Tomasz Piątek - Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny

Здесь есть возможность читать онлайн «Tomasz Piątek - Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Rudowłosa Jonga szuka zemsty. Piękny major Hengist szuka Świętego Obrazu. Generał Tundu Embroja szuka czegoś do zjedzenia. Wszyscy szukają odpowiedzi na to, dlaczego muszą tak cierpieć.
W drugiej części powieści, zatytułowanej Szczury i rekiny, major Hengist trafi na rozmemłaną i magiczną Północ. Jonga i Tundu będą tropić Niedotykalnego Władcę w podziemnych kanałach. A całe armie bez jednego ruchu pozwolą się wymordować, stojąc na baczność.

Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Kapustka! – ucieszył się mały Motsek i się oblizał.

– A ja ci powiem, posłuchaj: tutaj kraina głucha. To wasze całe Południe, tam suszej jest i ludniej, żyjecie w tych swoich miastach, jak masa gęstego ciasta. A tutaj ludzi jest mało… Oj, więcej by się zdało. Przywłoki wasze ino mrą tu albo i giną. I niewiele tu trzeba by znaleźć się w pustkach bez chleba. By znaleźć się wywołańcem, co w puszczy z niedźwiedziem w tańce lub z lisem w handel iść musi, gdy go bieda przydusi, bo żaden człek już go nie chce, chyba że w jakiej polewce albo w postaci pieczeni, bo twój stan już sy zmienił, nie jest-ty szlachcicem, żołnierzem, lecz jako baba lub zwierzę i teraz już jeść cię można, nie jest to sprawa zdrożna, bo z miasta cię wywołali, wygnańcem już mianowali.

– Wygnańcem! – ucieszył się mały Motsek i oblizał się ponownie.

– U was największa bieda to ciągle mieć sąsieda. A tu się puszcza rozściela, że bodaj donosiciela byś chciał mieć tu za sąsieda. Zresztą, donos nie bieda. Żołdnierzy widać z daleka i trudno jest złapać człeka. Idziesz między niedźwiedzie, a gdy wojsko odjedzie, ty zemścisz sy na sąsiedzie.

– Hyhyhyhy! – ucieszyli się Pawężnicy. Czym? No tak, potrójnym rymem, pomyślał Rytar. To znaczy Ritavartin.

– Możesz od razu go zabić, odflaczyć, na rożen nabić, upiec i szybko zjeść, niech widzi to cała wieś. To wtedy znaczy, mój panie, że on tu jest wywołaniec. Przejmujesz ty jego dom i wszyscy wiedzą – ty to on. Przyślą wojaków kupę, pokażem im twoją chałupę, tę dawną, teraz w ruinie, powiemy im, że zbiegł psiniec. Bydą cię szukać w lasach, skoro chce im się hasać. Każdy pomoże ci, gdy nie masz wrogów we wsi. A jeśli masz, to nie zwlekaj, to jednak raczej uciekaj. A zemścisz się niemało Morajową tą Strzałą.

I Hanzelmek wyciągnął z kołczanu jedną ze swoich strzał. Ta była dłuższa i w odróżnieniu od pozostałych, czerwona. Na jej grocie Rytar zobaczył trzy głębokie nacięcia, nie wiadomo czemu służące.

– Wystarczy wystrzelić raz, a leci wciąż, cały czas, przez lata po swoich drogach, aż trafi na twego wroga i wtedy go zabije, rozedrze pierś albo szyję. – powiedział Hanzelmek i dodał: – Masz-li jakiego wroga? Jest czyja śmierć ci droga?

Przecież to przesąd głupi. Nikogo to nie utrupi. Tym bardziej nie należy. To tak, jakbym w to wierzył… Lecz mam się do nich zbliżyć. Nie chcę im jakoś ubliżyć.

– Bierz ją… Naciągaj… Powoli… Aż cię ręka zaboli… I kiedy ręka się zmęczy, niech cięciwa zajęczy. Wystrzel prosto w nieboskłon, tak aby poszła prosto… Lecz najpierw pomyśl o kimś, nim poślesz grot gdzie w obłoki…

Nie myślę o nim wcale… No, myślę przecież, ale… Jak mam o nim nie myśleć, nie da się, mówiąc ściśle, nie myśleć o tym, przez kogo błąkam się tu ubogo między głupim narodem, co dręczy mnie mową i smrodem. No, ale jeśli myślę o nim, zajmując się tą pseudomagią, to jest tak, niestety, jakbym trafić go pragnął. Powiedzą komisariaty, sądy i posterunki, że spełniam zbrodni warunki, gusła co czarnowiarskie, by wstrzymać śledztwo cesarskie, zabić podejrzanego, no bo nie lubię jego i chciałbym wrócić do domu i robię to po kryjomu.

Brzękła cięciwa i strzała gdzieś prosto hen poleciała. I stało się tak, oczywiście, że myślał on o Hengiście.

– Lżej ci? To skończę ci teraz – uśmiechnął się Hanzelmek. – Musisz sy przy tym upierać, by dudków wiele uzbierać.

Pawężnicy znów zahuczeli.

– Musisz wciąż o tym dumać, by rosła dudków suma. Ta myśl, ja ci powiem, chroni przed pustką w głowie. A od tej pustki się rodzą złe myśli, co tylko szkodzą, co sprowadzają złe głosy, co sprowadzają wojaków, co wyrzynają swojaków. Więc dumaj ty o dudkach, twa bieda będzie krótka. Ta myśl wypełni mózg w głowie, ale nie tylko, albowiem wypełni ci także brzucho, nie będzie z brzuchem krucho, wypełni ci także kieszeń, a kieszeń – źródło pocieszeń.

Wieczór trwał, ognisko rozpalone strzelało co rusz płomieniem do czarnego nieba. Żar był taki, jakby zamierzali coś na nim upiec.

– Hyj, hyj – mruczał cicho jasnowłosy Hanzelmek, pieszczotliwym ruchem ręki gładząc ciemnorudawą czuprynę małego Motska.

– Hyj, hyj – mruczał grubawy Szpinard, ledwie muskając swoją mięsistą dłonią obnażone przedramię barczystego, muskularnego Fajfiara.

– Hyj, hyj – mruczeli chudzi bracia Swarjakowie, dotykając sobie nawzajem twarzy wielkimi, twardymi rękami w kolorze bochna chleba. Było to tak, jakby dwie maczugi, nagle opętane duchem delikatności, wzięły się do wychowywania piskląt.

– Hyj, hyj – mruczał wreszcie niski i łysy Makilainen, przytulając się do kapitana Ritavartina. – Ty harny chłopek, gładki jak mazepka, jam się rozsmakował w waszych czarnych łepkach. Bo u południowca jest czupryna czarna, jest też czarne oko i twarzyczka harna. Wielkie macie oczy, czarne jako węgle i bardzo głębokie jako dwa przeręble. Kto w to oko spojrzy, niechybnie utonie, chyba że ty jemu swoje podasz dłonie. Ratuj nieboraczka, co w twych oczach kona, chyba zaraz umrze lub weźmie…

– Dość! – drgnął nagle Hanzelmek. – Bo grzech bydzie!

Wieśniacy jak na komendę rzucili się do swych plecaków i tobołków, wydobywując z nich włochate, nastroszone i rozespane bumbony. Już po chwili rozległa się cała symfonia oburzonych lub żałosnych „urmultu huru huru muru tundu!” albo „uhmutu bubu bumbu buru bubu!”. Już po chwili cała grupa, oprócz Ritavartina, stała wokół ogniska z rozpiętymi guzami rozporka. Ich wielkie, czerwone przyrodzenia powoli zagłębiały się w miękkich, jedwabisto-puchatych pupkach bumbonów, które zawodziły zgodnym chórem: „urmultu bubu bubu bubu bumbu!”.

– Echu, echu, echu, echu… – dyszał Hanzelmek. – My… robimy… to… bez… grzechu.

– Nie masz bumbona… Bracie… – jęczał Makilainen w stronę Ritavartina. – Więc uszczęśli… wię… Ja… Cię… Pożyczę… Ci… Go… Później… Gdy pupkę trochę rozluźni! – zrymował nagle tak wściekle, jak gdyby myślał, że w ten sposób może skutecznie wywrzeć presję na spięte zwierzątko.

– I nie ma co robić rozprawy, przyszedł czas wielkiej zabawy – powiedział znacząco Hanzelmek.

– Tak, żar mocno sy pali, zabawy nie bydziem sy bali – powiedział rozluźniony już Makilainen, jedną ręką przygarniając do serca rozluźnionego już bumbona, a drugą kładąc na ramieniu wciąż spiętego Ritavartina.

– Przyszedł czas, by powiedzieć, kto z nas powinien siedzieć. Kto chłopak dobry, poczciwy, a kto winien być już nieżywy – powiedzieli chórem bracia Swarjakowie.

– Tylko ten chórem mówi, kto sy wcześniej umówi! Macie wy jaką umowę, trzymali wy tajną mowę? Coś, o czym my nie wiemy? Co, nie jestem przyjemny? – zatrajkotał nagle grubawy Szpinard.

– Oj, głupi ty Szpinard, głupi, nie umiesz też składać wierszy. Wszak wiesz, obwinia samego siebie ten, kto obwinia pierwszy – spokojnie odcięli się bracia Swarjakowie. Nadal chórem.

– A wiesz, że Ukryci tak chcieli, by bracia wraz tak myśleli? – poparł ich Hanzelmek. – Jeśli ty w to nie wierzysz, znaczy, że czarnowierzysz!

Szpinard pobladł. Wciągnął dziwnie brzuszysko, było to widać nawet pod sukmaną, tak że przez chwilę wydał się chudy i dość odrażający. No i rozdarł się!

– Ja tu przykładem świecę! Bom jest gorliwy, podlece! Nie bojąc się oskarżenia, jam pierwszy rzekł podejrzenia! A kto gorliwość oskarża, choćby był wysoka szarża, ten wróg jest i temu śmierć! Rozpłatać go trza na ćwierć!

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny»

Обсуждение, отзывы о книге «Ukochani poddani Cesarza – Tom 2 – Szczury i rekiny» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x