Mówiąc, cały czas patrzyła przed siebie, i Tristran podejrzewał — po chwili był już niemal pewien — że podczas jego nieobecności setki razy przeprowadzała w myślach tę samą rozmowę. Dlatego właśnie nie pozwoliła mu się odzywać. I tak było to dla niej dostatecznie trudne. Nie poradziłaby sobie, gdyby zmusił ją do odejścia od scenariusza.
— A ja nie grałam z tobą uczciwie, mój biedny subiekciku — ale nie jesteś już przecież subiektem, prawda? — bo uważałam, że twoja wyprawa jest pod każdym względem niemądrym wybrykiem. — Urwała. Jej dłonie zacisnęły się na drewnianych poręczach fotela, chwytając je tak mocno, że kostki najpierw poczerwieniały, a potem zbielały. — Spytaj mnie, dlaczego tamtego wieczoru nie chciałam cię pocałować, Tristranie Thornie.
— Miałaś do tego pełne prawo — odparł Tristran. — Nie przyszedłem tu, by cię zasmucać, Vicky. Nie po to znalazłem ci gwiazdę, byś była nieszczęśliwa.
Jej głowa przechyliła się na bok.
— Naprawdę znalazłeś gwiazdę, którą widzieliśmy tamtego wieczoru?
— O, tak — odparł Tristran. — Czeka w tej chwili na łące. Zrobiłem to, o co prosiłaś.
— Zatem zrób dla mnie coś jeszcze. Spytaj, dlaczego nie pocałowałam cię tamtego wieczoru. Ostatecznie kiedyś całowałam cię już wcześniej, gdy oboje byliśmy młodsi.
— Dobrze, Vicky. Czemu tamtego wieczoru nie chciałaś mnie pocałować?
— Bo — odparła, a w jej głosie zadźwięczała ulga, ogromna, wymykająca się spod kontroli, ulga — dzień przedtem, nim ujrzeliśmy spadającą gwiazdę, Robert poprosił mnie o rękę. Tego wieczoru, gdy się spotkaliśmy, poszłam do sklepu z nadzieją, że go tam zastanę i będę mogła z nim porozmawiać, powiedzieć, że się zgadzam i że powinien pomówić z mym ojcem.
— Robert? — powtórzył Tristran. Nagle zakręciło mu się w głowie.
— Robert Monday. Pracowałeś w jego sklepie.
— Pan Monday? — rzucił Tristran. — Ty i pan Monday?
— Właśnie. — Teraz patrzyła wprost na niego. — A ty musiałeś potraktować mnie poważnie i uciec z domu na poszukiwanie gwiazdy. Nie było dnia, bym nie czuła, że i zrobiłam coś złego i głupiego. Przyrzekłam, że kiedy wrócisz z gwiazdą, wyjdę za ciebie za mąż. Bywało, Tristranie, że sama nie wiedziałam, co byłoby gorsze: czy gdybyś zginął w krainach poza Murem z miłości do mnie, czy też, gdyby udało ci się to szaleństwo i gdybyś powrócił z gwiazdą, żądając mojej ręki. Oczywiście ludzie powtarzali mi, że nie powinnam się przejmować i że to było nieuniknione: i tak odszedłbyś do krainy poza Murem, taka już twoja natura. W końcu stamtąd pochodzisz. Jednak w głębi serca wiedziałam, że wszystko to moja wina i że pewnego dnia powrócisz do mnie.
— Czy ty kochasz pana Mondaya? — spytał Tristran, chwytając się rozpaczliwie jedynej rzeczy, którą choć trochę rozumiał.
Przytaknęła i uniosła głowę tak, że jej śliczny podbródek celował wprost w Tristrana.
— Ale dałam ci słowo, Tristranie, i dotrzymam go. To właśnie powiedziałam Robertowi. Jestem odpowiedzialna za wszystko, przez co przeszedłeś, nawet za twą biedną, poparzoną rękę. Jeśli wciąż mnie chcesz, jestem twoja.
— Szczerze mówiąc — powiedział — uważam, że nie ty jesteś odpowiedzialna za to, co zrobiłem, lecz ja sam. Trudno mi też czegokolwiek żałować. Od czasu do czasu tęskniłem za miękkim łóżkiem i nigdy już nie będę mógł spojrzeć obojętnie na susła. Ale ty wcale nie obiecałaś mi swojej ręki, jeśli wrócę do ciebie z gwiazdą, Vicky.
— Nie?
— Nie. Przyrzekłaś dać mi wszystko, czegokolwiek zapragnę.
Victoria Forester wyprostowała się gwałtownie i wbiła wzrok w ziemię. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, jakby ktoś uderzył ją w twarz.
— Czy dobrze rozumiem, że… — zaczęła, lecz Tristran jej przerwał.
— Nie, nie sądzę, żebyś rozumiała. Powiedziałaś, że dasz mi, czegokolwiek zapragnę.
— Tak.
— Zatem… — Urwał. — Pragnę, abyś poślubiła pana Mondaya. Pragnę, abyście pobrali się jak najszybciej. Jeśli da się to załatwić, to jeszcze w tym tygodniu. I pragnę, żebyście byli ze sobą tak szczęśliwi, jak to tylko możliwe.
Powoli, z cichym jękiem wypuściła z ust powietrze. Spojrzała na niego.
— Mówisz to szczerze? — spytała.
— Wyjdź za niego z moim błogosławieństwem i nasze rachunki będą wyrównane. Gwiazda prawdopodobnie też się ucieszy.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
— Wszystko w porządku? — usłyszeli męski głos.
— W absolutnym porządku — odparła Victoria. — Proszę, wejdź, Robercie. Pamiętasz Tristrana Thorna, prawda?
— Dzień dobry, panie Monday. — Tristran uścisnął dłoń mężczyzny, spoconą i chłodną. — Rozumiem, że wkrótce się pan żeni. Zechce pan przyjąć moje gratulacje.
Pan Monday uśmiechnął się szeroko. Wyglądał w tym momencie, jakby bolały go wszystkie zęby. Potem wyciągnął rękę do Victorii, która wstała z fotela.
— Jeśli chce pani zobaczyć gwiazdę, panno Forester… — zaczął Tristran, ale Victoria potrząsnęła głową.
— Niezmiernie się cieszę, że bezpiecznie wrócił pan do domu, panie Thorn. Ufam, że przyjdzie pan na nasz ślub.
— Z pewnością nic nie mogłoby sprawić mi większej radości — odparł Tristran, choć w istocie wcale nie był tego taki pewien.
* * *
W zwykły dzień „Pod Siódmą Sroką” nigdy nie spotykało się takiego tłumu gości, i to jeszcze przed śniadaniem. To jednak był dzień targowy. Mieszkańcy Muru i przybysze tłoczyli się przy barze, pochłaniając kopiaste talerze pieczonej baraniny, bekonu, pieczarek, smażonych jajek i kaszanki.
Dunstan Thorn czekał na Tristrana przy barze. Gdy ujrzał syna, wstał, podszedł do niego i bez słowa uścisnął.
— Widzę, że wróciłeś bez szwanku — rzekł. W jego głosie dźwięczała duma.
Tristran zastanowił się przelotnie, czy podczas swej nieobecności przypadkiem nie urósł. Pamiętał ojca jako znacznie roślejszego mężczyznę.
— Witaj, ojcze — rzekł. — Trochę szwankuje mi ręka.
— Matka czeka na ciebie ze śniadaniem na farmie — oznajmił Dunstan.
— „Śniadanie” brzmi cudownie — przyznał Tristran. — I oczywiście cieszę się, że znów zobaczę matkę. No i musimy porozmawiać. — Jego myśli wciąż krążyły wokół czegoś, co powiedziała Victoria Forester.
— Jesteś chyba wyższy — zauważył ojciec — i stanowczo powinieneś odwiedzić balwierza.
Opróżnił kufel i razem wyszli na słoneczny świat.
Dwaj Thornowie przeleźli przez plot na jedno z pól Dunstana i, gdy maszerowali przez łąkę, na której bawił się w dzieciństwie, Tristran poruszył dręczący go temat: kwestię swoich narodzin. Ojciec odpowiedział mu najszczerszej, jak potrafił, wspominając podczas długiego marszu na farmę rzeczy, które wydarzyły się bardzo dawno temu komuś zupełnie innemu: historię miłości.
A potem znaleźli się w starym domu Tristrana. W środku czekała już na niego siostra. Na piecu stały garnki, a na stole śniadanie, przyszykowane z miłością przez kobietę, którą zawsze uważał za swą matkę.
* * *
Madame Semele poprawiła ostatnie szklane kwiaty i powiodła niechętnym wzrokiem po jarmarku. Minęło już południe. Na łące zjawiali się pierwsi klienci. Jak dotąd żaden z nich nie zatrzymał się przy ich kramie.
— Każdego dziewiątego roku jest ich coraz mniej i mniej — zauważyła. — Zapamiętaj moje słowa: wkrótce z jarmarku pozostanie tylko wspomnienie. Są jeszcze inne targi, inne miejsca. Czasy tego jarmarku już niemal minęły. Jeszcze czterdzieści, pięćdziesiąt, najwyżej sześćdziesiąt lat, i koniec.
Читать дальше