Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom
Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Armaged-dom
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Armaged-dom: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Armaged-dom»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Armaged-dom — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Armaged-dom», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
OCENA: trzy.
UWAGI: Nie należy żywcem przepisywać zdań z podręcznika!
* * *
Bardzo dawno temu, przed dziesięcioma laty, kiedy wszystkie dzieci nowego cyklu były w istocie dziećmi - ogród zoologiczny był ogromny i chodziły tam kolejno wszystkie klasy wszystkich szkół; tam przeprowadzano zajęcia z przyrody, tam w wolne dni ustawiały się kolejki - z rodzicami, lizakami i balonikami...
Lida kupiła bilet - oczywiście dla dorosłych. Gdzieś w ognioodpornych sejfach przechowywane są do tej pory żółte bileciki z napisem „Ulgowy” - ale będą musiały jeszcze poczekać na swój czas. Wedle najnowszych przewidywań - przynajmniej z pięć lat.
Rozejrzała się nerwowo: owszem, koło budynku dyrekcji zebrały się czarne rządowe maszyny. Znaczy, oficjalne przyjęcie na cały gwizdek...
Alejki były prawie puste. Od klatki do klatki przechadzały się nieliczne parki zakochanych. W pewnej chwili Lidka okropnie się przestraszyła - obok przeszła grupa chłopaków o mętnych spojrzeniach. Chłopcy nie zwrócili na Lidkę uwagi, ona jednak długo jeszcze po ich przejściu rozglądała się nerwowo, zaciskając w torebce bezużyteczny pojemnik z gazem.
Po wybiegach brodziły ponure łosie, dzikie kozy i jeszcze jakieś rogate bydło, którego nazw Lidce nie chciało się czytać. Na początku udawała, że tak ją zaciekawił żujący bawół, iż gotowa jest podziwiać go przez kilka najbliższych godzin. Potem znalazła bardzo wygodną ławeczkę: przed spojrzeniami postronnych widzów krył ją rozrośnięty krzak, a dyrektorski domek widać z niej było jak na dłoni.
Pod ławeczką leżały w kurzu i pyle niedopałki ze śladami jaskrawej pomadki. Lidka czekała i tęskniła. Samo czekanie było tak głębokie i pełne, że radości tego oczekiwania wystarczyłoby jej na cały dzień.
Potem drzwi dyrektorskiego domku otworzyły się i w stronę samochodów ruszył tłum surowych i oficjalnych aż do bólu zębów ludzi.
* * *
- Widzisz, ten żubr został oznakowany. Oznakowane egzemplarze są tylko cztery w całym ogrodzie zoologicznym. Szkoda, że nie masz ochoty zająć się biologią.
Żubr żuł trawę. Sekundy przeciekały pomiędzy palcami. Lidka wiedziała, że dziś wieczorem zacznie przypominać sobie kolejno każdą z nich. I każde powiedziane słowo.
Co ją obchodzi ten żubr? Żubr niczego nie wie o życiu. Za kilka tygodni wywiozą go do lasu, i przez jakiś czas będzie łypał z niedowierzaniem na otaczający go świat bez ogrodzeń. Potem poczuje coś niedobrego i jeżeli zdąży, dobiegnie do Małych Wrót... Zawsze znajdują się badacze samobójcy, gotowi do podejrzenia i opisania Małych Wrót i do schowania się w nich wespół z ukochanymi zwierzętami. Żaden z tych śmiałków jeszcze nie wrócił: na początku każdego cyklu łażą po lesie z lekka oszołomione, oznakowane przed katastrofą zwierzęta, które, oczywiście, nie potrafią powiedzieć, gdzie się podział ten chłopak, co ostatnie pół roku wszędzie włóczył się za stadem małp. Albo inny, który nigdy się nie rozstawał z ukochanym koniem. Lub trzeci... mało to było zapaleńców, którzy chcieli złożyć swoje żywoty na ołtarzu nauki o „biologii kryzysu”?
Szli obok klatek i wolier - pustych lub na poły pustych. Ewakuacja ogrodu zoologicznego rozpoczęła się od zwierząt egzotycznych; klatki i akwaria ponakrywane były tarczami, na każdej z nich namalowano wizerunek ewakuowanego zwierzęcia. „Pangolin. Ze względu na zbliżającą się apokalipsę przewieziony do właściwego mu otoczenia klimatycznego”. „Drzewny długopięt. Ze względu na zbliżającą się...”
- To także zasługa naszej komisji - odezwał się Zarudny z chłopięcą niemal chełpliwością. - W zeszłym cyklu, na przykład, nikomu nic przyszło do głowy, żeby zająć się ogrodem zoologicznym. Kryzys gospodarczy, transportowy, epidemia... wszystkie te zuchy zostały tutaj i zginęły w klatkach. A w tym cyklu zatroszczyliśmy się o nie wcześniej...
Z tyłu, w odległości pięćdziesięciu kroków, brnęli dwaj na oko obojętni na wszystko goryle. Oddychali swobodnie i jakby przelotnie przyglądali się wszystkim ławeczkom i krzaczkom po obu stronach alejki.
Zarudny zatrzymał się. Powiódł dłonią po ogrodzeniu, sceptycznie spojrzał na swoją rękę i postanowił wstrzymać się od poszukania oparcia.
- No i dożyłem czasu, kiedy mój syn osiągnął pełnoletniość... - odezwał się niegłośno, spoglądając w niebo. - Kto mógłby pomyśleć... Lida, chciałaś mi coś powiedzieć?
Wstrzymała oddech. Zaraz mu powie. No, raz, dwa, trzy...
- Popatrz!
Ogromne, na poły uschnięte drzewo wyglądało na całkowicie pokryte przez wiewiórki. Po chwili okazało się, że wiewiórki są tylko dwie i że bawią się, ścigają, tańczą i oplątują pień iście kaskaderską feerią sztuczek, uprawiając jakąś wiewiórczą wersję drzewnego berka. Lida patrzyła na wiewiórki i czuła dłoń deputowanego na swoim nadgarstku. Dłoń była gorąca.
Zapragnęła nagle, żeby ta dłoń pogładziła ją po głowie. I po ramieniu. I po policzku. Zapragnęła ująć tę dłoń... i nigdy już jej nie puszczać. A jeszcze lepiej byłoby przylgnąć do niej wargami...
Wiewiórki się rozbiegły; jedna z nich przeskoczyła przez ogrodzenie, wbiegła do drewnianego koła i zaczęła drobić łapkami jak na przyrządzie treningowym.
- Ot, i my biegamy tak w kółko - głuchym głosem stwierdził deputowany Zarudny.
- Co? - zapytała Lidka, bojąc się nawet poruszyć.
On jednak i tak puścił jej nadgarstek.
- Co chciałaś mi powiedzieć, Lido?
Lidka przełknęła ślinę. W tej chwili najbardziej ze wszystkiego chciałaby go poprosić, żeby znów wziął ją za rękę. Jednak milczała.
- Jutro dziewiąty czerwca - stwierdził Zarudny, badając strzałkę wskaźnika. Podwinął mankiet marynarki. Na krótko błysnęła spod niego tarcza drogiego zegarka.
Lidka milczała.
- Lido... ty przecież już się nie boisz? Tej... objawionej apokalipsy?
Spojrzała mu w oczy.
- Nie. To pan mnie nauczył, jak się nie bać.
Ot i wszystko. Wszystko zostało powiedziane.
Zarudny roześmiał się. Wiatr targał jego krawatem - wąskim, ciemnym, o nieokreślonym, drobnym wzorze..
- Podejrzewam, że masz rację. Te gady siedzą w więzieniu i już z pewnością nikogo nie nastraszą. A pojutrze Sławek będzie miał bal maturalny. - Umilkł. Lidka czekała. - Ale apokalipsa... mimo wszystko nastąpi. Za pół roku, może za rok...
Lidka z uporem zagryzła dolną wargę.
- Wszystko jedno. Nie boję się.
- Tak. - Deputowany Zarudny pierwszy uciekł ze spojrzeniem w bok. - Z pewnością masz rację... Lido. Ale widzisz...
Gdzieś na dalekim wybiegu wrzasnęło jakieś nie wywiezione jeszcze zwierzę.
- Moja matka zginęła podczas ostatniej apokalipsy - stwierdził Zarudny z niepojętą dla Lidki urazą w głosie. - Myślisz, że spalił ją gorący obłok? Albo że zatruła się gazami? Albo dopadły ją glefy?
Lidka milczała. Nagle zrobiło jej się zimno.
- Nie. Stratowano ją... przed samymi Wrotami. Ludzie gnali na oślep, wiedzieli, że za kilka chwil będzie za późno... a ona się potknęła.
Teraz Lidka jego wzięła za rękę. Dotknięcie było jak porażenie prądem - aż w piętach poczuła gorący dreszcz.
- Lido... najgorsze, co może być, to nie stwory z morza i nie deszcz meteorytów. Najgorszy jest tłum przed Wrotami. Uważaj na siebie, bardzo cię proszę.
Lidka wprost pożerała go wzrokiem.
- Z każdym nowym pokoleniem ludzie stają się coraz wyżsi. Płacą za to bólami w kręgosłupie, ale - rosną. Uczniom nie objaśnia się, czemu tak jest. Ale... niżsi ludzie mają gorsze szansę w tłumie. Mówię to nie po to, by cię przestraszyć. Chcę, żeby w chwili katastrofy. Lido, ktoś był przy tobie. Ktoś dostatecznie silny, kto będzie mógł cię podtrzymać.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Armaged-dom»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Armaged-dom» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Armaged-dom» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.