Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3

Здесь есть возможность читать онлайн «Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

PAN Z WAMI. Jako i ogród jego. Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Oślepną monitory, umilkną telefony. Tu włada magia.
WŁADZA… Wystarczyło zaledwie czworo obdarzonych jej pełnią Ziemian, by z planety Midgaard uczynić prawdziwe piekło.
VUKO DRAKKAINEN… Podąża śladami ich przerażającego szaleństwa. Z misją: Zlikwidować! Wsadzić do promu i odesłać na Ziemię, albo zabić. I pogrzebać na bagnach. Problem w tym, że oni stali się… Bogami.
FILAR, cesarski syn, w krótkim życiu zaznał już losu władcy i wygnańca, wodza i niewolnika. Podąża ku przeznaczeniu, szukając ratunku dla swego skazanego na zagładę świata. Podobnie jak Vuko, i jego próbowano już zabić na najprzeróżniejsze sposoby.
Wsiadasz? Lodowy drakkar topnieje…

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3 — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Dużo w tym było ruchu, wrzasku i chaosu i tak się złożyło, że miotając się na tańczących wierzchowcach, wywracaliśmy i roztrącaliśmy te istoty, ale wówczas nie zabiliśmy żadnej, a im nie udało się ściągnąć nas z siodeł.

– Przebijamy się na siłę! – krzyknąłem do Benkeja. – Obok tego pnia jest ścieżka! Zmieścimy się bok w bok! Byle do przodu!

Benkej uchylił się i zasłonił przedramieniem, a potem uderzył na odlew, zrzucając na ziemię stworzenie, które skoczyło na niego z drzewa. Potoczyło się po trawie z przeraźliwym piskiem, koń tropiciela stanął dęba.

A wtedy zobaczyliśmy, że na ścieżce, którą mieliśmy się przebijać, stoi mąż. Wielki, o szerokiej piersi pokrytej kłutymi rysunkami niczym u Kebiryjczyka. W pierwszej chwili sądziłem, że to jeździec, ale potem ujrzałem, że człowiek ten do pasa ma końskie tylne nogi i koński kłąb, z którego wyrasta ludzki tułów, a na jego skroniach rosną zwinięte rogi jak u olbrzymiego tryka.

– Nie zatrzyma nas – warknął Benkej, unosząc miecz. – Nie ma mowy.

A wtedy stwór podniósł do ust krótką, grubą fujarkę i zaczął grać, przebierając palcami. Popłynęła dziwaczna muzyka, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie słyszałem. Melodia była zarazem żwawa i niezwykle smętna, a złożono ją w obcy sposób i choć słyszałem już śpiewki wszelkich ludów, nikt nie grał niczego bodaj podobnego.

Kiedy zaczął grać, dźwięki jego fujarki ledwie przedzierały się przez zgiełk, ale wkrótce wrzaski otaczającego nas tłumu dziwolągów stopniowo cichły, a stworzenia znieruchomiały, patrząc przed siebie. My również zamarliśmy, nie wiedząc, co się dzieje i co należy począć.

Stworzenia odstąpiły, lecz nadal stały wokół nas kręgiem, po czym zaczęły się cofać w gęstwinę. Najpierw znikały te najmniejsze, później kolejne. Postępowały kilka kroków w tył, nagle stapiały się z zielenią, a ich ciała zmieniały się znienacka w liście, deseń cieni i światła, korę i gałęzie.Stwór grał nadal, powtarzając monotonnie swoją melodię raz po raz. Składała się z dwóch fragmentów na przemian, z których jeden był wolniejszy i bardziej rytmiczny, a drugi żwawszy, ale brzmiało to okropnie smętnie i czułem, jak w moje serce wlewa się smutek i rezygnacja.

Benkej wolną ręką wydobył swoją kościaną fujarkę i również zaczął grać, naśladując melodię tamtego. Najpierw cichutko i nieśmiało, ale po kilku powtórzeniach uznał, że jest w stanie zagrać bez błędu, i począł świstać coraz głośniej.

W końcu człowiek-koń o baraniej głowie i zniekształconej dziwnie twarzy odjął od ust swój instrument, ale gestem dłoni nakazał Benkejowi, by grał dalej. Polana była już pusta, wokół jeszcze gdzieniegdzie kołysały się liście.

– Nie przestawaj grać, potworze – powiedział dziwnie brzmiącym głosem mąż z rogami. Był to dźwięk jak skrzypienia gałęzi i postukiwania suchych kości, ale dało się go zrozumieć, a mówił w mowie Wybrzeża. – Rzućcie oręż na ziemię i zsiądźcie z koni. Ruszajcie się bardzo powoli i ostrożnie. Dzikie dzieci robią się senne, ale jeśli poczują od was krew, znowu wpadną w czerwony amok, a wtedy już ich nie uśpię. Róbcie, co mówię, jeśli chcecie dalej żyć. Zostawcie konie i broń.

– On mówi, żebyś rzucił broń na ziemię – powiedziałem do Benkeja.

– Zrozumiałem – odparł niewyraźnie, z fujarką przy ustach. – Pojmuję, co mówi, tylko nie chcę tego zrobić. Nikt mnie już więcej nie uwięzi.

– Nikt nikogo nie więzi w Dolinie Naszej Pani Bolesnej – oznajmił rogaty. – Ale Pani przez waszą broń zaczyna śnić koszmar. Patrzy na was przez sen oczami dzikich dzieci. Boi się potworów ze świata poza górami, który pożarły uroczyska i wojna bogów. Albo was zabije, albo weźmie pod opiekę i pozwoli przetrwać w dolinie. Wybierajcie sami. Ja odwracam się i idę ścieżką. Podążajcie za mną albo zostańcie tu i niech zajmą się wami koszmary Pani Bolesnej.

Odwrócił się, pokazując nam szerokie plecy pokryte kłutym rysunkiem, i znów uniósł do ust swój instrument.

Zsiedliśmy z koni, tymczasem wśród liści ponownie rozległy się szepty. Chcąc nie chcąc odłożyliśmy broń, zdjęliśmy sakwy i ruszyliśmy za rogatym mężem. Nasze wierzchowce roztrąciły nas i pogalopowały przodem, a po chwili znikły.

Benkej odjął od ust fujarkę i zaklął, a potem znów zaczął grać.

Wyszliśmy na łąkę pod otwarte niebo, wzgórza otoczone zamglonymi szczytami i strumień płynący leniwie przez trawy. Z ulgą zostawiliśmy za sobą gęstwinę lasu, tylko że nie mieliśmy już broni prócz noży tropiciela i mojego kija szpiega i nigdzie nie było widać naszych koni.

Człowiek-koń czekał na nas, wciąż grając, a kiedy podeszliśmy, odwrócił się i poszedł dalej, a muzyka ciągnęła się za nim, smutna i spokojna.

W ten sposób zeszliśmy na dno doliny, gdzie wśród sadów i łagodnych wzgórz stały niewielkie chaty kryte sitowiem. Wszystkie drzewa owocowe kwitły w tym czasie, płoty i ściany chat również tonęły w kwiatach i pamiętam, jak wokół w podmuchach wiatru sypały się płatki. Przodem szedł rogaty, dmąc w swoją fujarkę i dziwacznie stawiając nogi, nie wiem, czy tańczył, czy też musiał tak kroczyć, mając te kończyny miast ludzkich nóg.

Zauważyłem, że chaty są tu inne, niż mieli w zwyczaju budować ludzie Wybrzeża. Ściany miały z plecionej faszyny i wysuszonej gliny wepchniętej pomiędzy warstwy plecionki i stały rozrzucone bezładnie, a nie otaczał ich żaden wał ziemny z częstokołem.

Wtem usłyszałem okrzyk i w powietrzu śmignął mały kamyk, który uderzył mnie boleśnie w ramię. A potem następny. Rozejrzałem się i zobaczyłem grupkę dzieci rozbiegającą się wśród owocowych drzew z chichotem. Wyglądały dziwnie. Bardziej podobnie do ludzi niż te, które osaczały nas w lesie, ale wydawało mi się, że również widzę dziwne oczy, zwierzęce uszy i skrzydełka.

Benkej zaklął i odwrócił się gwałtownie, a potem uniósł kamień, który w niego ciśnięto, i zważył w dłoni.

– Rzuć to, głupcze! – zawołał rogaty. – Nigdy nie ośmiel się zrobić najmniejszej krzywdy dziecku w Dolinie Naszej Pani Bolesnej! Nawet o tym nie myśl, jeśli nie chcesz ściągnąć na siebie dzikich dzieci!

– Nie zamierzałem robić nikomu krzywdy – powiedział Benkej ze złością. – Chciałem im tylko odpłacić tym samym. Jeśli to dzieci, jak mówisz, to jak chcesz je nauczyć szacunku dla innych ludzi, jeśli pozwalasz im bezkarnie krzywdzić? Jak pokażesz, że inni też cierpią, kiedy rzuca się w nich kamieniami?

– Dając im więcej miłości – odparł stwór i znów zaczął grać. Dzieci zachichotały i posłały nam więcej kamieni, przebiegając wokół. Szczególnie celny rzut trafił męża w czoło. Kamyk nie był wielki, ale i tak pokazała się odrobina krwi. Człowiek-koń skrzywił się, pocierając czoło, ale rozciągnął wargi w bolesnym uśmiechu, a wyglądało to, jakby miał się zaraz rozpłakać.

– Zrozumieją – powtórzył. – Trzeba tylko więcej miłości.

– Guillermo znalazł potwory! Idą potwory! – rozległo się nagle.

– Co to znaczy „Guillermo”? – zapytał Benkej.

– To moje imię, które nadała mi Pani Bolesna. Przyszło do mnie we śnie. Nim świat ogarnęły uroczyska, nazywałem się jednak inaczej. Nie pamiętam jak.

Zatrzymał się na chwilę.

– To było złe imię. Niedobre. Była w nim gwałtowność i krew, a Pani tego nienawidzi. Teraz nazywam się Guillermo. Tak jest lepiej.

– Ale co to znaczy?

To oznacza mnie W mowie w której śni Nasza Pani Bolesna Weszliśmy między - фото 45

– To oznacza mnie. W mowie, w której śni Nasza Pani Bolesna.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3»

Обсуждение, отзывы о книге «Pan Lodowego Ogrodu. Tom 3» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x