Obawiam się, że po raz ostatni wówczas krasnoludy oglądały swoje dzielne, małe kuce, a między nimi ślicznego, krzepkiego siwka, którego Elrond pożyczył Gandalfowi, ponieważ jego wierzchowiec nie nadawał się na górskie ścieżki. Gobliny bowiem jadają konie, kuce i osły (jedzą zresztą także o wiele gorsze rzeczy) i stale są głodne.
Na razie jednak więźniowie martwili się wyłącznie o własną skórę. Gobliny skuły im ręce za plecami i wszystkich połączyły wspólnym łańcuchem, po czym zawlokły w drugi kąt pieczary.
W ciemnym kącie, na wielkim płaskim kamieniu siedział olbrzymi goblin z potężną głową, otoczony przez żołnierzy zbrojnych w topory i krzywe szable, ulubiony oręż goblinów. Otóż gobliny są okrutne, przewrotne i złe do gruntu. Nie wyrabiają pięknych przedmiotów, ale na innej robocie znają się dość dobrze. Umieją, jeśli im się chce, budować tunele i szyby kopalni nie gorzej niż krasnoludy, chociaż z natury są niedbałe i brudne.
Szczególnie udają im się młoty, siekiery, miecze, sztylety, kilofy, kleszcze, a także wszelkie narzędzia tortur; umieją robić je sami, ale jeszcze chętniej zmuszają do pracy pod swoim kierunkiem więźniów i jeńców, trzymając ich pod ziemią, póki nieszczęśnicy nie wymrą z braku powietrza i światła. Niewykluczone, że to właśnie gobliny były wynalazcami pewnych maszyn, które z czasem stały się utrapieniem świata, a przede wszystkim przemyślnych urządzeń do zabijania mnóstwa istot za jednym zamachem; gobliny bowiem lubią koła i mechanizmy, a nade wszystko gwałtowne wybuchy; lubią też wyręczać się w robocie, 0 ile się da, cudzymi rękami. W owych jednak czasach i w dzikim kraju nie doszły jeszcze do tak wielkich (jak to się nazywa) osiągnięć. Nie żywiły do krasnoludów szczególnej nienawiści, a nienawidziły ich tylko tak jak wszystkiego i wszystkich, a zwłaszcza istot lubiących porządek i szczęśliwych; zdarzało się w niektórych okolicach, że przewrotne plemiona krasnoludów zawierały nawet sojusz z gobli–nami. Do Thorina wszakże i jego plemienia gobliny pałały wielką złością z powodu wojny, o której wam wspomniałem, lecz której dzieje nie należą do tej historii. W każdym zaś razie goblinom było obojętne, kogo pochwycą, byle udało się to zrobić szybko i cicho i byle więźniowie nie mogli się bronić.
— Co to za łachmytki? — spytał Wielki Goblin.
— Krasnoludy i jedno takie coś! — odpowiedział któryś z poganiaczy ciągnąc na łańcuchu Bilba tak, że hobbit padł na kolana. — Znaleźliśmy ich obozujących w naszym Frontowym Przedsionku.
— Co to ma znaczyć? — zwrócił się Wielki Goblin do Thorina. — Na pewno nic dobrego! Szpiegujecie wewnętrzne sprawy mojego narodu, jak widzę! Nie zdziwiłbym się, gdybyście się okazali bandą złodziei. Kto wie, możeście nawet mordercy i przyjaciele elfów? Chodź no tu bliżej. Co masz do powiedzenia?
— Jestem Thorin, krasnolud, do usług — odparł Thorin, po prostu przez grzeczność. — Ani nam w głowie nie postały te rzeczy, o które nas podejrzewasz — które sobie wyobrażasz. Schroniliśmy się przed burzą w jaskini, bo nam się wydała dogodna i przez nikogo nie zajęta. Nic nie może być bardziej obce naszym zamiarom niż naprzykrzanie się goblinom w jakikolwiek sposób.
Thorin mówił prawdę.
— Hm! — rzekł Wielki Goblin. — Tak twierdzisz. A czy wolno zapytać, czemu w ogóle kręcicie się po górach, skąd przyszliście i dokąd idziecie? Chciałbym wiedzieć o was dokładnie wszystko. Zresztą nic wam już nie pomoże, Thorinie Dębowa Tarczo, za dużo wiem o twoim plemieniu. Mów prawdę, bo jak nie, to spotkają cię dodatkowe nieprzyjemności.
— Jesteśmy w podróży, wybraliśmy się w odwiedziny do krewnych, siostrzeńców i siostrzenic, a także ciotecznych i przeciotecznych braci oraz pociotków i w ogóle potomstwa naszego dziadka, które zamieszkuje po wschodniej stronie tych nadzwyczaj gościnnych gór — rzekł Thorin, nie bardzo zrazu wiedząc, co właściwie powinien odpowiedzieć, skoro prawdy, rzecz jasna, wyznać nie mógł.
— To kłamca, najpotężniejszy panie! — odezwał się jeden z poganiaczy. — Kiedy tam, w jaskini, zapraszaliśmy grzecznie te stwory w gościnę, nagle piorun poraził kilku naszych żołnierzy i padli martwi na miejscu. A poza tym niech on wytłumaczy się z tego! — I pokazał miecz, który Thorin nosił u pasa, miecz zabrany z kryjówki trollów.
Wielki Goblin spojrzał i z wściekłości ryknął straszliwie, a wszyscy żołnierze zaczęli zgrzytać zębami, szczękać tarczami i tupać nogami. Poznali na pierwszy rzut oka ten miecz, od którego zginęły setki goblinów w owych czasach, gdy szlachetne elfy z Gondolina ścigały je pośród wzgórz lub odpierały w bitwach pod murami swoich miast. Elfy zwały go Orkristem, Pogromcą Goblinów, ale gobliny po prostu nazywały go Siekaczem. Nienawidził tego miecza, a jeszcze bardziej nienawidziły każdego, kto ten mieczu u boku nosił.
— Mordercy! Przyjaciele elfów! — wrzasnął Wielki Goblin. — Rąbać ich! Bić! Gryźć! Miażdżyć! Precz z nimi! Do lochu, gdzie się żmije kłębią, i niech żaden więcej nie ujrzy światła dziennego! — Wielki Goblin tak się rozwścieczył, że zeskoczył ze swego tronu i z rozdziawioną paszczą rzucił się na Thorina.
Lecz w tejże chwili wszystkie światła zgasły w pieczarze, a ogromne ognisko — paf! — wystrzeliło słupem rozżarzonego, sinego dymu pod sklepienie, rozsypując deszcz piekących, białych iskier pomiędzy gobliny.
Jaki wtedy rozległ się pisk, skrzek, harkot i szwargot, wycie, jęki i klątwy, krzyk i wrzask — nie da się opisać. Kilka setek dzikich kotów i wilków pieczonych żywcem na wolnym ogniu nie dałoby takiego koncertu. Skry wypalały dziury w skórze potworów, a dym, opadając spod stropu, tak wypełnił powietrze, że nawet oczy goblinów nie mogły przeniknąć ciemności. Wpadały też jeden na drugiego i po chwili już tarzały się kupą po ziemi, gryząc, wierzgając, grzmocąc i bijąc się wzajem jak wariaci.
Nagle jeden miecz błysnął własnym światłem. Bilbo ujrzał ostrze przeszywające Wielkiego Goblina, który stał osłupiały pośród rozszalałego tłumu. Padł martwy, a straż rozbiegła się z krzykiem, uciekając przed mieczem w ciemności. Miecz skrył się w pochwie.
— Za mną, żywo! — zawołał głos srogi, lecz spokojny. Bilbo, nim się opamiętał, już biegł ile sił w nogach na końcu łańcucha, znowu w dół przez mroczne korytarze, a wrzask goblinów kłębiących się w pieczarze cichł stopniowo w oddali. Nikłe światełko przewodziło im na czele kolumny.
— Szybciej, szybciej! — przynaglał głos. — Lada chwila łuczywa znów się zapalą.
— Chwileczkę! — rzekł Dori, który poprzedzał Bilba w łańcuchu, a był dobrym towarzyszem. Kazał hobbitowi wygramolić się na swoje plecy, co też Bilbo uczynił dość żwawo mimo spętanych dłoni, a potem puścili się znów pędem, dzwoniąc kajdanami i potykając się często, bo nie mogli rękami pomagać sobie w utrzymaniu równowagi. Biegli długo, a kiedy wreszcie zatrzymali się, byli z pewnością w samym sercu góry.
Wówczas Gandalf zaświecił swoją różdżkę. Oczywiście to był Gandalf, ale na razie mieli co innego na głowie niż wypytywać go, jakim sposobem znalazł się między nimi. Czarodziej wyciągnął z pochwy miecz, który znów błysnął własnym blaskiem w ciemnościach. Przedtem, czując w pobliżu gobliny, rozpłomienił się wściekle, teraz, uszczęśliwiony zabójstwem najgorszego władcy podziemia, lśnił błękitnym światłem. Bez trudu rozciął goblinowe łańcuchy i uwolnił z nich więźniów niemal błyskawicznie. Miecz ten, jak zapewne pamiętacie, zwał się Glam–dring, Młot na Wroga. Gobliny nazywały go po prostu Zabijaczem i nienawidziły jeszcze bardziej niż Siekacza. Orkrist zresztą także ocalał, bo Gandalf wziął go z sobą, wyrwawszy z rąk oszołomionego gwardzisty. Gandalf miał głowę na karku, a chociaż i on nie umiał zrobić wszystkiego, mógł dokonać wiele dla przyjaciół w ciężkiej potrzebie.
Читать дальше