Po powrocie do pałacu Sithas został wezwany do kwater Ergothu. Tam czekali już na niego ojciec i matka, a także jej osobisty dworzanin Tamanier Ambrodel. Książę natychmiast poinformował ich o rewelacji lorda Dunbartha.
W dalekim końcu komnaty Teralind nerwowym, podniesionym głosem wydawała swym służącym ostanie rozkazy. Suknie z ciężkiego aksamitu i delikatnej ku pakowane były do skrzyń, które następnie szczelnie zamykano. W ratanowych koszach grzechotały liczne kosmetyki. Kasetka, w której umieszczono biżuterię Teralind została opatrzona ciężką kłódką i oddana pod opiekę jednemu z żołnierzy.
Sithel zbliżył się do pogrążonego w chaosie miejsca. Zatrzymał się pośrodku komnaty, zakładając ręce do tyłu. Widząc to, lady Teralind nie miała wyjścia, jak tylko porzucić pakowanie i podejść do Mówcy. Chwilę później odgarnęła z twarzy pasemko włosów i dygnęła przed Sithelem.
— Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? spytała tonem, który sugerował raczej, ze obecność Sithela wcale nie jest czymś zaszczytnym.
— Właśnie doszły mnie słuchy, te zaniedbałem swoje obowiązki — zauważył ironicznie Sithel. — Powitałem cię i twojego męża, jak przystało witać ambasadorów, podczas gdy powinienem był uczynić to z większym zaszczytem. Nieczęsto goszczę bowiem pod mym dachem cesarską księżniczkę.
Broda Teralind zadrżała nerwowo.
— Co takiego? — mruknęła.
— Z całą pewnością nie wypierasz się swego ojca? Koniec końców, jest przecież imperatorem.
Napięcie, jakie odczuwała kobieta, opadło i Teralind wyprostowała się nieznacznie, przybierając nieco bardziej odprężoną, choć wciąż królewską pozę.
— Teraz to nieważne. Wasza Wysokość ma rację. Jestem Xanille Teralind, pierwsza córka Jego Cesarskiej Mości Ullvesa X. — Znowu odgarnęła z twarzy zabłąkany kosmyk włosów. — Jak się dowiedziałeś?
— Rozpoznał cię lord Dunbarth. Jednak dlaczego skrywałaś przed nami swą tożsamość? — spytał zaciekawiony Sithel.
— Aby chronić samą siebie — zapewniła. — Mój maż jest bezsilnym kaleką. W czasie naszej długiej podróży z Daltigoth mijaliśmy regiony, których mieszkańcy nie darzą mego ojca szczególną miłością. Czy możesz wyobrazić sobie niebezpieczeństwo, któremu musielibyśmy stawić czoło, gdyby każdy bandyta i watażka wiedział, że jestem cesarską księżniczką? Potrzebowalibyśmy wówczas stokrotnie większej eskorty niż ta, z którą przybyliśmy. A co poczułby Wasza Wysokość, gdybym pojawiła się w Silvanoście, stojąc na czele tysiąca wojowników?
— Masz rację. Pomyślałbym, że próbujesz mnie zastraszyć — odparł z sympatią Sithel. Następnie spojrzał na Tamaniera Ambrodela. Dworzanin wręczył Mówcy niewielki zwój welinowego papieru i choć Sithel ścisnął go w dłoni, wciąż jednak go nie otworzył.
Książę z uwagą obserwował ojca, matkę i Tamaniera. Co zamierzali uczynić? Nikt nie powiedział mu, co się wydarzy, a z całą pewnością coś wisiało w powietrzu.
— Gdzie, moja pani, jest twój seneszal? — spytał spokojnie Sithel.
— Ulvissen? Nadzoruje ładowanie mych bagaży. Dlaczego chcesz wiedzieć? — Pytanie Mówcy sprawiło, że Teralind przyjęła pozycję obronną.
— Czy zechciałabyś go przywołać? Chciałbym porozmawiać z tym człowiekiem.
Chwilę później Ulvissen opuścił dziedziniec, na którym ładowano ergothiańskie wozy, i wszedł do komnaty. Miał na sobie strój z grubej wełny, w którym wraźnie było mu za gorąco w ogrzanym pomieszczeniu. Pokłonił się Teralind i Sithelowi.
— Wasza Wysokość chciał ze mną rozmawiać? — spytał z zakłopotaniem.
— Tak. Ponieważ jest to dzień niespodzianek, nie widzę powodu, dla którego ty także nie miałbyś stać się ich częścią. — Sithel otworzył dłoń, pokazując skrawek welinu, — Mam tu raport przygotowany przez księcia Kith-Kanana, tuż przed jego wyjazdem na zachód. Opisuję w nim bandytę, półczłowieka, którego spotkał w lasach, a którego imię brzmi Voltorno. Wiele miesięcy temu mój syn spotkał tegoż Voltorna w towarzystwie grupy ludzi. Twierdzi on, panie, że jesteś jednym z nich.
Ulvissen przeniósł wzrok z welinowego zawiniątka na twarz Mówcy, jednak jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć.
— Nie chcę cię urazić. Wielki Mówco, jednak twój syn jest w błędzie. Zanim przybyłem tu jako seneszal mej pani, nigdy wcześniej nie byłem w Silvanoście — odparł beznamiętnie.
— Błędy są możliwe nawet w przypadku Kith-Kanana odparł Sithel, ponownie zaciskając palce na skrawku papieru. — Dlatego też nakazałem mym skrybom przeszukać archiwa Świątyni Kiri-Jolitha. Są tam zapiski dotyczące wszelkich wojen i bitew toczonych od zarania dziejów. I czyjeż to imię zostało odnalezione przy wzmiance o najwyższym admirale floty Ergothu, jeśli nie Guldur Ul Vissena? Imię zadziwiająco podobne do twego własnego, czyż nie? Jeśli twoja księżniczka dopilnowała, aby przybyć tu w przebraniu, łatwo jest uwierzyć, że ty sam uczynniłeś podobnie. — Mówca splótł ręce za plecami. Co masz do powiedzenia, mistrzu Ulvissenie?
Ulvissen spojrzał chłodno na Mówcę Gwiazd.
— Wasza Wysokość jest w błędzie — odparł stanowczo. — Podobieństwo nazwisk o niczym nie świadczy. Vissen to w Ergocie popularne nazwisko.
— Czy zgadzasz się, pani? Teralind wzdrygnęła się.
— Tak. O co chodzi? Powiedziałam przecież, dlaczego udawałam kogoś innego. Mój seneszal jest jednak tym, kim twierdzi, że jest.
Sithel wetknął pergamin za opasującą jego ciało szarfę.
— Jako cesarska księżniczka, proszę, wyruszaj z moimi najlepszymi życzeniami i nadzieją na bezpieczną podróż, jednak nie przywoź swego „seneszala" z powrotem do Silvanostu. Czy rozumiesz? — Szorstkość głosu Sithela była do niego niepodobna. — Ci, którzy plądrują mój kraj i zabijają moich poddanych, nie są mile widziani ani w mym mieście, ani w mym domu. Proszę, powiadom o tym swego ojca, kiedy powrócisz do Daltigoth, pani.
Po tych słowach Mówca odwrócił się na pięcie i opuścił komnatę. Zaraz za nim wyszła także Nirakina. Tamanier pokłonił się i również wyszedł. Ostatni, z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami, komnatę opuścił Sithas.
W rotundzie, na zewnątrz kwater łudzi, Sithel odwrócił się do swej żony, obdarzając ją szerokim uśmiechem. Następnie potrząsnął pięścią w kierunku sklepienia.
— W końcu! — rzekł żarliwie — Nareszcie zemściłem się na tej kłótliwej kobiecie! — Chwile później zwrócił się do Tamaniera. — Byłeś nam wielce pomocny. Zostaniesz nagrodzony.
Tamanier zamrugał oczami i pokłonił się nisko.
— Jedyne, czego pragnę, to służyć Waszej Wysokości i lady Nirakinie — odparł.
— A więc będziesz nam służył. — Sithel zastanowił przez chwilę, pocierając swą spiczastą brodę. — Pragnę mianować cię dworskim szambelanem. Spadnie na ciebie obowiązek zarządzania codziennymi sprawami. Będziesz znany jako lord Ambrodel, a twój klan będzie miał prawo dziedziczyć ten tytuł. — Mówca splótł ramiona i zadał kolejne pytanie. — Co ty na to, lordzie Ambrodelu?
Tamanier stał z rozdziawionymi ustami, niczym , przerażone dziecko. W końcu jednak zebrał się w sobie i upadł na jedno kolano.
— Dziękuję ci, Wasza Wysokość — odparł pokornie. — Będę ci służył do końca mych dni. — Przypuszczam, że moje dni nadejdą szybciej od twoich — rzekł cierpko Sithel. — Później jednak będziesz mógł służyć mojemu synowi.
Śmiejąc się, królewska rodzina i nowy szambelan opuścili rotundę. Idąc, Sithas położył rękę na ramieniu Tamaniera.
Читать дальше