Widowisko było wspaniale, stąd tez po obu stronach ulicy tłoczyli się liczni gapie. Wojownicy zrezygnowali z wykwintnych zbroi paradnych na rzecz bardziej praktycznego ekwipunku. Każdy z nich odziany był w kuty, żelazny napierśnik i prosty, otwarty hełm. Z każdego siodła zwisały brązowe tarcze w kształcie klepsydr, a każdy żołnierz miał przy sobie łuk, dwadzieścia strzał, miecz, nóż i ciężki oszczep, którym w razie potrzeby można było uderzyć lub cisnąć. Osiodłanie koni także ograniczono do minimum, jako że mobilność była tu ważniejsza od ochrony.
Pokonując schody do głównego wejścia Wieży Gwiazd. Kith-Kanan wepchnął pod pachę swe rękawice. Na szczycie czekali na niego ojciec i matka. Sithas wraz z Hermathyą, lady Teralind, siedzący na swym krześle pretor Ulwen, a także Ulvissen. Lord Dunbarth poprosił zwolnienie go z uroczystości pożegnalnych. Według słów jego wiernego sekretarza Drollo, krasnoludowi dokuczał ból kolkowy. Kith-Kanan wiedział jednak, że odkąd imperator Ergothu i król Thorbardinu zatwierdzili traktat, stary nicpoń używał życia w nadbrzeżnych gospodach i tawernach.
Książę równym krokiem wspiął się na schody, nie odrywając oczu od swego ojca. Głowę Sithela zdobiła formalna Korona Gwiazd — wspaniały, złoty diadem, którego główną ozdobą było osławione Oko Astarina, największy na Krynnie szmaragd. Klejnot pochwycił promienie porannego słońca, wysyłając wzdłuż ulicy i ogrodów błyski zielonkawego światła.
U boku Sithela stała lady Nirakina. Kobieta odziana była w szatę barwy najdelikatniejszego błękitu, a jej szyję oplatał filigranowy, srebrny naszyjnik. Włosy koloni miodu związała srebrną szarfą, W twarzy Nirakiny było coś smutnego i odległego; bez wątpienia świadomość, to oto po raz kolejny traci swego młodszego syna, kiedy zaledwie miesiąc wcześniej powrócił on do domu.
Kith-Kanan dotarł do podestu, na którym zgromadziła się królewska rodzina. Zdjął z głowy hełm i pokłonił się swemu ojcu.
— Szlachetny ojcze, łaskawa matko — rzekł z godnością.
— Stań u mego boku — rzekł ciepło Sithel. Słysząc te słowa, Kith-Kanan uczynił ostatni krok i stanął obok ojca.
— Twoja matka i ja chcemy ci coś ofiarować — szepnął Mówca. — Otwórz to, kiedy będziesz sam. Nirakina wręczyła mężowi czerwoną jedwabną chustkę, której końce związane były na supeł. Sithel bez słowa wcisnął zawiniątko do rąk Kith-Kanana. — Teraz jeśli chodzi o część oficjalną — rzekł Mówca z łagodnym uśmiechem. Chwilę później spojrzał ponad tłumem, uniósł dłoń i przemówił
— Ludu Silvanostu! Przedstawiam wam mego syna. Kith-Kanana, którego pieczy powierzam pokój i bezpieczeństwo całego królestwa. — Chwilę później spytał Kith-Kanana donośnym głosem: — Czy obiecujesz wiernie i z honorem wywiązywać się z obowiązków dowódcy we wszystkich częściach królestwa, a także na ziemiach, do których być może dotrzesz?
Odpowiedź Kith-Kanana była głośna i wyraźna.
— Na E’li, przysięgam, że tak właśnie będzie, — Słysząc to, tłum ryknął z aprobatą.
Nieopodal Sithela, po jego lewej stronie, stali Sithas i Hermathya. Delikatna twarzy Hermathyi wyrażała absolutny spokój, a sama elfka wyglądała olśniewająco pięknie w swej kremowobiałej szacie. Sithas uśmiechnął się do bliźniaka, kiedy ten podszedł bliżej, oczekując błogosławieństwa.
— Dobrych łowów. Kith — rzekł ciepło. — Pokaż ludziom, jaka siła charakteru drzemie w elfach!
— Tak też uczynię, Sith. — Bez ostrzeżenia Kith-Kanan uścisnął dłoń swego brata, który żarliwie odwzajemnił jego gest.
— Uważaj na siebie bracie — rzekł szeptem Sithas, po czym uwolnił się z objęć Kith-Kanana. Dopiero wówczas Kith-Kanan zwrócił się ku Hermathyi.
— Żegnaj, pani.
— Do zobaczenia — odparła chłodno.
Kith-Kanan zszedł ze schodów, kierując się ku Mackeliemu, który trzymał wodze Kijo. — Co powiedziała pani? — spytał chłopiec, spoglądając z nabożnym podziwem na Hermathyę. — Zauważyłeś ją, prawda?
— Cóż, tak! Jest niczym słonecznik w żywopłocie ostów...
Kith-Kanan wskoczył na siodło.
— Na Astarina! Zaczynasz mówić niczym bard! Dobrze, że zabieramy cię z miasta. Słysząc z twoich ust takie słowa, Anaya na pewno by cie nie poznała!
Wojownicy ruszyli w pięcioosobowych kolumnach za Kith-Kananem i Mackelim, zawracając z gracją, gdy książę prowadził ich krętą Drogą Paradną. Zgromadzeni silvanestyjczycy ryknęli z aprobatą, a ich wrzask szybko przerodził się w miarowe skandowanie:
— Kith-Kanan, Kith-Kanan, Kith-Kanan...
Monotonnie okrzyki trwały nieprzerwanie, podczas gdy oddział zmierzał w kierunku brzegu rzeki. Tam na wojowników czekały już dwie barki. Kith-Kanan i Dzicy Biegacze weszli na pokład i chwilę później ogromne żółwie odbiły od brzegu. Mieszkańcy Silvanostu, którzy zgromadzili się nad rzeką, wykrzykiwali imię Kith-Kanana aż do chwili, gdy obie barki zniknęły za ciemnym pasem zachodniego brzegu.
26
Wczesne lato, rok Barana
Drużyna lorda Dunbartha załadowała cały swój dobytek na wozy i przygotowała się do wyjazdu. Żegnał ich Sithas w towarzystwie straży honorowej.
— Pogoda jest dużo lepsza, niż kiedy tu przybyłem — zauważył Dunbarth. Krasnolud najwyraźniej pocił się pod grubym, wełnianym płaszczem i kamizelką. Do Silvanostu zbliżało się lato, a wraz z nim wiejący od strony rzeki ciepły, łagodny wiatr.
— W rzeczy samej — odparł uprzejmie Sithas. Pomimo zawodowej rezerwy Dunbartha, Sithas lubił starego krasnoluda. Była w nim naturalna dobroć. — W swoim powozie znajdziesz, panie, skrzynię złocistego nektaru — rzekł książę. — Z wyrazami uznania lady Nirakiny i mymi własnymi.
— Ach! — Krasnolud wyglądał na szczerze wzruszonego. — Wielkie dzięki, szlachetny książę. Z pewnością podzielę się nim z moim królem. Ceni on sobie elfi nektar prawie tak bardzo jak krasnoludzkie piwo.
Eskorta ambasadora, powiększona o dwudziestoosobowy oddział elfiej straży honorowej, przemaszerowała obok wozów. Dunbarth i jego sekretarz Drollo wdrapali się do wnętrza metalowego powozu. Chwilę później ambasador odsłonił delikatne, siatkowane zasłonki i wyciągnął w kierunku Sithasa zdobioną licznymi pierścieniami dłoń.
— W Thorbardinie podczas rozstań życzymy naszym przyjaciołom długiego życia. Wiem jednak, że przeżyjesz mnie o cale wieki — rzekł Dunbarth z iskrą w oku. — Co zatem mówią elfy, kiedy nadchodzi czas rozstań?
— Mówimy: „Błogosławieństw Astarina" i „Niechaj twa droga usłana będzie zielenią i zlotem" — odparł Sithas. Po tych słowach mocno ścisnął krępą, pomarszczoną dłoń ambasadora.
— A zatem, książę Sithasie, niechaj twa droga usłana będzie zielenią i złotem. Ach, mam jeszcze dla ciebie pewną wiadomość. Nasza lady Teralind nie jest tym, za kogo się podaje.
Sithas zmarszczył brwi.
— Czyżby?
— Jest najstarszą córką imperatora Ullvesa. Sithas wyraził zdziwienie.
— Doprawdy? To ciekawe. Dlaczego mówisz mi to teraz, mój panie?
Dunbarth starał się ukryć swój uśmiech.
— Umowa została zawarta, nie ma więc potrzeby dłużej ukrywać prawdy ojej pochodzeniu. Widzisz, spotkałem ją już wcześniej. W Daltigoth. Hmm, myślałem, ze twój szlachetny ojciec zechce o tym wiedzieć, tak aby mógł... hmm... wyprawić jej iście królewskie pożegnanie.
— Mój panie, jak na takiego młodzika jesteś niezwykle mądry — odparł Sithas, szczerząc zęby w uśmiechu.
— Dobrze by było, gdybym faktycznie był młody! Żegnaj, książę! — Dunbarth zastukał w bok powozu — Ruszaj!
Читать дальше