Słysząc to, Hermathya wyrwała dłoń z jego uścisku i wymierzyła mężowi siarczysty policzek. Siła jej ciosu wylała na twarz Sithasa fale piekącego bólu. Zapominając o medytacji, książę gwałtownie pochwycił żonę i zbliżył twarz do jej twarzy. Nawet w tak mrocznym pomieszczeniu mógł wyraźnie zobaczyć jej bladą twarz, podobnie jak ona widziała jego.
— Jestem twoją żoną! — rzekła rozpaczliwie.
— Czy wciąż kochasz Kith-Kanana? — Pomimo panującego w ich małżeństwie chłodu Sithas z trudem przygotował się na odpowiedź.
— Nie — szepnęła zajadle. — Nienawidzę go. Nienawidzę wszystkiego, co cię złości.
— Twoja troska o mnie jest wzruszająca. I dość nowa — odparł sceptycznie Sithas.
— Przyznaję, że myślałam, że wciąż mogę go kochać — szepnęła — jednak odkąd go zobaczyłam, wiem, że to nieprawda. — Ciałem Hermathyi wstrząsnęły dreszcze.
— Ty Jesteś moim mężem — zadeklarowała namiętnie. — Chciałabym, aby Kith-Kanan ponownie zniknął, tak aby już nigdy więcej nie sprawił, że poczujesz się mały!
— Nigdy nie chciał, abym poczuł się mały — odparł Sithas.
— A co jeśli zupełnie zaskarbi sobie względy twego ojca? — obstawała przy swoim Hermathya. — Gdyby Mówca zobaczył, że rządy Kith-Kanana mogą być lepsze od twoich, wówczas mógłby ogłosić go swoim następcą.
— Ojciec nigdy by tego nie zrobił!
Usta Hermathyi znalazły się tuż przy uchu Sithasa. Kobieta przytuliła policzek do policzka męża i poczuła, jak żelazny uścisk jego rak słabnie. Chwilę później dodała:
— Straż musi mieć głównego dowódcę. Kto będzie lepszy od Kith-Kanana? Posiada umiejętności i doświadczenie. Przy całym tym obszarze do patrolowania nie byłoby go w domu przez dziesiątki lat.
Sithas odwrócił głowę i Hermathya wiedziała, że rozważa w myślach jej pomysł. Na jej ustach pojawił się delikatny, tryumfalny uśmiech.
— Do tego czasu — mruknęła — będziemy mieli syna, tak więc Kith nigdy nie będzie mógł stanąć pomiędzy tobą a tronem.
Książę milczał, jednak Hermathya była cierpliwa. Zamiast dalej naciskać, położyła głowę na jego piersi. Usłyszała jak serce Sithasa zabiło mocno. Następca tronu podniósł dłoń i pogłaskał jej włosy.
Jeśli chodziło o roznoszenie się istotnych wieści, wielkie miasto Silvanost przypominało maleńką wioskę.
Już następnego ranka wiadomość o wstępnym porozumieniu pomiędzy Mówcą a reprezentantami Ergothu i Thorbardinu dotarła do każdego zakątka stolicy. Zarówno miasto, jak i cały naród elfów zdawały się uwalniać długo wstrzymywany oddech. Lęk przed wojną paraliżował mieszkańców, podobnie jak strach przed tym, że do miasta zaczną napływać kolejne fale uchodźców, wygnanych z domów przez bandyckie ataki.
Wraz ze świtem, który nadszedł spowity niskimi chmurami i chłodną zapowiedzią deszczu, lud Silvanostu zachowywał się, jak gdyby nastał kolejny, pełen słońca poranek. Szlachta, kapłani i mistrzowie gildii zewsząd słyszeli radosne okrzyki, kiedy ich lektyki niesione były ulicami miasta.
Tego ranka Kith-Kanan i towarzyszący mu lord Dunbarth wyruszyli do miasta konno. Była to pierwsza okazja, kiedy książę mógł zobaczyć Silvanost od czasu swego powrotu. Jego apetyt zaostrzył się, gdy wraz z krasnoludem zjedli kolację w Gospodzie Pod Złotym Żołędziem. Tam właśnie, przy wybornym jedzeniu i piciu, przeplatanym dźwiękami bardowskiej liry, Kith-Kanan na powrót odkrył w sobie miłość do miasta, uśpioną przez długie miesiące życia w lesie.
Wraz z Dunbarthem jechali teraz zatłoczonymi ulicami dzielnicy mieszkalnej, gdzie żyła znaczna większość mieszkańców miasta. Domy były tu mniej wytworne od okazałych dworów mistrzów gildii czy też kapłańskich enklaw, choć wyraźnie naśladowały ich styl. Pięknie rzeźbione wieżyczki wznosiły się tu na zaledwie trzy, cztery piętra. Widoczne przed każdym domem maleńkie, zielone poletka kształtowane były za pomocą magii, która przemieniała je w olśniewające ogrody, pełne czerwonych, żółtych i fioletowych kwiatów, krzewów przypominających kształtem płynące rzeki, a także drzew, które chyliły się i wiły razem, niczym warkocze elfich panien. Niemalże każdy dom, niezależnie od swej wielkości, budowany był na podobieństwo otaczających główne atrium wielkich posesji, w których znajdowały się prywatne ogrody.
— Nie zdawałem sobie sprawy; jak bardzo tęskniłem za tym wszystkim — rzekł Kith-Kanan, mijając konno wózek pełen dojrzałych melonów.
— Tęskniłeś za czym, szlachetny książę? — spytał Dunbarth.
— Za miastem. Choć las stał się mym domem, jakaś część mnie ciągle tu żyje. To tak, jakbym widział Silvanost po raz pierwszy!
Obaj, elf i krasnolud, odziani byli skromnie, bez kunsztownych haftów, złotej biżuterii czy innych zewnętrznych oznak twej pozycji. Nawet ich konie osiodłane były w najprostsze z możliwych uprzęży. Kith-Kanan niczym rybak nałożył na głowę kapelusz z szerokim rondem, chcąc jak najlepiej ukryć swe królewskie pochodzenie. Obaj chcieli obejrzeć miasto, nie otoczyć się tłumami.
Jadąc razem, mężczyźni opuścili ulicę Feniksa i ruszyli w dół wąską alejką. Tutaj zapach rzeki zdawał się Kith-Kananowi jeszcze bardziej intensywny. Kiedy w końcu dotarli do starej części targowiska, zniszczonej przez zamieszki, a teraz w trakcie odbudowy, Kith-Kanan ściągnął wodze i z uwagą przyjrzał się okolicy. Całe targowisko, od miejsca, w którym zatrzymał się jego koń, aż do brzegów Thon-Thalasu, zostało dosłownie zrównane z ziemią. Wszędzie dookoła uwijały się grupy elfów Kagonesti, piłując drewniane bale, ciągnąc kamienne bloki i mieszając zaprawę. Tu i ówdzie, kierując pracą, stał kapłan E’li.
Przy znacznie większych projektach, takich jak wysoka wieża, potrzebna była magia, dzięki której kształtowano i wznoszono kamienne ściany, a potężne bloki łączyły się w całość bez użycia zaprawy, podczas gdy przy tworzeniu zwykłych targowych budowli były stosowane najprostsze techniki.
— Skąd pochodzą ci wszyscy robotnicy? — zastanawiał się głośno Kith-Kanan.
— Na moje oko, są to niewolnicy z położonych na północy i zachodzie majątków, należących do kapłanów E’li — odparł beznamiętnie Dunbarth. — Niewolnicy? Przecież Mówca nałożył surowe restrykcje co do liczby niewolników, jaką ktokolwiek może posiadać!
Dunbarth pogładził swą kręconą brodę.
— Wiem, że może to zszokować Waszą Wysokość jednak poza granicami Silvanostu prawa Mówcy nie zawsze są respektowane. Nagina się je tak, aby odpowiadały potrzebom bogatych i wpływowych.
— Jestem pewien, ze mój ojciec nic o tym nie wie — stwierdził stanowczo Kith-Kanan.
— Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość, jednak moim zdaniem wie — zauważył Dunbarth. — Wasza matka, lady Nirakina, wiele razy nadaremnie błagała Mówcę, aby uwolnił niewolników.
— Skąd o tym wiesz? Czyż nie są to poufne, pałacowe informacje?
Słysząc to, krasnolud uśmiechnął się dobrotliwie.
— Zadaniem dyplomaty nie tylko jest mówienie, ale także słuchanie. Pięć tygodni w Pałacu Quinari może wtajemniczyć przybysza w rozmaite plotki i innego rodzaju czcze gadanie. Wiem niemal wszystko o życiu uczuciowym pałacowej służby, a także o tym, kto spośród arystokracji pije zbyt dużo; nie mówiąc nawet o smutnej sytuacji niewolników w waszej pięknej stolicy. — Wraz z ostatnim słowem uśmiech Dunbartha zniknął.
— To niedopuszczalne! — Rumak Kith-Kanana wyczuł wzburzenie swego jeźdźca i tanecznym krokiem zatoczył szeroki łuk. — Natychmiast położę temu kres!
Читать дальше