— Ojcze, muszę z tobą porozmawiać. Z tobą także, bracie — rzekł Kith-Kanan, machając ręką w kierunku spokojniejszej części pomieszczenia. Kiedy wszyscy dotarli we wskazane miejsce, zapytał otwarcie: — Czy wiecie, że w mieście przy odbudowie targowiska pracują cale zastępy niewolników?
— To rzecz powszechnie znana — odparł szybko Sithas. Książęcy bliźniak wyglądał tego dnia szczególnie wytwornie, wyrzekając się swej codziennej szaty na rzecz dzielonego kiltu i sięgającej ud tuniki z pikowanego, złotego materiału. Zdobiąca jego głowę opaska także była złota.
— A co z prawem? — spytał Kith-Kanan, podnosząc głos — Żadna rodzina nie ma prawa posiadać więcej niż dwóch niewolników naraz, podczas gdy ja widziałem, jak przeszło dwie setki ludzi pracują pod okiem kapłanów ze Świątyni E’li.
— Prawo dotyczy jedynie tych, którzy mieszkają w Silvanoście — odparł Sithas, ponownie uprzedzając swego ojca. Sithel nie odezwał się ani słowem, pozwałając, by kłótnia toczyła się wyłącznie pomiędzy jego synami. Mówca był najwyraźniej ciekaw, który z nich zwycięży.
— Niewolnicy, których widziałeś, pochodzą z posiadłości świątyni nad rzeką Em-Bali, na północ od miasta — dodał pierworodny.
— To uchylanie się od prawa — odparł żywiołowo Kith-Kanan. — Nigdy nie słyszałem o prawie, które obowiązywałoby wyłącznie w Silvanoście, a nie dotyczyło całego narodu!
— Skąd ta cała troska o niewolników? — zażądał wyjaśnień Sithas.
— To nie w porządku! — Kith-Kanan zacisnął dłonie w pięści. — To elfy takie same jak my. Nie może być tak, że jedni z nas sprawują władze nad innymi.
— Oni nie są tacy jak my — warknął Sithas. — To Kagonesti.
— Czy to automatycznie skazuje ich na potępienie? W końcu Sithel zdecydował, że czas już na interwencję.
— Robotnicy, których widziałeś, zostali sprzedani w niewolę, ponieważ skazano ich za zbrodnie przeciwko narodowi Silvanesti — rzekł łagodnym tonem. — To, że są oni z plemienia Kagonesti, nie ma żadnego znaczenia. Twoja troska o nich jest niestosowna, Kith.
— Nie sądzę, ojcze — odparł żarliwie Kith-Kanan.
— Wszyscy jesteśmy dumni z naszej silvanestyjskiej krwi i nie ma w tym nic złego. Jednak duma nie powinna prowadzić nas do wykorzystywania naszych podwładnych.
— Zbyt długo żyłeś w lasach — odparł chłodno Sithas.
— Zapomniałeś już, jak wygląda życie w prawdziwym świecie.
— Zamilcz — przerwał raptownie Sithel. — Ty także Kith. — Mówca Gwiazd wyglądał na zatroskanego.
— Cieszy mnie myśl, że obaj moi synowie z tak wielką pasją podchodzą do tego, co dobre, a co złe. Dzięki temu widzę, że krew Silvanosa nie zmieniła się w wodę. Jednak wasza debata do niczego nie prowadzi. Jeśli niewolnicy na targowisku są dobrze traktowani i wykonują przydzieloną im pracę, nie widzę powodu do ingerencji.
— Ale, ojcze...
— Posłuchaj mnie, Kith. Wróciłeś do domu zaledwie cztery dni temu. Wiem, że w lesie przyzwyczaiłeś się do wolności, jednak miasto i naród nie mogą funkcjonować niczym rozbity w lesie obóz. Ktoś musi dowodzić, podczas gdy inni muszą słuchać. W ten oto sposób Mówca jest w stanie chronić słabych i sprawować sprawiedliwe rządy.
— Tak, ojcze. — Kiedy Sithel tłumaczył wszystko w ten sposób, jego słowa nabierały sensu. Mimo to Kith-Kanan wiedział, że żadna logika czy też zgodne z prawem argumenty nie przekonają go, ze niewolnictwo nie było niczym innym, jak tylko złem.
Sithas słuchał słów Sithela z założonymi dumnie rekami. „A więc Kith nie jest tak nieomylny; jak mogłoby się wydawać" — pomyślał pierworodny. Stawianie czoła jego sentymentalnej paplaninie sprawiało, że Sithas czuł się jak kolejny Mówca Gwiazd.
— Teraz jednak mam dla ciebie zadanie, synu — Sithel zwrócił się do Kith-Kanana. — Chcę, abyś przewodził nowej straży.
Zapadła cisza, w czasie której Kith-Kanan starał się przetrawić słowa ojca. Dopiero powrócił do domu, a już wysyłano go z nową misją. Spojrzał na Sithasa, który odwrócił wzrok, a następnie przeniósł spojrzenie na Mówcę.
— Ja, ojcze? — spytał oszołomiony.
— Z twoim doświadczeniem wojownika i łowcy, któż byłby lepszy? Rozmawiałem już nawet z lady Teralind i lordem Dunbarthem. Oboje wyrazili swą zgodę. Syn Mówcy, łowca, przyjaciel Kagonesti; jesteś najlepszym wyborem.
Kith-Kanan spojrzał na Sithasa.
— Czy to był twój pomysł, Sith?
W odpowiedzi bliźniak wzruszył ramionami.
— Jasne rozumowanie wskazywało na ciebie i na nikogo innego.
Kith-Kanan przeczesał dłonią zmierzwione włosy. Stary, przebiegły Dunbarth wiedział o wszystkim przez całą poranną przejażdżkę i nie pisnął nawet słowa. Czy specjalnie zaprowadził go na targowisko, tak aby Kith-Kanan zobaczył pracujących tam niewolników? Czy chciał przygotować księcia na tę chwilę?
— Możesz odmówić — podkreślił Mówca — jeśli chcesz. — Najwyraźniej nie oczekiwał jednak takiej reakcji ze strony swego oddanego syna.
Przez umysł Kith-Kanana przetoczyła się fala obrazów i myśli. Zobaczył kolejno zrujnowaną wioskę, którą odnaleźli wraz z Mackelim, grasującego i grabiącego ziemie Silvanostu Voltorna, śmiertelnie ranną Anayę, walczącą krzemiennym nożem przeciwko kuszom i mieczom, a także odartych z życia kagonestyjskich niewolników.
Usłyszał też swoje własne słowa:
— Gdyby ludzie posiadali choć kilka włóczni i wiedzieli, jak nimi walczyć, wszyscy mogliby ujść z życiem.
Wzrok Kith-Kanana przez długą chwilę zatrzymał się na Sithasie, a następnie skierował się ku Mówcy.
Z Mackelim u boku, Kith-Kanan spędził kilka kolejnych dni, przesłuchując członków królewskiej straży, którzy dobrowolnie zgłosili się do służby w jego oddziałach tak jak przewidywał, obietnica wolnej ziemi była potężną zachęta dla żołnierzy, którzy często nie posiadali niczego poza tym, co nosili na grzbiecie. Kith-Kanan mógł więc na swoich sierżantów wybierać najlepszych spośród żołnierzy.
Dla uczczenia nowego porozumienia z Ergothem i Thorbardinem, a także z okazji awansu Kith-Kanana na dowódcę nowej straży Domu Protektora, ogłoszono w Silvanoście wielkie publiczne święto. Z chwilą tą jednostka otrzymała już miano Dzikich Biegaczy; nazwy stworzonej na cześć uzbrojonych oddziałów Kagonesti, którzy walczyli w imię Silvanosa podczas wojen o zjednoczenie.
— Wciąż nie rozumiem, dlaczego po prostu stąd nie odlecimy? — spytał Mackeli, uginając się pod ciężarem prawdziwej zbroi i garnkowatego, żelaznego hełmu.
— Gryfy odgrywają rolę rumaków rodziny królewskiej — odparł Kith-Kanan. — Poza tym nie ma ich wystarczająco wiele dla całej kompanii. — Po tych słowach książę ścisnął liną ostami tobołek ze swymi osobistymi rzeczami. Jego kasztanowy rumak Kijo wyśmienicie znosił ciężar bagażu i ciężkiej zbroi i Kith-Kanana cieszyła myśl, że stary wierzchowiec jest równie żywiołowy co zawsze.
— Mackeli sceptycznie przyjrzał się zwierzęciu.
— Jesteś pewien, że te stworzenia są oswojone?
Kith-Kanan uśmiechnął się.
— Dosiadałeś Arcuballisa na wysokości tysiąca stóp, a teraz obawiasz się konnej przejażdżki?
— Znam Arcuballisa — odparł z niepokojem chłopiec. — Tych zwierząt nie znam w ogóle.
Będzie dobrze. — Kith-Kanan przeszedł wzdłuż rzędu koni i wojowników. Kiedy zawiązano ostatnie węzły, przyszedł czas na pożegnania.
Droga Paradna była pełna konnych. Dookoła kręciło się dwustu pięćdziesięciu wojowników i tyle samo rumaków. W przeciwieństwie do wcześniejszej, feralnej wyprawy Sithela drużyna Kith-Kananu miała być w pełni konna i samowystarczalna. Był to największy oddział zbrojnych, jaki opuszczał Silvanost od czasu wojen założycielskich.
Читать дальше