— Jesteśmy członkami Rady Dostojnych — bezbarwnym głosem powiedział wysoki, wzrostu Razwijara, Złoty. — Twoje żądania zostały spełnione. Czego chcesz jeszcze?
— Wiele lat temu odmówiono mi prawa odwiedzenia Mirtie — ruszył do przodu, z rozkoszą czując, jak pewna jest ziemia pod nogami. — Teraz mam prawo liczyć na gościnność: stół, krew, radość, muzykę. Chcę, żeby szybujące miasto stało się małą ojczyzną dla biednego, wcześnie osieroconego Heksa.
Ani jeden z Dostojnych nie mógł wytrzymać jego wzroku. Razwijar wiedział i widział, co działo się w ich duszach, nawet kiedy starali się ukryć przed nim twarze.
Możliwe, że zapragnę pogawędzić z każdym z was po przyjacielsku, poufnie, ale to potem, kiedy odpocznę i rozerwę się. Moje statki zostaną w porcie, postarajcie się, żeby głupi krok jakiegoś zdrajcy nie zmarnował wam życia, Dostojni. Strzelić do mnie, znaczy zabić Mirtie.
Otruć mnie, znaczy zgubić szybujące miasto… Teraz chodźmy. Chcę popatrzeć, jak żyją w Mirtie honorowi goście.
* * *
Białe uliczki portu były ozdobione posągami, wyobrażającymi marynarzy, rybaków i wojowników; barczystych, obnażonych do pasa. Razwijar kroczył, oddychając pełną piersią i rozglądając się na boki. Wzdłuż ulic stali, otuleni w czerń, milczący ludzie — głównie kobiety i młodzież. To przybliżając się, to oddalając, dźwięczały struny skrzypiec.
— Opowiedz mi o porcie, Galagar. Każdy patriota zna tyle historii o rodzinnym mieście, że obcemu nawet się nie śni… Przykro iść po tych ulicach i nie wysłuchać o nich objaśniającej opowieści.
— Nie jestem gawędziarzem — rwącym się głosem powiedział podadmirał. — Jestem żołnierzem.
— Szkoda — władca uśmiechnął się krótko. — Panowie, kto opowie ciekawskiemu Heksowi o budowie portu Mirtie?
Dostojni milczeli.
Razwijar zatrzymał się. Obok niego zatrzymali się Jaska, Łuks, Tari–Koło i półdziesiątka zaufanych żołnierzy ze „Skrzydlaka”.
— Nikt nie opowie? A może nie za bardzo znacie historię rodzinnego miasta?
Człowiek, trzymający się z boku głównej grupy Dostojnych, był strasznie spięty. W jego rękawie krył się zapewne sztylet — Razwijar ustalił to po jego trochę skrępowanej pozie.
Nozdrza Jaski drgnęły. Uprzedzając jej słowa, Razwijar położył rękę na jej ramieniu:
— „Port był wybudowany z marmuru wydobytego na Złotej Górze, jedynego na świecie kamieniołomu, dającego tak trwały i piękny kamień. Słoneczne ulice przeplatają się z zacienionymi: od Cumowniczych Schodów do placu przed Pałacem Dostojnych można przespacerować się wzdłuż zalanych światłem balustrad, a można, chowając się przed skwarem, przejść pod łukami z poprzeplatanych kwiatów i lian. Każdy z pięciu tysięcy posągów, ustawionych w porcie ma swoją legendę i przeznaczenie…”
Obejrzał się, napawając widokiem ich zaskoczonych twarzy.
— Kocham to miasto, panowie Dostojni i przeczytałem wszystkie księgi o nim, jakie tylko mogłem dostać… Dlaczegóż milczycie, panowie? Chodźmy dalej, jestem rozczarowany waszą gościnnością. Á propos — jak dawno od ostatniego razu na przepięknych placach Mirtie zdarzyły się publiczne kaźnie?
* * *
Mężczyźni i kobiety w czerni patrzyli na niego z okien, z mostów, stojąc na trotuarach. Szedł niespiesznie, często się zatrzymywał i Dostojni zmuszeni byli zatrzymywać się także.
Rozkoszował się grą światła na turkusowych i srebrzystych mostach, zadzierał głowę, żeby pooglądać także wysokie złote iglice. Mirtie kwitło, zachodziło słońce i zapalały się pierwsze latarnie — wzdłuż mostów ciągnęły się ich perłowobiałe, zielonkawoniebieskie, ciepłopomarańczowe łańcuchy.
Razwijar wyszedł na płac przed Pałacem Dostojnych w tym czasie, kiedy podświetliła się fontanna stojąca w samym jego centrum. Wodotrysk wyobrażał Mirtie ze wszystkimi basztami i światłami. Woda migotała, podświetlona od wewnątrz dużymi świetlikami. Strugi mieniły się tęczowo.
— Piękne — powiedział Łuks, który od momentu wyjścia na brzeg nie wyrzekł ani słowa.
— Zmęczyłem się — oznajmił władca. — Gdzie moje apartamenty?
* * *
Żegnając się z Dostojnymi, nieoczekiwanie wziął za łokieć człowieka ze sztyletem. Poczuł kamienne, spięte skurczem mięśnie pod rękawem aksamitnej kurtki.
— Drogi przyjacielu, osierocony w dzieciństwie Heks chce z tobą pogawędzić właśnie teraz.
Panowie, członkowie Rady, nie będziecie mieli nic przeciwko, jeśli na chwilę zatrzymam pana… nie mieliśmy przyjemności być sobie przedstawieni.
— Dostojny Ilimar — członek rady — szybko oznajmił wysoki Złoty, który jako pierwszy odezwał się na portowych schodach. Człowiek ze sztyletem nie ruszał się, jakby cały skamieniał.
— Wspaniale — Razwijar kiwnął na Jaskę. — Chodź ze mną.
We trójkę weszli do komnaty pałacu, umeblowanej bez nadmiernego przepychu, ale ze zdumiewającym smakiem. Mag przymknęła wysokie rzeźbione drzwi. W komnacie stał nakryty odświętnie stół. Mirtie tradycyjnie sławiło się rybnymi potrawami. Na środku wznosił się maleńki zamek, w całości wyrżnięty w lodzie, podświetlony od wewnątrz płomykami świec; jego ściany, spadziste dachy i baszty zwieńczone były mięczakami, wielkimi i małymi, różowymi i białymi. Na lodową iglicę nad głównym budynkiem nadziany był ośmionóg z idealnie złożonymi szczypcami. Wokół zamku ciągnęło się siedem fos, gdzie bulgotały rozmaite sosy.
Razwijar przesunął po stole obojętnym spojrzeniem, przeszedł się po komnacie, studiując kominek, krzesła, podłogę z wielu gatunków drewna, wiązkę wzorów na suficie. Jaska stanęła przed stołem, rozdymając nozdrza. Dostojny Ilimar stał, bez ruchu przy drzwiach, a broń paliła mu rękę.
— Bardzo cię szanuję — Razwijar pociągnął za jedwabny sznur i aksamitne zasłony rozsunęły się, odsłaniając witrażowe okno. — Dlatego, że gdybyś poddał się impulsowi i rzuciłbyś się na mnie na ulicy… Przecież nie bez powodu pytałem o publiczne kaźnie. Wiesz, co Heksi robią z wrogami?
Ilimar rozciągnął wargi:
— Jestem gotów umrzeć tak, jak podpowie ci twoja fantazja, ludożerco. Tylko czy ta śmierć przyniesie ci zadowolenie?
— Rzuć to na podłogę — nagle rozkazała Jaska. — Ja wszystko widzę!
Ilimar zawahał się. Podciągnął rękaw. Upuścił na podłogę nie sztylet, jak sądził Razwijar, a nóż, piękny, wyważony nóż do miotania. Ostrze wbiło się w drewnianą posadzkę. Wystarczyłby jeden celny rzut, mimochodem pomyślał Razwijar. Tam, w porcie, albo potem na ulicach, albo na placu.
— Słynna zabawka — zatrzymał się przed lodowym stołem. — No, cóż… Wolałbym coś bardziej sycącego, ale na razie niczego więcej nie ma… Przynajmniej mogę się napić.
Nalał sobie i Jaśce pieniącego się „aramera”; brak służby nie dziwił go i nie oburzał. Złotym niełatwo jest usługiwać przy stole nawet półkrwiakowi, a Razwijar nie miał zamiaru nadwerężać ich cierpliwości na darmo.
Po namyśle nalał cudownego napoju do trzeciego kielicha — dla Ilimara. Ten nie ruszył się z miejsca. Stał, opuściwszy ręce, spoglądając na Heksa spod jasnych niczym łan zboża, brwi.
Razwijar wolno przełknął. Cierpki zapach rozgrzał podniebienie. Zdawało się, że spływająca ciecz wlewała się od razu do żył.
— W Radzie głosowałeś za oporem, Ilimar — smakował napój łyk za łykiem.
— Tak — Złoty wyprostował się.
— Ale okazało się, że byłeś w mniejszości.
Читать дальше