Patrol bosych żołnierzy kroczył przez Płaskie Wały, nie zwracając żadnej uwagi na krzyki. Na krzyki, na błagania, na tłumaczenia, na prośby, na próby przekupstwa, na jęki i szepty. Otaczająca ich cisza, chociaż czyniła z nich kaleki, miała jedną wielką zaletę: pozwalała zachować spokój, niezbędny przy tej pracy.
Już wszyscy ewidentnie delikatni i wielkoocy mieszkańcy miasta zostali wyłapani i dostarczeni do Teatrum. Ale kryteria estetyczne są względne. Gdy wyaresztuje się wszystkich pięknych, wtedy nawet ci średnio brzydcy zaczynają się wydawać podejrzanie ładni.
– Żech mówił! Żech mówił, że po tamtych przyjdzie kolej na nas!
– Cichaj, durniu…
– Mówiłem ci babo durna, krowo brzydka! Panie oficyjerze, co wy! Toż moja baba najbrzydsza w całym mieście! Krowa brzydka, panie oficyjerze… Krowa brzydka! Krowa brzydka! Krowa brzy…
– Wszystko powiem, wszystko!
– Godzina tortur za udzielanie odpowiedzi nie na temat.
– Ale panie… O coście pytali?
– Na razie o nic, więc każda odpowiedź byłaby nie na temat. A już najbardziej taką odpowiedzią jest mówienie wszystkiego.
– To co mam robić, panie… pani… panie?
– Dwie godziny tortur, druga za zadawanie pytań. I trzecia, za obłudę. Bo ty jesteś obłudny, prawda, Tundu?
– Panie! Miejcie litość, pani… panie!
– Mam litość. Przecież skazuję cię na Romb. Gdyby nie to, zostałbyś przyszyty do pleców żywego niedźwiedzia za zabójstwo dworzanina. To jest, wbrew pozorom, bardzo powolna śmierć. Niedźwiedź jest stworzeniem niezgrabnym i zatłuczenie lub zmiażdżenie nieproszonego lokatora pleców zajmuje mu kilka dni. Ale ponieważ kara za zdradę Cesarza, kara absolutna, nieodwołalna i bezwzględnie najcięższa znosi pozostałe, to w tym przypadku Romb, który podobało się Majestatowi uznać za najcięższą karę, znosi tamtą… jak by to powiedzieć, niedźwiedzią łagodność, mój drogi Tundu Embroja.
– Panie! Wejrzyj na moją biedę! Na biedę nas wszystkich! Pewnie, że zgrzeszyliśmy, złamaliśmy Jaśniejące Diamentowym Blaskiem Święte Prawa! Ale to z biedy, panie! Są różne biedy, panie, ale wszystkie kąsają. My to robili z głupoty, ze złości, z szaleństwa. Lecz głupotę, złość i szaleństwo rodzi bieda! Bieda pieniężna, bieda jadłowa i pitna, bieda szmatowo-strzępowa, bieda chorobowa… No i zwykła ludzka bieda! Czemu się, panie, krzywicie? O tej jednej biedzie nie chcecie słuchać? A ona najgorsza. W każdym człowieku jest bieda, choćby wszystko miał! Bo w człowieku jest śmierć! I nawet Najmiłościwsze Rozkazy Cesarza tego nie zmienią! Ja wiem, ja wiem, że bluźnię… Bluźnię przeciw Cesarzowi. Podbijając kolejne królestwa, zaprowadzając prawa, chcieliśmy uwolnić człowieka od niedoskonałości, od każdej niedoskonałości, surowo karząc za każde zejście z drogi. Ale przede wszystkim chcieliśmy go uwolnić od najgorszej niedoskonałości, jaką jest śmierć. Ja to rozumiem! Ja to kocham! Ale życie okazało się silniejsze niż my… Ja wiem, to znaczy, że życie jest silniejsze niż… Niż my. Ja wiem, że to bluźnierstwo, zarówno to „niż”, jak i to „my”… Ale nie mogę, muszę krzyczeć: wejrzyjmy na biedę! Bieda jest straszna, straszna, daleko straszniejsza, niż w ogóle można to sobie wyobrazić… Nie wyobrażałem sobie nawet, jaka straszna jest samotna noc włóczęgi na dworze… Nawet tego nie umiałem sobie wyobrazić. A do dzisiaj nie umiem sobie wyobrazić tego, co czuli mieszkańcy Turri Blanga, kiedy zrobiłem im to, co zrobiłem… Ale może gdybym wtedy umiał sobie wyobrazić samotną noc włóczęgi na dworze, wtedy może nie byłoby rzezi Turri Blanga! Dlatego, panie, mówię i błagam, Cesarz musi zaznać biedy! Dopiero wtedy naprawdę będzie mógł być Cesarzem!
– I co teraz? – zapytał Tundu Embroja z wnętrza swojej skrzyni.
– Teraz cicho – odpowiedziała Jonga z wnętrza swojej.
– I co? Długo mam tak leżeć?
– Dopóki nas nie zabiorą.
– Czyli co, dzień? Dwa? W skrzyni? Na wznak? Jak trup?
– Cicho! – teraz Jonga zezłościła się naprawdę.
Niestety, skrzynie naprawdę przypominały trumny. I podobnie jak w trumnach, należało w nich leżeć bez ruchu. Dlatego że pierwotnym ich przeznaczeniem był transport grochu. A gdyby ktoś zainteresował się odgłosami i je otworzył, zobaczyłby coś zupełnie innego. Tundu Embroja, nawet porządnie przysypany strąkami, grochu nie przypominał.
Strąki, a szczególnie długie grochowe wąsy swędziały, właziły za kołnierz, pod pachy i do nosa. Tundu wiercił się, prychał, sapał. Jonga klęła, ale tylko w myślach.
– I co się teraz stanie?
– Nic.
– Jak to nic?
– No nic, bo jak się będziesz tak wiercił, to nas zabiją i wtedy nic nie będzie.
– To ty nie wierzysz, że człowiek po śmierci musi stanąć przed Ukrytymi?
– A tobie tak śpieszno się o tym przekonać? – Jonga wypluła strąka. – Lepiej się zamknij.
– No dobra, tylko powiedz, co się teraz stanie?
– Nic. Jeśli się zamkniesz, nie stanie się nic. Bo jeśli się nie zamkniesz, to zaraz coś się stanie i to tobie.
– I co teraz? – spytał Tundu Embroja z wnętrza swojego worka.
– Teraz przestań żreć – odpowiedziała Jonga z wnętrza swojego.
– No coś ty, zwariowałaś? Po tylu dniach postu?
– Jak będziesz się tak obżerał, dostaniesz sraczki. A wtedy ktoś się zainteresuje, dlaczego wór świeżo łuskanego zielonego grochu pachnie rzadkim, żółtym gównem.
Tundu uciszył się na chwilę. A potem znowu zaczął chrupać.
– Nie mo… gę – wybełkotał z pełną gębą – Jon… ga, one same do gęby wpadają.
– Nic dziwnego, jak w nich leżysz, na nich i pod nimi. Siedź cicho.
– To ty jednak boisz się śmierci. Chrup chrup.
– Myśl o sobie.
– Jonga, a wiesz, chrup chrup, że jak zabijesz Cesarza, to ciebie też zabiją?
– Myśl o sobie.
– I będą to chyba robić tygodniami, chrup chrup.
– Myśl o sobie. Całe życie tylko to robiłeś, teraz już za późno to zmieniać.
– Chrup chrup. Jonga, przecież ty też się go boisz, jak wszyscy. To dlaczego ty jedna postanowiłaś go zabić?
– Bo ja mogę dać radę – odpowiedziała i nagle pchnęła szydłem w bok. Zgrzytnęło rozdarte płótno i coś jeszcze.
– Jonga! Coś mi tu… przesiąkło… Kurwa, to krew?
– Cicho, kretynie. Czy wiesz, że podczas całej tej rozmowy mieliśmy słuchacza? Musiałam go usunąć.
– Chcesz powiedzieć, że wyszło szydło z worka?
– I co teraz? – spytał Tundu Embroja z wnętrza swojej beczki.
– Teraz módl się o dwie rzeczy, ale po cichu.
– O jakie rzeczy?
– Żeby nikt mnie nie zatrzymał, jak cię toczę.
– A ta druga rzecz?
– Żeby jak już mnie aresztują, nikomu nie zachciało się ciebie napić.
– Ha, ha. Ale to ty sobie wygodnie idziesz, a ja się obijam…
– Cicho! I pamiętaj, masz cały czas pamiętać, gdzie jest ten mały otworek. To znaczy, to jakby zagłębienie. Gdyby coś się działo, gdybyś słyszał jakieś głosy, gdybyśmy się zatrzymali…
– Tak?
– To na moje słowa: „Tutaj, szlachetny panie”, wysuwasz szydło. Pokaż… Dobrze, ale nie tak powoli! Nagłym ruchem.
– Hola, dziewko! Co tam toczysz!
– Do komnat klucznika, panie, kazał beczkę Turri Amara przytoczyć.
– Kazał beczkę przytoczyć, kazał wina utoczyć… Ale dziewko, czy na Cesarskim Dworze tylko klucznicy słodkiego winka godni? A niby żołnierze gorsi?
– A gdzieżby ta, panie… Napijcie się, proszę… Ino kubka nie mam… Ale może, wybaczcie, zechcecie nachylić się, tu jest taki otworek…
Читать дальше