— Zbierzcie nasiona pingli.
Nasiona leżały wszędzie dokoła: okrągłe, lśniące, czarne w czerwone plamki. Valentine zebrał ich kilkanaście, nawet Voriax przyniósł parę; dali je Tanudzie, która także znalazła kilka. Potrząsała nimi w zamkniętej dłoni i rzucała jak kośćmi. Rzuciła je pięć razy, zbierała i rzucała znowu, potem połączyła dłonie i upuściła je tak, by ułożyły się w krąg, pozostałe wsypała do jego wnętrza. Przyglądała się im uważnie; kucała, twarzą niemal dotykając ziemi. W końcu uniosła wzrok. Beztroska, przekorna wesołość znikła; czarownica zmieniła się nagle, była bardzo poważna i wydawała się starsza.
— Jesteście mężczyznami wysoko urodzonymi — powiedziała — ale to łatwo poznać po waszym zachowaniu. Nasiona mówią mi o wiele, wiele więcej. Widzę, co wam grozi.
Voriax odwrócił twarz, zmarszczył brwi i splunął.
— Nie wierzysz mi, wiem. Ale obydwaj będziecie musieli stawić czoła niebezpieczeństwu. Ty — wskazała palcem Voriaxa — musisz strzec się lasów, a ty — spojrzała na Valentine'a — wody, oceanu — zmarszczyła brwi — i nie tylko oceanu, bowiem twe przeznaczenie jest tajemnicze i nie potrafię go do końca odczytać. Linia życia jest przerwana, nie śmiercią, lecz czymś bardzo dziwnym, zmianą, transformacją. — Potrząsnęła głową. — Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć nic więcej.
— Mamy strzec się lasów, mamy strzec się oceanów… najlepiej zrobimy, jeżeli będziemy strzec się bzdur! — powiedział Voriax.
— Zostaniesz królem — stwierdziła Tanuda.
Voriax westchnął gwałtownie. Gapił się na nią, w oczach nie pozostał mu nawet ślad gniewu.
Valentine uśmiechnął się, klepnął brata po ramieniu.
— Widzisz? Widzisz?
— Ty także będziesz królem.
— Co? — Valentine'a aż zatkało ze zdumienia. — Co to za idiotyzm? Twoje nasiona cię oszukały!
— Jeśli tak, zdarzyło się to pierwszy raz. — Tanuda zebrała nasiona, szybko wrzuciła je do strumienia i ubrała się w paski skóry. — Król i król, tej nocy miałam was obu, przyszli władcy. Czy przybędziecie dziś do Ghiseldornu?
— Chyba nie — powiedział Voriax, nawet na nią nie patrząc.
— A więc już się nigdy nie zobaczymy. Żegnajcie.
Ruszyła szybko w kierunku lasu. Valentine wyciągnął ku niej dłoń, lecz nie powiedział nic, w drżące palce chwycił tylko powietrze. Obrócił się ku bratu, który gniewnie wpatrywał się w dogasające węgielki. Radość nocnej zabawy znikła bezpowrotnie.
— Miałeś rację — powiedział. — Nie powinniśmy jej pozwolić bawić się w proroctwa naszym kosztem. Lasy! Oceany! I ten idiotyzm, jak to obaj mamy zostać królami.
— Co mogła mieć na myśli? — spytał Voriax. — Że będziemy dzielić tron jak dzisiejszej nocy dzieliliśmy jej ciało?
— To przecież niemożliwe.
— Nigdy w historii Majipooru nie rządziło nim dwóch władców jednocześnie. To nie ma sensu! To nie do pomyślenia! Jeśli ja mam zostać królem, to jak ty możesz zostać królem?
— W ogóle mnie nie słuchasz. Mówię ci, nie zwracaj na to uwagi, bracie. Mieliśmy do czynienia z dziką kobietą, która dała nam noc szalonych rozkoszy. W jej proroctwach nie ma ani okrucha prawdy.
— Powiedziała, że mam zostać królem.
— 1 najprawdopodobniej nim zostaniesz. Po prostu szczęśliwy traf.
— A jeśli nie? Jeśli rzeczywiście ma talent proroczy?
— No, to z pewnością zostaniesz królem.
— A ty? Jeżeli mówiła prawdę o mnie, to ty także musisz zostać Koronalem, a jak…
— Nie — powiedział Valentine. — Prorocy często posługują się zagadkami, mówią umyślnie niejasno. Nie miała na myśli króla w dosłownym znaczeniu. Zostaniesz Koronalem, Voriaxie, wszyscy o tym wiedzą — a mnie przepowiedziała jakiś inny rodzaj królowania albo w ogóle mówiła bez sensu.
— To mnie przeraża, Valentine.
— Masz zostać Koronalem, nie musisz się niczego bać. Dlaczego się tak krzywisz?
— Dzielić tron z bratem… — Jego myśli krążyły wokół tej zagadki jak język wciąż dotykający bolącego zęba; nie potrafił ich opanować.
— To się nie zdarzy. — Valentine podniósł z ziemi ubranie, stwierdził, że należy do Voriaxa i rzucił mu je. — Słyszałeś, co powiedziałem wczoraj. Nie mieści mi się w głowie, dlaczego ktoś miałby pożądać władzy. Z pewnością pod tym względem nie będę dla ciebie żadną konkurencją. — Złapał brata za rękę. — Voriaxie, Voriaxie, nie rób takiej ponurej miny. Czyżby słowa leśnej czarownicy dotknęły cię aż tak głęboko? Przysięgam ci, że gdy zostaniesz Koronalem, będę twym najwierniejszym sługą, nigdy rywalem. Przysięgam ci to na duszę naszej matki, która ma być Panią Wyspy. I mówię ci raz jeszcze, że tego, co zaszło tu dziś w nocy, nie można traktować poważnie.
— Być może nie — zgodził się Voriax.
— Z pewnością nie. To co, ruszamy?
— Chyba tak.
— Robiła dobry użytek ze swego ciała, prawda? Voriax roześmiał się.
— Z pewnością. Trochę żałuję, że nigdy już nie wezmę jej w ramiona. Ale nie, nie chciałbym usłyszeć już więcej jej szalonych przepowiedni, niezależnie od tego, jak wspaniale poruszała biodrami. No, chyba mam już dość jej i tego miejsca. Ominiemy Ghiseldorn?
— Chyba tak — zgodził się Valentine. — Jakie są inne najbliższe miasta nad brzegiem Glayge?
— Następne jest Jerrik, w którym osiedliło się wielu Vroonów, dalej Mitripond i miejscowość zwana Gayles. Sądzę, że powinniśmy zatrzymać się w Jerrik i zabawić się przez kilka dni, spędzając czas na grze.
— Niech będzie Jerrik.
— Doskonale. I nie mów mi nic więcej o tym, czy mam, czy nie mam zostać władcą.
— Przysięgam, już nic nie powiem. — Valentine roześmiał się. Objął brata, przytulił go i powiedział: — Bracie! Podczas tej wyprawy kilkakrotnie myślałem już, że oddaliliśmy się od siebie nieodwołalnie, ale widzę, że wszystko jest dobrze i że znowu się odnaleźliśmy.
— Nie oddaliliśmy się od siebie. Nawet na najkrótszą chwilkę. No, dobrze, pakujemy się i ruszamy do Jerrik.
Nigdy już nie rozmawiali o nocy spędzonej z czarownicą i o tym, co im przepowiedziała. Pięć lat później, gdy Lord Malibor zginął polując na smoki morskie, Voriax wybrany został Koronalem, co nie zdumiało nikogo, a Valentine był pierwszym, który ukląkł i złożył mu hołd. Do tego czasu zdążył już zapomnieć o dziwnej przepowiedni Tanudy, choć pamiętał smak jej pocałunków i gładkie ciało. Obaj królami? Jak to w ogóle możliwe, skoro nie może być kilku Koronali na raz? Valentine cieszył się powodzeniem brata, w pełni usatysfakcjonowany swą pozycją. A kiedy w pełni zrozumiał treść proroctwa, które nie oznaczało, że będzie rządził wraz z Voriaxem, lecz że wstąpi na tron zaraz po nim, choć nigdy jeszcze w historii Majipooru brat nie zastąpił u steru władzy brata, nie mógł już go objąć i powiedzieć mu, jak bardzo go kocha, bowiem Voriax odszedł od niego na zawsze, zginał od zbłąkanej strzały w lesie, podczas polowania. I oto Valentine, samotny, zdumiony i oszołomiony, wstępował na stopnie Tronu Confalume'a.
Te ostatnie kilka sekund — dopisek jakiegoś skryby dołączony do nagrania młodego Valentine'a, wprawiło Hissune'a w oszołomienie. Siedział nieruchomo dłuższą chwilę, potem wstał jak we śnie i ruszył w stronę wyjścia z kabiny. W umyśle wirowały mu ciągle obrazy tej szalonej nocy w lesie: rywalizujący ze sobą bracia, czarownica o błyszczących oczach, nagie splecione ciała, przepowiednia przyszłego panowania. Tak, dwaj królowie! A Hissune podglądał ich wówczas, gdy byli najbardziej bezbronni! Czuł się onieśmielony, a było to dla niego nowe uczucie. Być może nadszedł moment, by na jakiś czas przerwać wizyty w Rejestrze Dusz, pomyślał. To, co tu przeżywał, oddziaływało czasami na niego zbyt silnie; potrzebne chyba mu jest kilka miesięcy odpoczynku. Kiedy wychodził, trzęsły mu się ręce.
Читать дальше