— Nic! Wszystko mam! „Wolność? Słońce?”
— Nie ruszaj, co jest mi drogie! Nie oddam!
Oliwna prasa upadła i zatrzeszczały kości. Rozwijar ostatnimi siłami wczepił się w chłopca, czując, jak ten wyślizguje się z jego rąk.
Wyślizguje się.
* * *
Członek Rady Dostojnych, Ilimar, pisał w swoich wspomnieniach: „Nikt z nas nie uświadamiał sobie wtedy tego, co się dzieje. Nikt nie pojmował do końca, jak straszny los był dla nas wszystkich przygotowany. O wiele później dowiedzieliśmy się z opowieści i ksiąg, czego udało nam się uniknąć tego dnia, i komu zawdzięczamy swoje wybawienie… A wtedy widzieliśmy tylko, jak Heks ściska w objęciach chłopca chimajryda, jakby miał zamiar połamać mu kości i kazał mu strzelać, ale chłopiec nie podporządkował się rozkazowi… Nawiasem mówiąc, nie podporządkować się temu Heksowi nikt z nas nie miał możliwości…
Dzieciak opowiadał później, że zanim stało się cokolwiek, jakoby pojawił się potwór, ale Heks go przegnał… Sam barbarzyńca trwał w jakimś szaleństwie przez kilka godzin i miotał się okropnie. Baliśmy się do niego zbliżyć… Wszystko to było związane z niepojętymi, strasznymi czarami, ale kobieta mag nie wyszła ze swojej komnaty, a starszy chimajryd sam był wstrząśnięty tym, co się wydarzyło. Uwzględniając przerażający stan upadku ducha, w którym wszyscy się znajdowaliśmy, wydarzenie to zdawało się nam zwiastunem nowego zła. Jednak nie minęły dwie doby, kiedy najeźdźcy odpłynęli z naszego portu, a dym ich czarnych okrętów zniknął na horyzoncie…”.
* * *
Łódka uderzyła dnem o wystający kamień. Razwijar przeszedł przez burtę, po pas zanurzając się w chłodnej wodzie, namacał nogami dno i wyszedł na brzeg.
— Wracajcie. Muszę pobyć sam.
Nie oglądając się ruszył po zboczu w górę; latarnia była zrobiona z kości, ni to igła gigantycznego morskiego jeża, ni to prosty kieł, a może róg. Zgniłe drewniane schody prowadziły na górę, przy wejściu, pod daszkiem stała czarna beczka. Pachniało olejem i wodorostami.
Zgięty wpół, Razwijar zajrzał pod skrzydła skorupy ogromnego małża, ale nikogo tam nie było, leżała tylko kupa szmat. Wyprostował się i rozejrzał. Mirtie jaśniało na horyzoncie, dalekie, nieosiągalne.
Usiadł na chłodnym kamieniu, oparł się o skałę plecami i zamknął oczy. Na wysepce z latarnią nie można było zginąć z głodu — ryby, wodorosty… Nigdy nie jest ciemno. Nie wysechłby olej w beczce, nie zapominałby poprawiać knota. Zapewne coś podobnego odczuwał stary Latarnik, kiedy po raz pierwszy stanął na tej wyspie. Trzeba pobyć samemu… Długo.
Bardzo długo.
Łódź odpłynęła za skałę, ale Razwijar czuł, że są obok. Nie wracają na statek. Czekają, kiedy ich wezwie, nie śmią go nie posłuchać, ale nie mogą też wypełnić rozkazu.
„Zwą cię Jaska — powiedział wtedy Łuks. — Jesteś moja żoną. I nie odejdziesz ode mnie. Od nowa opowiem ci każdy twój dzień… Od tego ranka, kiedy się urodziłaś w osadzie Kamienna Strzałka. Jak rosłaś, jak stałaś się magiem, jak otwierałaś i zamykałaś lalkom oczy… Jak walczyłaś i jak zdjęłaś przekleństwo z całego ludu Nagórenów, i jak urodziłaś syna. Opowiem ci twoje życie i wszystko sobie przypomnisz. Wszystko będzie od nowa, Jaska. Wierzysz mi?”.
Razwijar przypomniał sobie, jak ona uśmiechnęła się w odpowiedzi na te słowa. Otwarcie, ze zdziwieniem, szczęśliwie — jak w młodości.
Oni są żywi i cali. Oni są jego życiem. Jego życie niech odpływa, wolne, a on zostanie tutaj — odkupić winę, której odkupienie jest ponad ludzkie siły.
I Mirtie na horyzoncie. I ryczący płomień nad głową. Ale oni — oni są żywi i cali. I miasto stoi, jak przedtem, przeglądając się w wodach zatoki…
— Razwijar?
Otworzył oczy.
Nie posłuchali, łódka kołysała się na wodzie niedaleko od brzegu. Nad samą wodą, na wilgotnych kamieniach stał Podarek, rozczochrany, dziwnie dorosły, podobny do młodego Łuksa.
— Przecież prosiłem, żeby mnie zostawić w spokoju.
— Wybacz — chimajryd ruszył ku niemu, lekko stąpając szerokimi łapami po ostrych kamieniach. — Tylko… Popatrz, co dla ciebie znalazłem.
Na jego wyciągniętej dłoni leżała pajda chleba, jasnoszara, z brązowawą, błyszczącą skórką.