— Czy wszyscy są tutaj? — spytał oddając z ukłonem miecz Thorinowi. — Sprawdzimy lepiej: Thorin — a więc raz! Dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście… Gdzie Kili i Fili? Aha, jesteście. Dwanaście, trzynaście… A tu pan Baggins: czternaście. W porządku. Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej. Nie ma kuców, nie ma żywności i nie wiadomo dokładnie, gdzie jesteśmy, a horda rozwścieczonych goblinów depcze nam po piętach. Naprzód, marsz!
Ruszyli więc naprzód. Gandalf nie mylił s: z głębi korytarzy, które dopiero co przebiegli, dochodził już zgiełk i okropne wrzaski goblinów. To jakby dodało skrzydeł krasnoludom, a że biedny Bilbo nie mógł im dotrzymać kroku — bo trzeba wiedzieć, że krasnoludów, gdy ich strach pędzi, mało kto doścignie — dobrzy towarzysze kolejno brali go na barana.
Ale gobliny na ogół są szybsze nawet od krasnoludów, a przy tym tutejsze go–bliny znały lepiej drogę (same przecież zbudowały te korytarze) i były rozjątrzone; na próżno więc krasnoludy wyciągały nogi, jak mogły — krzyki i wycia zbliżały się z każdą chwilą. Wkrótce słychać już było tupot płaskich stóp, bardzo wielu stóp, i to jakby tuż za ostatnim zakrętem. Migotał już blask czerwonych żagwi w głębi tunelu, a zbiegów tymczasem ogarniało śmiertelne zmęczenie.
— Po cóż, ach, po cóż opuściłem moją własną norkę?! — rzekł biedny pan Bag–gins, podrygując na grzbiecie biegnącego Bombura.
— Po cóż, ach, po cóż zabraliśmy z sobą na wyprawę po skarby tego mazgaja hobbita?! — rzekł biedny Bombur; był gruby i ze strachu oraz pośpiechu tak się zgrzał, że kroplisty pot spływał mu po nosie.
W tej samej chwili Gandalf, a za jego przykładem i Thorin zatrzymali się nagle. Właśnie brali ostry zakręt.
— W tył zwrot! — krzyknął Gandalf. — Dobądź miecza, Thorinie!
Nic lepszego nie mogli zrobić, a goblinom wcale to nie było w smak. Wypadły z krzykiem zza zakrętu, gdy nagle błysnął im prosto w zdumione oczy zimnym, jaskrawym blaskiem Pogromca Goblinów i Młot na Wroga. Żołdacy z pierwszego szeregu wypuścili z rąk żagwie i raz tylko zdążyli wrzasnąć, nim padli. Drugi szereg, wrzeszcząc jeszcze przeraźliwiej, odskoczył w tył, przewracając tych, co biegli za nim. „Siekać! Zabijać!" — krzyczeli. Wkrótce cały zastęp skłębił się bezładnie, a większość pierzchła z powrotem tą samą drogą, którą przybyła.
Długa chwila upłynęła, nim się któryś znów odważył zapędzić za ten zakręt. Lecz krasnoludy tymczasem pomknęły dalej i przebiegły duży, duży szmat ciemnych korytarzy królestwa goblinów. Spostrzegłszy to, gobliny pogasiły łuczywa, obuły miękkie pantofle i wybrały spośród siebie najszybszych biegaczy, obdarzonych najbystrzejszym wzrokiem i najczujniejszym słuchem. Ci pomknęli w pogoń tak zwinnie jak łasice, a tak cicho prawie jak nietoperze.
Dlatego to ani Bilbo, ani krasnoludy, ani nawet sam Gandalf nie słyszeli ich kroków. Nie widzieli też nic. Za to gobliny, biegnąc za nimi cichcem, widziały dobrze przeciwników, bo Gandalf zapalił nikłe światełko na swojej różdżce, chcąc oświetlić krasnoludom drogę.
Nagle Dori, na którego plecach w tym momencie siedział Bilbo, krzyknął i padł, szarpnięty znienacka w tył przez ukrytego w ciemnościach goblina. Hobbit stoczył się z ramion padającego krasnoluda w czarną otchłań i stuknął głową o twardą skałę. Więcej nic już nie pamiętał.
Kiedy otworzył oczy, wątpił przez chwilę, czy je naprawdę otworzył, bo ciemność nie stała się ani trochę przejrzystsza niż wówczas, gdy miał oczy zamknięte. W pobliżu nie było nikogo. Wyobrażacie sobie chyba przerażenie Bilba! Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł prócz twardej skały pod plecami.
Podniósł się z wolna i zaczął omackiem sunąć na czworakach, aż dotknął ściany tunelu; lecz ani przed sobą, ani za sobą nic nie znalazł, nie było śladu po krasnoludach, nie było śladu po goblinach! Hobbitowi kręciło się w głowie, nie był wcale pewien, w którym kierunku zmierzała kompania w momencie, kiedy od niej odpadł. Ruszył więc niemal na chybił trafił i przepełznął spory kawałek drogi, gdy nagle poczuł pod ręką coś jak gdyby mały krążek z zimnego metalu leżący na podłodze chodnika. Ten moment miał odmienić całe jego życie, ale Bilbo wówczas tego nie wiedział. Prawie bezwiednie wsunął do kieszeni pierścień, który nie mógł mu się przecież na nic przydać w tej chwili. Hobbit nie poszedł już wiele dalej, siadł na zimnym dniu tunelu i na dość długi czas pogrążył się w desperacji. Wspominał, jak to w swoim domu, we własnej kuchni osobiście smażył jajka na boczku — żołądek mówił mu, że najwyższy czas na śniadanie czy inną przekąskę — ale to wspomnienie wprawiło go w jeszcze gorszą rozpacz.
Nie miał pojęcia, co robić, nie miał pojęcia, co się właściwie stało, dlaczego kompani zostawili go samego, dlaczego, skoro został sam, gobliny go nie porwały, nie wiedział nawet, dlaczego głowa tak strasznie go boli. A naprawdę przeleżał czas dość długi bez poruszenia w bardzo ciemnym kącie i wszyscy go stracili na razie z oczu i z pamięci.
Po pewnej chwili wymacał w kieszeni fajkę. Była cała, a to już stanowiło jakąś pociechę. Poszukał woreczka: została w nim resztka tytoniu — a to była jeszcze lepsza pociecha. Zaczął więc szukać po kieszeniach zapałek, ale nie znalazł ani jednej więc wszystkie nadzieje runęły znowu. Później, gdy zastanowił się nad tym przytomniej, zrozumiał, że miał szczęście. Kto wie, kogo i co wywabiłby z ciemnych czeluści tego okropnego podziemia błysk zapałki i zapach tytoniu? W pierwszym momencie Bilbo załamał się zupełnie. Lecz przetrząsając kieszenie i obmacując się pilnie w poszukiwaniu zapałek, natrafił ręką na swój mieczyk — ów scyzoryk odebrany trollom, o którym jakoś dotychczas nie pomyślał. Gobliny nie zauważyły tej broni u więźnia, bo nosił ją wsuniętą za spodnie.
Teraz dobył mieczyka z pochwy. Ostrze zabłysło mu przed oczyma nikłym światełkiem. „A więc to także robota elfów — stwierdził w duchu Bilbo — a goblinów nie ma zbyt blisko, chociaż wolałbym, żeby były jeszcze dalej". Bądź co bądź mieczyk dodał mu nieco otuchy. Niemały to zaszczyt nosić u boku ostrze wykute w Gondolinie na wojnę z goblinami, opiewaną w tylu pieśniach. A przy tym Bil–bo już wiedział, jakie wrażenie robi taka broń na goblinach, gdy im błyśnie znienacka nad głowami.
„Wracać? — myślał. — To na nic! Skręcić w bok? Niemożliwe! Iść naprzód! Jedyna rada! A więc naprzód, marsz!" Wstał i podreptał naprzód, w jednej ręce wznosząc przed sobą lśniący mieczyk, a drugą trzymając się ściany. Serce mu pukało i pikało głośno w piersi.
Bilbo rzeczywiście był, jak się to mówi, przyparty do muru. Pamiętajcie, jednak, że dla Bilba to położenie nie było tak okropne, jakby się wydawało mnie albo tobie na jego miejscu. Hobbici różnią się bardzo od zwykłych ludzi, a chociaż ich norki są ładne, wesołe, czyste i przewietrzane należycie, niepodobne do lochów goblinów, hobbici są bądź co bądź bardziej przyzwyczajeni do podziemi i nie tracą tak łatwo orientacji w podziemnych korytarzach — pod warunkiem, oczywiście, że przestanie im się kręcić w rozbitej głowie. Hobbici mają też ruchy nadzwyczaj zwinne, umieją się kryć doskonale, wracają bardzo szybko do siebie po upadkach i rozbiciu, posiadają w dodatku ogromny zasób wiedzy i mądrych przysłów, o których większość ludzi nigdy nie słyszała albo od dawna zapomniała.
Читать дальше