Pogłaskałam Edwarda po policzku.
– Nie przejmuj się – powiedziałam cicho. – Nie dręcz się, proszę.
Uniósł kąciki ust, ale jego oczy pozostały smutne.
– Gdybym tylko wiedział, jak cię przekonać, że nie mogę cię zostawić… Ech, może z upływem czasu sama się przekonasz…
Koncepcja z upływem czasu przypadła mi do gustu. Zabrzmiało to obiecująco.
– Wszystko się ułoży – zapewniłam Edwarda.
Nie pomogło. Nadal miał zbolałą minę. Postanowiłam odwrócić jego uwagę jakąś błahostką.
– Tak sobie myślę… – zaczęłam jak najbardziej swobodnym tonem. – Skoro zostajesz na dobre, to może oddałbyś mi moje rzeczy?
Ta próba się powiodła – Edward parsknął śmiechem. Smutek nie zniknął tylko z jego oczu.
– Och, zachowałem się jak głupek. To było z mojej strony takie dziecinne. Obiecałem, że będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali, ale jednocześnie chciałem zostawić ci jakiś symbol siebie. Więc nic tak naprawdę nie wziąłem. Wszystko jest w twoim pokoju – i płyta CD, i zdjęcia, i bilety – wszystko. Schowałem je pod deskami podłogi.
– Żartujesz?!
Rozbawiony, pokręcił przecząco głową. Może i nie zapominał o tym, jak bardzo mnie zranił, ale widząc moją entuzjastyczną reakcję, wyraźnie się rozchmurzył.
– Wydaje mi się… No, może do pewnego stopnia… Chyba cały czas o tym wiedziałam.
– O czym?
– Widzisz, jakaś część mnie, być może moja podświadomość, nigdy nie przestała wierzyć, że wciąż ci na mnie zależy. Ze obchodzi cię to, czy żyję, czy umarłam.
Naciągałam fakty – pragnęłam jedynie, żeby tak nie cierpiał – ale moje słowa zabrzmiały bardziej szczerze, niż się tego spodziewałam.
– To chyba, dlatego słyszałam głosy – dodałam. Na moment zapadła cisza.
– Jakie głosy?
– Tak właściwie to tylko jeden. Twój. – Zmieszałam się. – Długo by opowiadać…
Po co poruszyłam ten temat?! Edward przyglądał mi się tak uważnie, że się przestraszyłam. Czy dochodził właśnie do wniosku że jednak zwariowałam? W szkole myśleli tak już chyba wszyscy. A może mieli rację? Cóż, przynajmniej nareszcie odwróciłam jego uwagę od porzucenia – gorszego od śmierci.
– Nigdzie mi się nie spieszy – stwierdził, zachęcając mnie tym samym do zwierzeń.
– Byłam żałosna – jęknęłam.
Czekał cierpliwie.
Nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Pamiętasz, w Volterze Alice powiedziała ci, że stałam się miłośniczką sportów ekstremalnych…
– Skoczyłaś z klifu dla frajdy – uściślił, zarazem mnie cytując. – Eee… no tak. A przedtem… eksperymentowałam z motorami.
– Z motorami, mówisz?
Zachowywał spokój, ale znałam go na tyle dobrze, żeby wyczuć, że to tylko przykrywka. Gdzieś tam, w jego wnętrzu, stopniowo narastał gniew.
– Widzę, że nie wspominałam o tym Alice?
– Nie.
– Hm… Wybrałam motocykle, bo odkryłam… odkryłam, że kiedy robię coś niebezpiecznego lub głupiego, to… to łatwiej mi się ciebie wspomina.
Pięknie! Nadawałam się do czubków!
– Przypominało mi się – ciągnęłam nieśmiało – jak brzmiał twój głos, kiedy byłeś na mnie zły. Więcej, ja po prostu cię słyszałam! Jakbyś stał koło mnie i łajał za to, co wyprawiam! Zwykle starałam się o tobie nie myśleć, ale w takich chwilach… jakoś lepiej to znosiłam. Bez bólu. Wyobrażałam sobie, że mnie chronisz. Ze wciąż przy mnie jesteś i troszczysz się o mnie. Więc tak sobie myślę, że powodem, dla którego słyszałam cię tak wyraźnie, mogło być to, że nie przestałam wierzyć… w twoją miłość.
I znów moje słowa zabrzmiały sensowniej, niż tego oczekiwałam. Sformułowawszy na glos swoją hipotezę, odkryłam, że jest całkiem przekonująca.
Edward był w szoku.
– Ryzykowałaś… życiem… żeby móc usłyszeć…
– Cii! – przerwałam mu. – Czekaj no. Chyba już rozumiem…
Wróciłam myślami do tamtego wieczoru w Port Angeles, kiedy to doznałam halucynacji po raz pierwszy. Znalazłam wówczas dwa wytłumaczenia na to, co się ze mną działo – albo oszalałam, albo kojące dźwięki podsuwał mi mój usłużny mózg.
A co, jeśli istniało trzecie rozwiązanie zagadki?
Co, jeśli byłam o czymś święcie przekonana, ale w rzeczywistości straszliwie się myliłam? Co, jeśli byłam tak zachłyśnięta swoją błędną wizją, że prawdy nawet nie brałam pod uwagę? Czy w takim wypadku siedziałaby cicho w zakamarkach mojej świadomości, czy też próbowałaby dać o sobie znać?
Trzecia opcja w skrócie: Edward mnie kochał. Łącząca nas więź była silna i żywa bez względu na to, ile dzieliło nas kilometrów. A Edward, podobnie jak ja, na zawsze już miał być naznaczony piętnem naszej miłości. Należał do mnie, tak jak ja należałam do niego, i to, że przewyższał mnie urodą czy inteligencją, nie miało żadnego znaczenia.
Czy to właśnie usiłował mi przekazać tamten aksamitny baryton?
– Boże! – wykrzyknęłam.
– Co?
– Och… Nic. Wszystko.
– Co dokładnie? – spytał, spięty.
– Ty mnie kochasz!
Nie mogłam się temu odkryciu nadziwić. Nagle wszystko stało się jasne.
W oczach Edwarda malowało się jeszcze zatroskanie, ale jego usta wygięły się w tak uwielbianym przeze mnie łobuzerskim uśmiechu.
– Oczywiście, że cię kocham. Kocham jak wariat.
Moje serce nadęło się szczęściem jak balon, napierając boleśnie na żebra. Zablokowało mi nawet gardło, tak że nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
Edward naprawdę czuł to samo, co ja! Chciał ze mną być, i to na zawsze. Jego obsesyjna walka o to, aby pozostawić mnie śmiertelną, wynikała tylko z tego, że bał się o moją duszę i efekty pozbawienia mojego życia typowych dla ludzi elementów.
W porównaniu z lękiem o to, że mój ukochany mnie nie chce, przeszkoda, jaką stanowiła moja dusza, jawiła mi się jako coś wyjątkowo trywialnego.
Nagle Edward ujął moją twarz w swoje zimne dłonie i zaczął mnie namiętnie całować. Nie przerywał tak długo, że las wokół nas zawirował. Kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, nie byłam jedyną osobą, która oddychała szybciej niż zazwyczaj.
Edward oparł się czołem o moje czoło.
– Okazałaś się być silniejsza ode mnie – powiedział.
– Kiedy? Dlaczego?
– Kiedy odszedłem, mimo wszystko się nie załamałaś. Wstawałaś co rano z łóżka, dbałaś o Charliego, chodziłaś do pracy i do szkoły, odrabiałaś zadania domowe. Ja w przerwach w tropieniu Victorii nie nadawałem się do niczego, nawet do przebywania w gronie najbliższych. Zamykałem się w sobie. Wstyd mi to przyznać, ale miałem w zwyczaju zwijać się w kłębek i użalać nad sobą. – Uśmiechnął się zakłopotany. – Było to o wiele bardziej żałosne niż omamy słuchowe. Wiem, co mówię, bo przecież glosy też słyszę.
To, że zdawał się mnie w pełni rozumieć, przyniosło mi niewypowiedzianą ulgę. Nie potraktował mnie jak umysłowo chorą! I ten wzrok! Patrzył na mnie tak… jakby mnie kochał.
– Ja słyszałam tylko jeden glos – poprawiłam go.
Zaśmiał się, a potem przyciągnął mnie do siebie i objąwszy w talii, poprowadził w las.
– Przyprowadziłem cię tu tylko dla świętego spokoju – poinformował mnie, wskazując ręką coś przed nami. Zorientowałam się, że zza pni drzew prześwitują już jasne ściany domu Cullenów.
– To, co postanowią, nijak nie wpłynie na moją decyzję.
– Ale twoja decyzja ma wpłynąć na ich życie.
Mój towarzysz wzruszył tylko ramionami.
Читать дальше