Spodziewałam się jeszcze gwałtowniejszej reakcji niż w jadalni Cullenów, ale Edward nawet nie mrugnął. Wciąż coś kalkulował.
– A co byś za to dała?
Nie wierzyłam własnym uszom!
– Wszystko – palnęłam bez namysłu.
Edward uśmiechnął się blado, a zaraz potem zacisnął usta.
– Pięć lat?
Moją twarz wykrzywiły strach i rozżalenie.
– Powiedziałaś, że wszystko – przypomniał mi.
– Tak, ale… wykorzystasz ten czas, żeby się z tego jakoś wykręcić. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Poza tym, bycie człowiekiem jest niebezpieczne – przynajmniej dla mnie. Więc wszystko, tylko nie te pięć lat.
Edward uniósł do góry jedną brew.
– Trzy lata?
– Nie ma mowy!
– Zależy ci na tym czy nie?
Zamyśliłam się. Tak, naprawdę o tym marzyłam. Tylko jak się skutecznie potargować?
Postawiłam na nie zdradzanie emocji.
– Pół roku? – zaproponowałam. Mój ukochany wywrócił oczami.
– Chyba żartujesz.
– Jeden rok. Ale to moje ostatnie słowo.
– Zgódź się chociaż na dwa.
– Nigdy w życiu. Dziewiętnaście lat mogę skończyć, proszę bardzo, ale nie mam zamiaru zbliżyć się do dwudziestki. Chcę być wieczną nastolatką, tak jak ty.
Edward milczał przez chwilę.
– Wiesz co? Zapomnijmy o tych limitach czasowych. Mam dość kłótni. Jeśli chcesz, żebym to ja cię zmienił, musisz po prostu spełnić pewien warunek.
– Warunek? – powtórzyłam zbita z tropu. – Co znowu za warunek?
Wypowiedział swoją prośbę z taką ostrożnością, jakby spodziewał się z mojej strony gwałtownego wybuchu.
– Przed całą operacją… wyjdź za mnie. Czekałam na jakiś ciąg dalszy, ale się nie pojawił.
– Czy ten dowcip ma jakąś puentę?
Edward westchnął.
– Ranisz moje ego, Bello. Proszę cię o rękę, a ty myślisz, że to żart.
– No bo to niepoważne.
– Jestem poważny w stu procentach.
Potwierdził to odpowiednim wyrazem twarzy.
– Bez przesady. – W moim głosie pobrzmiewały nutki histerii.
– Przecież ja mam tylko osiemnaście lat!
– A ja prawie sto dziesięć. Pora się ustatkować.
Spojrzałam w bok na ciemne oko, usiłując opanować wzbierający we mnie atak paniki.
– Słuchaj, małżeństwo nie zajmuje wysokiej pozycji na mojej liście priorytetów. A dla Charliego i Renee to byłby gwóźdź do trumny. Pocałunek śmierci.
– Co za interesujący dobór metafor.
– Wiesz, co mam na myśli.
Chłopak nabrał powietrza.
– Tylko nie mów, że boisz się w pełni zaangażować – powiedział z niedowierzaniem. Dobrze wiedziałam, co rozumie przez to sformułowanie.
– Nie, nie do końca – odpowiedziałam wymijająco. – Uważam tylko, że… A może tak: boję się Renee. Jest bardzo przeciwna zawieraniu związków małżeńskich przed trzydziestką.
– Lepiej przyjęłaby wiadomość, że dołączysz do grona potępionych? – zakpił Edward.
– Myślisz, że się z ciebie nabijam?
– Bello, konsekwencje zawarcia związku małżeńskiego są niczym w porównaniu z konsekwencjami stania się wampirem. Jeśli nie masz dość odwagi, żeby za mnie wyjść, to chyba…
Chłopak pokręcił głową.
– A co, jeśli się zgodzę? – przerwałam mu. – Co, jeśli każę ci się zawieźć zaraz do Vegas? Czy za trzy dni będę już jedną z was?
Uśmiechnął się. W mroku zalśniły jego białe zęby.
– Jasne – potwierdził, podejmując pałeczkę. – Tylko skoczę po auto.
– Cholera – mruknęłam. – Dam ci półtora roku.
– O, nie, nie. Ten warunek z małżeństwem bardziej mi się podoba.
– Carlisle zmieni mnie za dwa miesiące i po krzyku.
– Skoro tak wolisz.
Wzruszył ramionami. Cały ten czas zawadiacko się uśmiechał.
– Jesteś niemożliwy – jęknęłam. – Prawdziwy z ciebie potwór. Zaśmiał się.
– Czy to dlatego nie chcesz zostać moją żoną? Znowu jęknęłam.
Edward pochylił nade mną. Bliskość jego czarnych tęczówek skutecznie mnie rozpraszała.
– Bello – zamruczał – błagam, wyjdź za mnie.
Na moment zapomniałam, jak się oddycha. Kiedy doszłam do siebie, potrząsnęłam głową, usiłując się na powrót skoncentrować. O czym to my właściwie mówiliśmy?
– Czy odmawiasz mi uparcie dlatego, że nie kupiłem ci pierścionka zaręczynowego? – spytał.
– Nie! – wydarłam się. – Żadnych pierścionków!
– No i masz babo placek – skwitował cicho. – Obudziłaś Charliego.
– Ups.
– Zaraz przyjdzie sprawdzić, co to za hałasy. Ech… – Edward posmutniał. – Lepiej już sobie pójdę.
Serce zamarło mi w piersi. Nie uszło to jego uwadze.
– Co, mam się schować w szafie, jak nakryty na gorącym uczynku kochanek?
– Cokolwiek, tylko zostań – szepnęłam. – Proszę.
Uśmiechnął się i zniknął.
Pozostawiona sama sobie, oceniłam całą sytuację nieco bardziej obiektywnie i zakipiałam gniewem. Edward doskonale wiedział, co robi. Byłam gotowa się założyć, że każda jego kwestia i mina jest elementem spisku. Genialnego spisku. Oczywiście nadal mogłam liczyć na Carlisle'a, ale propozycja mojego ukochanego miała odtąd nie dawać mi spokoju.
A to ci sprytny intrygant!
Zaskrzypiały uchylane drzwi. Podniosłam się na łokciu.
– Dzień dobry, tato.
– Och. Cześć. – Zmieszał się, że go przyłapałam. – Już nie śpisz.
– Tak, ale planowałam wstać dopiero po tobie, żeby nie obudzić cię prysznicem.
Włożyłam stopy w kapcie.
– Czekaj no. – Charlie zapalił górne światło. Zamrugałam oślepiona, ale przytomnie nie zerknęłam na szafę.
– Najpierw po święć mi minutkę.
Wzdrygnęłam się odruchowo. Zapomniałam spytać Alice, czy nie wymyśliła dla mnie jakiejś wymówki.
– Miarka się przebrała, moja panno.
– Wiem – bąknęłam.
– Od trzech dni odchodzę od zmysłów! Wracam z pogrzebu Harry'ego – wracam z pogrzebu – a ciebie nie ma! Jacob był mi w stanie powiedzieć tylko tyle, że wyjechałaś z Alice Cullen i że chyba wpakowałaś się w jakieś tarapaty. Nie zostawiłaś żadnego numeru kontaktowego i ani razu nie zadzwoniłaś! Nie wiedziałem, gdzie jesteś ani kiedy – i czy w ogóle – wrócisz. Masz pojęcie, co ja tu… co to…
Urwał w połowie zdania i wziąwszy głębszy oddech, zmienił nieco temat.
– Czy potrafisz podać mi, choć jeden powód, dla którego miał bym nie odesłać cię dziś do matki?
Hm. A więc zamierzał mi grozić? Owinęłam się staranniej kołdrą. Cóż, w tę grę mogły grać dwie osoby.
– Nie pojadę i tyle.
– Tak? W takim razie…
– Słuchaj, tato, przyznaję się do winy. Możesz dać mi szlaban, na ile ci się żywnie podoba, a ja, ze swojej strony, mogę za karę sprzątać, zmywać naczynia, prać i gotować aż do odwołania.
Masz też prawo wyrzucić mnie z domu, proszę cię bardzo, ale na pewno nie pojadę wtedy na Florydę.
Charlie dostał wypieków. Zanim odpowiedział, policzył pod nosem do dziesięciu.
– Będziesz łaskawa wyjaśnić mi, gdzie się podziewałaś? Cholera. A jednak.
– Eee… To była sprawa nie cierpiąca zwłoki.
Ojciec podparł się pod boki, czekając na dłuższą opowieść. Nadęłam policzki, po czym głośno wypuściłam z nich powietrze.
– Nie wiem, od czego zacząć. To byt taki ciąg nieporozumień – ktoś coś komuś źle przekazał, tamta osoba coś sobie pomyślała…
Takie domino. Od śnieżki do lawiny.
Charlie milczał. Nie wyglądał na usatysfakcjonowanego.
Читать дальше