Po drugiej stronie ulicy znajdował się jedyny otwarty przybytek w najbliższej okolicy. Okna miał zasłonięte od środka, a ściany zewnętrze przyozdobione kolekcją neonów reklamujących różne gatunki piwa. Największy z nich, wiszący nad samym wejściem, głosił, że lokal nazywa się Jednooki Pete. Zaciekawiło mnie, czy wnętrze baru kryje inne pirackie akcenty.
Metalowe drzwi spelunki akurat się uchyliły – ktoś wychodził. W środku panował półmrok. Moich uszu dobiegł gwar głosów i odgłos kostek lodu uderzających o ścianki szklanek. Przy wejściu, oparci o mur stali czterej mężczyźni.
Zerknęłam na Jessicę. Nadal nie zwolniła tempa i wpatrywała się w szyld McDonalda. Nie wyglądała na wystraszoną – po prostu zachowywała ostrożność.
Nie myśląc, co robię, zatrzymałam się. Ci czterej mężczyźni mnie zaintrygowali. Czyżbym przeżywała deja vu? Ulica była inna, miasto i pora dnia te same. I jeszcze ta czwórka. Jeden z nich był nawet niski i ciemnowłosy. Kiedy przystanęłam, on pierwszy zwrócił na to uwagę. Stałam jak zaczarowana.
– Bella? – szepnęła Jessica. – Co ty wyrabiasz?
– Pokręciłam głową. Sama nie byłam pewna.
– Chyba ich znam… – wymamrotałam.
Co ja najlepszego wyprawiałam? Powinnam była uciekać przed tym wspomnieniem, gdzie pieprz rośnie, bronić się przed nim z całych sił, chronić się wewnętrznym paraliżem, bez którego nie potrafiłam funkcjonować. Dlaczego stawiałam właśnie lewą stopę na jezdni?
Czy nie byłby to zbyt duży zbieg okoliczności? Zmrużyłam oczy, starając się dopasować rysy twarzy najniższego z młodzieńców pod barem do tych, które miał mój napastnik sprzed niespełna roku. Zastanawiałam się, czy istnieje jakakolwiek szansa, że go rozpoznam. Z tamtego feralnego wieczoru pamiętałam raczej nie to, co widziałam, ale to, co czułam: napięcie w mięśniach nóg, kiedy podejmowałam decyzję, czy walczyć, czy uciekać; suchość w gardle uniemożliwiającą głośne wołanie o pomoc; paznokcie wbijające się w skórę dłoni, kiedy zacisnęłam je w pięść; ciarki, jakie mnie przeszły, kiedy brunet zwrócił się do mnie per „maleńka”…
– Nawet, jeśli nie miałam do czynienia z czwórką tych samych mężczyzn, co wtedy, nie dało się ukryć, że było w nich coś złowieszczego. Trudno było powiedzieć, skąd brało się to poczucie – może stąd, że ich nie znałyśmy, że mieli nad nami przewagę, że było ciemno? Jessice to wystarczało.
– No chodź! – zawołała za mną spanikowana.
Nie posłuchałam jej, zresztą moje stopy nie słuchały teraz nikogo. Szłam powoli przed siebie, kierowana bezsensownym im – pulsem. Nie rozumiałam, skąd się wziął, ale dawałam się mu prowadzić, bo po raz pierwszy od dawna coś we mnie czegoś chciało.
Zdziwiłam się, kiedy znienacka krew zaczęła mi szybciej krążyć w żyłach. Ach, adrenalina. Zapomniałam już, jak to jest. Nie wiedziałam jedynie, dlaczego się pojawiła, skoro nie czułam strachu. Może mojemu organizmowi starczało echo lęku sprzed roku? Dekoracje były te same – ciemna uliczka w Port Angeles i czterech nieznajomych.
Nie widziałam potrzeby, żeby się bać. Nie potrafiłam sobie wyobrazić niczego, czego mogłabym się bać. Była to jedna z nielicznych zalet utracenia wszystkiego, co było mi drogie.
Doszłam już do przerywanej linii na środku jezdni, kiedy Jess chwyciła mnie za łokieć.
– Bella, przestań! – szepnęła głośno. – Zgłupiałaś? Chcesz wejść do baru?
– Nie chcę wejść do żadnego baru – odpowiedziałam sennie, wyszarpując rękę.
– Chcę tylko coś sprawdzić…
– Coś sprawdzić? Co ty planujesz, do cholery? Oryginalną próbę samobójczą?
Słowo „samobójczą” przykuło moją uwagę. Spojrzałam Jess prosto w oczy.
– Nie chcę się zabić – oświadczyłam.
Nie kłamałam. Nawet we wrześniu nie rozważałam samobójstwa. Przez wzgląd na Charliego. I na Renee. Przysięgłam, też Komuś, że będę wystrzegać się głupich wyskoków. Tylko z tych trzech powodów jeszcze żyłam.
Przypomniawszy sobie, co obiecałam, poczułam wyrzuty sumienia, ale zaraz uznałam, że przyglądanie się obcym mężczyznom to samo, co podcinanie sobie żył. We własnej ocenie panowałam nad sytuacją.
Jess opuściła ręce. Wpatrywała się we mnie z przerażeniem. Uprzytomniłam sobie, że dziewczyna naprawdę ma mnie za samobójczynię i nie wie, jak mi pomóc.
– Idź coś zjeść – zachęciłam ją, wskazując na rozświetlonego McDonalda. – Dogonię cię.
Przeniosłam wzrok na młodzieńców spod baru. Przyglądali się z rozbawieniem. Moja towarzyszka nie próbowała mnie już zatrzymać. Zrobiłam kilka kroków do przodu.
– Bello, opanuj się!
Stanęłam jak wryta, bo to nie Jessica przywoływała mnie do porządku. Był to głos męski – głos doskonale mi znany i niezwykle piękny. Nawet przepojony gniewem zachwycał swoim aksamitnym tembrem.
Zaskoczyło mnie nie tylko to, kto mnie wolał, w pełni świadomie nie przywoływałam Jego imienia, ale i to, jak na ten fakt zareagowałam – nie padłam na kolana, nie wybuchłam płaczem, nie ugięłam się w pół z bólu. Ból wcale się nie pojawił.
Usłyszawszy rozkaz, raptownie oprzytomniałam. Odniosłam wrażenie, że dopiero, co wynurzyłam się z morskich głębin. Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać wszystkie bodźce zewnętrzne. Wcześniej nie zauważałam ani tego, że moją twarz smaga ostry zimny wiatr, ani że przez uchylone drzwi baru rozlewają się różnorodne zapachy.
Rozejrzałam się zszokowana.
– Wracaj do Jessiki! – usłyszałam. Glos nadal był wzburzony. – Obiecałaś! Żadnych głupich wyskoków!
Nikogo przy mnie nie było. Jessica stała kilka metrów dalej. Miała szeroko otwarte oczy i usta. Nieznajomi pod murem zachodzili pewnie w głowę, czemu wyszłam na środek jezdni.
Nie rozumiałam, co jest grane. Nie było Go przy mnie, a jednak był – wyczuwałam Jego obecność, wyczułam ją po raz pierwszy od… od końca wszystkiego. Gniewał się, ponieważ bal się o mnie. Kiedyś dobrze znałam ten gniew – teraz wydawało mi się, że to „kiedyś” przydarzyło mi się w innym życiu.
– Dotrzymaj słowa! – upomniał mnie. Jego głos oddalał się jakby ktoś ściszał stopniowo radio.
Zaczęło budzić się we mnie podejrzenie, że dręczą mnie oma – my, wywołane najprawdopodobniej podobieństwem sytuacji, w której się znalazłam, do tej sprzed roku. Zwariowałam, po prostu zwariowałam. Słyszałam głosy, a miejsce łudzi słyszących głosy jest u czubków.
Istniało jeszcze inne, łagodniejsze wytłumaczenie: to moja podświadomość podsyłała mi to, za czym tęskniłam. Takie fantazje pozwalały zapomnieć na chwilę o bólu. Wyobrażałam, więc sobie, że właściciela aksamitnego głosu obchodzi to, jak nierozsądnie postępuję. Wyobrażałam sobie, że jest przy mnie, czuwa nade mną i zależy mu na mnie do tego stopnia, że denerwuje się, kiedy narażam się na niepotrzebne ryzyko. Wyobrażałam sobie to z taką intensywnością, że głos, który pragnęłam usłyszeć, głos wypowiadający odpowiednie formułki, zadźwięczał w moich uszach jak prawdziwy.
Podsumowując, albo byłam wariatką, albo nieuleczalną romantyczką – trzecia możliwość nie przychodziła mi do głowy. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie wymagam leczenia, a moja podświadomość wkrótce się uspokoi.
Miałam nadzieję, a nie pewność, bo moja reakcja na halucynacje nie była reakcją osoby zdrowej na umyśle. Kto inny by się przestraszył – ja czułam bezgraniczną wdzięczność. Tak bardzo bałam się wcześniej, że zapomniałam Jego głosu! Teraz byłam wdzięczna własnej podświadomości, że mimo wszystko przechowała go w swych zakamarkach.
Читать дальше