— To na nic! — rzekł Thorin. — Jeżeli nas wicher nie zmiecie, deszcz nie zatopi albo piorun nie ustrzeli, olbrzymy gotowe zabawić się nami w piłkę nożną i kopniakiem posłać do nieba.
— Ano, jeśli znasz lepsze miejsce, zaprowadź nas — powiedział na to Gandalf, bardzo markotny i również wcale nierad z sąsiedztwa olbrzymów.
W końcu postanowiono, że Fili i Kili rozejrzą się za lepszym schronieniem. Obaj mieli wzrok bystry, a jako młodsi o dobre pięćdziesiąt lat od innych krasnoludów, zwykle pełnili tego rodzaju służbę (skoro powszechnie było wiadome, że z Bilba nie doczekano by się żadnej w tych razach pociechy). Jeśli się chce coś znaleźć, trzeba po prostu szukać — tak przynajmniej pouczył Thorin swoich młodych podwładnych. Rzeczywiście, kto szuka, ten najczęściej coś znajduje, niestety czasem zgoła nie to, czego mu potrzeba. Tak się właśnie w tym przypadku stało. Fili i Kili wkrótce przypełzli z powrotem, czepiając się skał w obronie przed wiatrem.
— Znaleźliśmy suchą jaskinię — oznajmili — tuż za najbliższym załomem skał; zmieszczą się w niej również kuce.
— Czy zbadaliście ją dokładnie? — spytał czarodziej, świadomy, że groty w górach rzadko kiedy bywają nie zamieszkane.
— Ależ tak, tak! — zapewnili Fili i Kili, chociaż wszyscy wiedzieli, że dwom zwiadowcom nie starczyło czasu na dokładne badanie, bo zbyt pośpiesznie wrócili. — Nie jest bardzo wielka i nie sięga daleko w głąb.
Na tym bowiem, jak wiadomo, polega największe niebezpieczeństwo grot: często nie sposób rozpoznać, jak daleko sięgają w głąb, dokąd prowadzą lochy i co czyha na ich dnie. Ale wieści przyniesione przez zwiadowców wydawały się na razie pomyślne. Zaczęli się wszyscy zbierać do przeprowadzki. Wiatr wciąż dął, grzmoty huczały, niemało mieli więc kłopotu, nim przeszli sami i przeprowadzili kuce do jaskini. Szczęściem była niedaleko, wkrótce też stanęli pod sporą skałką zagradzającą ścieżkę. Za tą skałką krył się w ścianie góry niski, sklepiony otwór, w sam raz wystarczająco duży, by wprowadzić kuce, ale pojedynczo i bez juków ani siodeł. Mijając tę bramę odetchnęli, że wichura została za nią i już nimi nie szarpie i że są bezpieczni od napaści olbrzymów i kamiennych lawin. Czarodziej jednak nie chciał nic ryzykować. Zaświecił swoją różdżkę — pewnie pamiętacie, że już raz zrobił to przedtem w jadalni hobbita; jakże odległy wydawał się teraz tamten dzień! — i przy świetle obejrzał jaskinie od brzegu do brzegu.
Była dość obszerna, nie wyglądał wszakże ani na zbyt wielką, ani na tajemniczą. Dno miała suche, w załomach ścian przytulne zakątki. W jednym końcu pomieściły się wszystkie kuce; rade z odmiany, zanurzyły pyski w workach z paszą, a mokra sierść parowała im na grzbietach. Oin i Gloin mieli ochotę rozpalić u wejścia ognisko, żeby wysuszyć odzież, ale Gandalf nie chciał o tym słyszeć. Rozpostarli więc tylko przemoknięte ubrania na ziemi i przebrali się w suche, wyciągnięte z tłumoków; zawinęli się w koce, dobyli fajek i zaczęli puszczać kółka z dymu, a Gandalf, żeby zabawić kompanię, barwił swoje kółka na różne kolory i kazał im tańczyć pod sklepieniem. Rozgadali się wszyscy i zapominając o burzy opowiadali, co który zrobi ze swoją częścią skarbu (jeśli go odzyskają, co w tej chwili wcale już nie wydawało im się nieprawdopodobne). Wreszcie posnęli jeden po drugim. Ale tego wieczora ostatni raz widzieli swoje wierzchowce, pakunki, bagaże, narzędzia i wszelkie manatki, które dotychczas nieśli ze sobą.
Tej nocy okazało się, jak dobrze zrobili przyjmując mimo wszystko małego Bil–ba do kompanii. Hobbit bowiem, nie wiedzieć czemu, długo nie mógł zasnąć, a gdy wreszcie zasnął, męczyły go okropne sny. Śniło mu się, że w głębi groty otwiera się w ścianie szczelina i rośnie, i rozszerza się z każdą sekundą. Bilbo, bardzo przerażony, ani krzyknąć, ani poruszyć się nie mógł, leżał tylko i patrzał. I dalej śnił, że dno groty zapada się, a on się osuwa, leci, leci w dół, w niewiadomą przepaść.
Wzdrygnął się z przerażenia, ocknął i przekonał, że połowa snu była jawą. Rzeczywiście w głębi groty ściana się rozstąpiła, otwierając dość szerokie przejście. Bilbo zdążył jeszcze zobaczyć ogon ostatniego kucyka, który znikał w czeluści. Rozumie się, że wrzasnął z całych sił, tak przeraźliwie, jak to tylko hobbi–ci potrafią, a trzeba wiedzieć, że głos mają jak na swój mały wzrost nie do wiary potężny.
I nim byś zdążył wymówić: góry — mury — hop! — wyskoczyły gobliny, ogromne, grube, szpetne gobliny, tłum goblinów. Sześciu przypadł na każdego krasnoluda, a Bilbem zajęło się aż dwóch. W mig wszystkich pochwyciły i zanim byś krzyknął: rety do mety! — wywlokły przez szczelinę całe towarzystwo z wyjątkiem Gandalfa. Tyle przynajmniej pomógł wrzask Bilba. Czarodziej zbudził się w okamgnieniu i kiedy gobliny przyskoczyły, by go porwać, nagle błysk okropny jak od pioruna rozjaśnił jaskinię, zapach prochu wypełnił wnętrze, a kilku gobli–nów padło trupem.
Szczelina zamknęła się z trzaskiem, ale Bilbo i wszystkie krasnoludy już były po tamtej stronie ściany! Gdzie się podział Gandalf? Nikt tego nie wiedział, ani przyjaciele, ani napastnicy, gobliny zresztą wolały nie czekać, aż się czarodziej znajdzie. Chwyciły Bilba, chwyciły trzynastu krasnoludów i powlokły więźniów w dół. Ciemności tu zalegały tak gęste, że tylko gobliny, przywykłe do życia we wnętrzu gór, mogły coś rozeznać. Korytarze krzyżowały się, plątały, wiły we wszystkich kierunkach, ale gobliny znały te przejścia nie gorzej, niż ty znasz drogę do najbliższej skrzynki pocztowej. Tylko że ich droga spadała w dół, w dół, a duszno było tu okropnie. Gobliny zachowywały się brutalnie, szczypały jeńców bez miłosierdzia, gdakały przy tym i rechotały wstrętnymi, kamiennymi głosami. Tak nieszczęśliwy jak w tym momencie Bilbo nie czuł się nawet wówczas, kiedy troll trzymał go za pięty, głową do dołu. I znowu zatęsknił boleśnie do swojej ślicznej własnej norki. Ale nieraz miał jeszcze do niej tęsknić.
Nagle błysnęło przed nimi czerwone światełko. Gobliny zaczęły śpiewać czy raczej skrzeczeć, tupiąc płaskimi stopami po kamieniach do taktu i do taktu też poszturchując więźniów.
Ciap! Klap! Mrucz, sap!
Pcha cię sto łap
W dół, w dół, w nasz gród,
W głąb, na sam spód —
Jazda mój chłopcze!
Ach! Cóż za łup!
Młot w łeb aż chrup!
Trzask, prask, w pył, w proch,
W dół, w głąb, w spód, w loch —
Hopla–hop, chłopcze!
Szach, mach. Tnie bicz,
Męcz, jęcz, tnij, ćwicz!
Z grot grzmi sto ech —
Nasz wrzask, nasz śmiech —
Hej ho, w krąg, w krąg,
I z rąk do rąk —
W kółeczko, chłopcze!
Brzmiało to doprawdy przerażająco. Ściany odbijały echem: „Ciap, klap", a potem „Trzask, prask!" i okropny śmiech goblinów, „Hopla–hop, chłopcze!" Sens pieśni nietrudno było zrozumieć, bo gobliny wyciągnęły bicze i smagały więźniów, wrzeszcząc do wtóru: „Tnij, ćwicz!" i pędząc ich przed sobą tak, że mało nóg nie pogubili. Niejeden też krasnolud w głos lamentował i beczał jak nieboskie stworzenie, kiedy wreszcie wpadli do ogromnej pieczary.
Pośrodku paliło się tu wielkie, czerwone ognisko, wzdłuż ścian płonęły pochodnie, a goblinów zgromadziło się bez liku. Śmiały się, przytupywały, klaskały w ręce, gdy krasnoludy i biedny hobbit, który znalazł się na samym końcu pochodu, najbardziej wystawiony na baty, wbiegły gnane przez poganiaczy strzelających za nimi z biczów. Kuce już stały stłoczone w kącie, a worki i pakunki były pootwierany; gobliny przetrząsały rzeczy, obwąchiwały, obmacywały wszystko i kłóciły się o łup.
Читать дальше