— Jak się pan nazywa?
— Nazywam się Peter.
— Peter jak?
— Peter. Po prostu Peter.
— Pan jest krewnym Almoisa Petera? Wie pan, którego?
— Nie, nie mam z nim nic wspólnego. To że jestem może od niego mniej znany, niczego jeszcze nie dowodzi.
— Rzecz jasna, panie Peter. Nic takiego nie sugerowałem.
— W końcu to ja wymyśliłem mówiące piwo, nie on.
— Oczywiście, panie Peter. Nadal pan twierdzi, że nie zdradzi tajemnicy mówiącego piwa?
— Nie zdradzę. Konkurencja tylko na to czeka. Myśli pan, że nie?
— Panie Peter, nowe wynalazki odpowiadają zwykle na konkretną potrzebę społeczną. Mówiące piwo nie jest wynalazkiem niezbędnym; potrafilibyśmy egzystować bez niego nie gorzej niż teraz.
— Tak pan uważa? Nowe kreacje mody też niczemu nie służą — nie chronią przecież przed chłodem lepiej od już znanych — a jednak projektanci wykazują wiele inwencji w ich wymyślaniu. Potrzebne jest wszystko, na co jest popyt. Gdyby pomyślał pan choć przez pół sekundy o ludziach samotnych, może dotarłoby do pana, że mówiące piwo wymyśliłem ze względu na nich. Pan pije alkohol?
— Bardzo rzadko.
— W takim razie pan tego nie zrozumie. Mówiące piwo powstało po to, by samotny gość mógł pić w towarzystwie partnera o pełnym, wielowymiarowym intelekcie, mógł z nim sprzeczać się, dyskutować na dowolny temat egzystencjalny bądź techniczny.
— Czy pan odrobinę nie przesadza, panie Peter? Piwo jest tylko piwem i niczym ponadto.
— Na razie. Opowiedziałem panu o fazie docelowej, do której usilnie dążymy. Niech pan sobie wyobrazi — wchodzi pan do piwiarni, gdzie wita pana gwar wielu dyskusji, a jedna bardziej merytoryczna od drugiej. Czy to nie szczyt ideału? Pewnie, że od razu go nie osiągniemy, ale zapewniam pana: próby trwają bez ustanku. To, co może pan zaobserwować teraz — to tylko wstęp, przygrywka Z prawdziwą rewelacją chcemy zdążyć na lądowanie.
— Myśli pan, że na Ziemi ktoś jeszcze pamięta o piwie.
— Jakżeby inaczej i A kto zapomniał, wnet sobie przypomni. Samotnych ludzi z apetytem na piwo nie brakuje nigdy i nigdzie. “Mówiące piwo firmy Peter twoim najwierniejszym przyjacielem”. — Pan słyszał poprzednią wypowiedź?
— Co za pytanie — najpierw specjalnie ją pani odtworzą, a potem pyta, czy słyszałem. Jak miałem nie słyszeć?
— Zechce się pan łaskawie przedstawić.
— Nikodem Woo-woo zwany Tankerem. Kiedy zaczniemy znowu mówić o piwie?
— Czym zajmował się pan w życiu poza piciem piwa?
— Właściwie niczym. Piję je, odkąd tylko pamiętam.
— Czy to nie monotonne?
— Proszę? Nie ma mowy o monotonii, zwłaszcza odkąd zacząłem organizować zawody w piciu piwa i sam brać w nich udział. W wielu okazałem się zdecydowanym zwycięzcą mimo braku obiektywizmu u sędziów. Człowiek tyle jest wart, ile potrafi wypić, proszę pani. Myślę sobie czasem, że każdy z nas powinien przed lądowaniem opanować do perfekcji przynajmniej jedną czynność, żeby móc udowodnić na Ziemi swą przydatność. Ja na przykład — postanowiłem wygrać Światowe Zawody w Piciu Piwa, żeby przynależność do załogi bohaterskiego krążownika “Dziesięciornica” nie była moją jedyną zaletą. Myślę, proszę pani, że jest wśród nas stanowczo zbyt wielu ludzi, których jedyną zaletą jest przynależność.
— Lues Marynarz.
— Wszystkim naszym rozmówcom zadajemy to samo pytanie: Jak wyobrażacie sobie swoje życie na Ziemi po wylądowaniu i w jaki sposób się do niego przygotowujecie?
— Nie będę dla pani miły: cały ten plebiscyt jest dla mnie śmiesznym przejawem ekscytacji spowodowanej powrotem. Czemuż wydaje nam się nieustannie, że tworzymy historię, że przyszłe pokolenia patrzą nam na ręce? Gdyby to, co robimy, było więcej warte, robilibyśmy to nie zważając na żadne względy pozaracjonalne, ponieważ “produkcja historii” winna stanowić najwyżej nasze niedzielne zajęcie. Po prostu brak nam skromności.
— Nie odpowiedział pan na pytanie.
— Brak nam skromności. Cechą życia jest zawsze pewna nadmiarowość: jeden plemnik z kilku miliardów wystarczy do zapłodnienia, jeden zarodnik do powstania nowej kolonii. Jeśli ten jeden spełni swoje zadanie, los pozostałych jest nieważny. Z ludźmi podobnie: jeden człowiek, jeden zespół może wykonać dzieło, którego próżno imają się tysiące, zmierzające w fałszywym kierunku. Te tysiące są nadmiarem, wypracowanym przez ewolucję i naśladowanym przez cywilizację fortelem, dzięki któremu prawdopodobne staje się pewnym. Ale skąd przekonanie, że to nie my właśnie jesteśmy czyimś nadmiarem?
— Chyba mówi pan nie na temat.
— Jesteśmy fałszywi i nieszczerzy; wesołymi opowiastkami podsycamy w sobie wiarę, choć w gruncie rzeczy pełno w nas wątpliwości, co zastaniemy na miejscu. To nasz podstawowy kompleks, na który próbujemy szukać antidotum w podobnych do tego plebiscytach i wymagając od Ziemi — niemiłosiernie za nami stęsknionej — wdzięczności tak daleko posuniętej, że nawet ci, co niczego nie dokonali, zyszczą prawo do miana bohaterów. Rzeczywistość ma jednak to do siebie, że jak gabinet krzywych luster deformuje zamiary i intencje, kpi bezlitośnie z nadziel i pobożnych życzeń, rozczarowuje optymistów bez pokrycia, ośmiesza tych, co deklarowali się zbyt pochopnie i dalekosiężnie. A może — to też najeżałoby rozważyć — ludzie na Ziemi doszli już do tego, że nie ma sensu tak daleko posunięta demokracja lub — o paradoksie — nie jest to sprawiedliwy z żadnego punktu widzenia porządek? Niech pani nie przeczy, mówię o zastrzeżeniach, które dyktuje mi zdrowy rozsądek. Historia zawsze rodziła się z walki zdrowego rozsądku z dogmatami — i czasem z tej konfrontacji rzeczywiście wychodził zwycięsko zdrowy rozsądek. Następnie były układane nowe dogmaty, które wtedy wydawały się rozsądne. Na tym w przybliżeniu polegały dzieje świata, do którego wracamy.
— Pamięta pan pytanie?
— Dawniej, kiedy większej ilości rzeczy byłem pewien, odpowiedź przyszłaby mi bez kłopotu. Wierzyłem wtedy we wzniosłe posłannictwo człowieka, jego szlachetność i dobre intencje. Byłem gorliwym wyznawcą religii ogólnej supremacji dobra nad złem. Świat ludzi jest puszką pełną paradoksów — i dlatego będziemy popularni, powitają nos tłumy zgromadzone na kosmodromie, video dostanie czkawki zachłystując się naszym powrotem. Najzdolniejsi korespondenci będą się prześcigać w generowaniu odpowiednich formuł, w których gładko zamknie się synteza naszej wyprawy. Wezmą je od nich poeci video i wtłoczą — przeżute, przetrawione, oczyszczone z najgłębiej ukrytych zadr — prosto w mózgi otwarte na ich wołanie. W ten sposób zostaniemy bohaterami, tytanami, zwycięzcami wszystkiego, co ślina na język przyniesie: czasu, przestrzeni, samotności, grawitacji, gwiazd, Wszechświata, próżni, siebie samych. Będą krążyć o nas piosenki:
Zwycięzcy czasu i przestrzeni
dziś są na ustach całej Ziemi!
A gdy wreszcie wrzawa przycichnie, video co jakiś czas i zaprosi kogoś z nas, by opowiedział, jak zostać bohaterem. Jakbym to widział: Wieczór z Dzielnym Astronautą. Rozmowa z Członkiem Zwycięskiej Załogi. Wyobraża pani sobie? Papierosy “Dziesięciornica”. Koniak “Zwycięzca”. Tragedia. I wie pani, ludzie podobno o tym marzą.
Że stery są odłączone i rakietka nie pozwoli zepchnąć się z kursu ani o metr — to specjalnie Doogana nie zaskoczyło. W pewnym momencie uległ panice, zaczął miotać się po ciasnej kabinie, łamać paznokcie na obudowie pulpitu, który był tylko wypełnioną martwymi wskaźnikami deską. Odłączył je po kolei, wygasił ekrany, odciął źródła zasilania — i siedząc w. kompletnej ciemności doszedł do wniosku, że to niczego nie zmienia. Sięgnął przed siebie, ekrany rozjarzyły się, wskaźnik linii łączności zapłonął na nowo, lecz nikt po tamtej stronie nie miał nic do powiedzenia.
Читать дальше