z tymi drzewnymi szczurami. Nowy hit Leona, uznał Bobby.

Po lewej stronie, daleko poza zasięgiem stymu, stały dwie dziewczyny z Projektów; ich barokowe kostiumy ostro kontrastowały z monochromem Gothików. Długie, czarne rozpięte płaszcze odsłaniały czerwone kamizelki z brokatu, a poły ogromnych białych koszul zwisały poniżej kolan. Twarze ocieniały ronda kapeluszy, przypiętych i ozdobionych prawdziwym złotem: szpilkami, amuletami, zębami, mechanicznymi zegarkami. Bobby obserwował dziewczyny ukradkiem. Ciuchy świadczyły, że mają pieniądze, ale gdyby ktoś spróbował się do nich dobrać, z pewnością by tego pożałował. Dwadziennie przyszedł kiedyś z Projektów w takim lodowobłękitnym garniturze z klamrami u kolan, jakby nie miał czasu się przebrać, ale Bobby zachowywał się tak, jakby handlarz nosił swoją zwykłą skórę. Uznał, że kosmopolityczna postawa jest w interesach sprawą kluczową.

Spróbował sobie wyobrazić, że podchodzi do nich spokojnie i rzuca: Hej, dziewczyny, na pewno znacie mojego dobrego kumpla, pana Dwadziennie? Ale obie były starsze od niego i poruszały się z godnością, która budziła zakłopotanie. Prawdopodobnie tylko by się roześmiały, a to mu nie pasowało.

Miał za to ochotę, i to coraz większą, coś zjeść. Przez materiał dżinsów dotknął chipa kredytowego… Przejdzie na drugą stronę ulicy i kupi kanapkę… I nagle przypomniał sobie, dlaczego tu jest i użycie chipa nie wydało się już takim dobrym pomysłem. Jeśli go namierzyli po tym nieudanym włamaniu, to na pewno już mają jego numer. Dla każdego, kto śledzi Bobby'ego w cyberprzestrzeni, użycie chipa wyłuska go z siatki Barrytown jak flara na ciemnym stadionie. Miał wprawdzie gotówkę, ale za nią nie można kupić jedzenia. Posiadanie pieniędzy nie było co prawda nielegalne, ale nikt nie robił z nimi nic uczciwego. Musiałby znaleźć Gothika z chipem, kupić po zabójczej cenie nowego jena kredytu, potem namówić go, żeby zapłacił za kanapkę. A niby jak miałby przyjąć resztę?

Może zwyczajnie wariujesz, powiedział sobie. Przecież nie miał pewności, czy go namierzyli. Ostatecznie baza, którą usiłował złamać, miała być legalna… A przynajmniej uchodziła za legalną. Dlatego przecież Dwadziennie zapewnił, że nie musi się martwić czarnym lodem. Kto by zakładał mordercze sprzężenia w firmie, która wypożyczała miękkie porno? Według planu miał ściągnąć parę godzin digitalizowanego kina, nowe numery, które nie dotarły jeszcze na piracki rynek. Przecież dla takiego czegoś nikt nie próbowałby człowieka zabijać…

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Graf Zero»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Graf Zero» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


William Gibson - Lumière virtuelle
William Gibson
William Gibson - Mona Lisa s'éclate
William Gibson
William Gibson - Comte Zéro
William Gibson
William Gibson - Mona Liza Turbo
William Gibson
William Gibson - Neuromancer
William Gibson
William Gibson - Zero history
William Gibson
William Gibson - Neurománc
William Gibson
William Gibson - Count Zero
William Gibson
libcat.ru: книга без обложки
William Gibson
William Gibson - Johnny Mnemonic
William Gibson
Отзывы о книге «Graf Zero»

Обсуждение, отзывы о книге «Graf Zero» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x