— A co z twoją matką, panie? — spytał Farąuanor.
— Moją matką? — Korsibar spojrzał na niego zdumiony. — Co ma do tego moja matka?
— Stała się Panią Wyspy, panie mój.
— Na Boginię! Zupełnie o tym zapomniałem. Matka Koronala…
— Owszem, matka Koronala — przytaknął Farąuanor. — Jeśli matka Koronala żyje, oczywiście, a twoja matka żyje, panie mój. No więc stara ciotka Kunigarda idzie wreszcie na emeryturę, a Panią nas wszystkich zostanie lady Roxivail.
— Lady Roxivail — powtórzył zdumiony Mandrykarn. — Ciekaw jestem, co będzie miała do powiedzenia, kiedy się o tym dowie.
— A mnie ciekawi, kto będzie miał tyle odwagi, by przekazać jej tę wiadomość — zachichotała Thismet.
Lady Roxivail, piękna, próżna i dumna żona Lorda Confalume’a, porzuciła Koronala wkrótce po urodzeniu mu drugiego dziecka i wycofała się z życia publicznego do okazałego pałacu stojącego daleko na południu, na tropikalnej wyspie Shambettirantil. Z pewnością nigdy nie marzyła o pozostaniu jedną z Potęg Królestwa i wiążącej się z tym odpowiedzialności. Mimo to, z prawa i tradycji, należało oferować jej tę godność…
— Cóż — stwierdził Korsibar — sądzę, że ten temat możemy odłożyć na później. Jutro ktoś, kto lepiej ode mnie zna historię, może powiedzieć nam, jak długi jest dopuszczalny okres między ustanowieniem nowego Koronala a ustanowieniem nowej Pani. Niech Kunigarda nadal wysyła sny w świat, dopóki nie uzgodnimy, jak ją zastąpić.
— Panie mój, jak najszybciej musisz się też zająć kwestią starszyzny państwa.
— A to co znowu? Zdaje się, że potrafisz błyskawicznie wynajdować coraz to nowe problemy, Farąuanorze.
— Rzecz w tym, byś zapewnił sobie ich lojalność, panie mój. Co wymaga zapewnienia ich o twej miłości oraz formalnego pozostawienia ich na dawnych stanowiskach.
— Przynajmniej na razie — dodał Mandrykarn.
— Przynajmniej na razie — przytwierdził Farąuanor i oczy zabłysły mu jawną chciwością. — Niezręcznie byłoby jednak pozostawić ich w niepewności od razu na początku. Na twoim miejscu, panie mój, bezzwłocznie przywołałbym twego krewniaka, diuka Oljebbina, a zaraz po nim książąt Gonivaula i Serithorna, i oznajmił im, że ich rola w rządzie pozostaje niezmieniona.
— Doskonale. Dopilnuj, by zostali zaproszeni. I ostatnia sprawa…
Usłyszeli stukanie do drzwi i jednocześnie pojawił się służący.
— Panie, prokurator Dantirya Sambail prosi o dopuszczenie przed twoje oblicze.
Korsibar zawahał się, spojrzał na Thismet, zerknął na Farąuanora i dostrzegł, że on także marszczy brwi. Potężnemu prokuratorowi nie mógł jednak tak po prostu odmówić audiencji.
— Niech wejdzie — rozkazał.
Dantirya Sambail nadal miał na sobie wspaniałą złotą zbroję, mosiężny hełm trzymał jednak teraz pod pachą, co można było uznać za gest szacunku wobec nowego władcy. Wszedł do sali, jakby ją zdobywał, jakby jego wysunięty do przodu rudy łeb i czerwona piegowata gęba były głowicą tarana bojowego.
Stanął naprzeciw Korsibara, zmuszając Farąuanora i Mandrykarna, by nieco się przesunęli, i przez dłuższą chwilę wpatrywał się wprost w oczy Korsibara. Gapił się na niego bezczelnie, nie ukrywając bynajmniej, że szacuje go wzrokiem; zachowywał się nie jak podwładny przed obliczem władcy, lecz jak książę stojący wobec równego sobie.
— No — powiedział w końcu — wygląda na to, że jednak zostałeś Koronalem.
— Rzeczywiście, zostałem. — Korsibar znacząco opuścił wzrok na podłogę przed stopami Dantiryi Sambaila. Prokurator zignorował jednak tę wyraźną wskazówkę, by ukląkł i złożył hołd.
— Ciekawe, co twój ojciec ma na ten temat do powiedzenia — zauważył.
— Byłeś w Sali Tronów i widziałeś, że ojciec zasiadł u mego boku. De facto uznał więc mą władzę.
— Ach, de facto?
— Uznał — powtórzył zirytowany Korsibar. Po Dantiryi Sambailu należało spodziewać się pewnej dozy bezczelności, ale w tej chwili wyraźnie przesadzał.
— Nie rozmawiałeś z nim po opuszczeniu sali?
— Pontifex wycofał się do swych apartamentów. Odwiedzę go w odpowiedniej chwili. Teraz, w najwcześniejszym okresie rządów mam wiele pracy, prokuratorze, muszę podjąć ważne decyzje, rozdzielić obowiązki…
— Doskonale to rozumiem, książę…
— Jestem Koronalem, prokuratorze.
— Ach tak, oczywiście. Winienem powiedzieć Lordzie Korsibarze.
W sali dały się słyszeć westchnienia ulgi. Czyżby potężny prokurator dał sygnał, że nie będzie kwestionował legalności objęcia władzy przez Korsibara? W każdym razie był to dobry znak.
Korsibar znów opuścił wzrok, zachęcając prokuratora do złożenia hołdu. Dantirya Sambail skrzywił się w kpiącym uśmieszku.
— Błagam cię, panie, byś raczył zwolnić mnie z pokłonu. Nie pozwoli nań moja zbroja. — Iz ostentacyjną niedbałością wykonał dłonią gest przypominający gest rozbłysku gwiazd.
Korsibar nadał swemu głosowi ton możliwie najbardziej groźny.
— Czy twoja wizyta, prokuratorze, ma na celu tylko złożenie hołdu nowemu Koronalowi, czy też pragniesz o coś mnie prosić?
— Owszem, mam prośbę.
— A więc chcę ją teraz usłyszeć, Dantiryo Sambailu.
— Panie — to jedno słowo Sambail zdołał wypowiedzieć z pewną dozą szacunku — przypuszczam, że wkrótce na Zamku odbędą się uroczystości ku twej czci, jak to się zdarza zawsze, gdy władza przejdzie w nowe ręce.
— Tak sądzę, owszem.
— Doskonale, panie. Proszę o wybaczenie mej nieobecności podczas tego wydarzenia. Mam nadzieję, że udzielisz mi pozwolenia na powrót na Zimroel. — Wzbudziło to sensację, szepty i ciche rozmowy oraz wymianę znaczących spojrzeń. Po chwili milczenia Dantirya Sambail zaczął jednak tłumaczyć, że nie zamierzał okazać lekceważenia władcy, cierpi z powodu tęsknoty za ojczystymi stronami, ma przed sobą długą podróż i chce wyruszyć jak najszybciej. — Przebywałem na Zamku przez kilka ostatnich lat — mówił. — Gdy zmienia się władza, powinienem wracać i podjąć obowiązki. Uniżenie proszę więc o pozwolenie na opuszczenie Zamku, gdy tylko uporządkuję wiążące mnie z nim sprawy.
— W tej kwestii możesz postępować wedle własnej woli — oznajmił Korsibar.
— Proszę także, byś podczas swej pierwszej wielkiej procesji zarezerwował dla mnie co najmniej miesiąc. Przyjmij gościnę w mych posiadłościach pod Ni-moya, zaznajomię cię z urokami największego miasta naszego młodszego kontynentu. — Po chwili przypomniał sobie i zakończył przemówienie słowem „panie”.
— Upłynie sporo czasu, nim będę miał okazję pomyśleć o wielkiej procesji — zauważył Korsibar.
— Panie, istnieje możliwość, że na dłużej zatrzymam się w Ni-moya.
— Doskonale. Gdy będę już gotów do podróży, wezmę pod uwagę możliwość skorzystania z twej gościnności.
— A ja będę cię oczekiwał… panie.
Dantirya Sambail znów uśmiechnął się tym swoim obrzydliwym uśmiechem, skłonił głowę i wyszedł. Podbite metalem buty ciężko waliły w podłogę.
— Niech zostanie w Ni-moya nawet na sto lat! — krzyknęła Thismet, kiedy prokurator wyszedł z sali. — Przecież nie potrzebujemy go w Zamku! Jak to się w ogóle stało, że został gościem ojca na czas nieograniczony?
— Moim zdaniem lepiej byłoby go zatrzymać, mieć go na oku — odparł Korsibar. — Być może, ojcu właśnie o to chodziło. Ale on i tak zrobi, co chce zrobić. — Nowy Koronal potrząsnął głową. Nigdy dotąd nie czuł pulsującego bólu za oczami, nigdy dotąd tak nie bolała go głowa. Prokurator każdego doprowadziłby do stanu wyczerpania. Znoszenie jego bezczelności bez okazywania gniewu było wyjątkowo męczące. — Prestimion… Dantirya Sambail… wielu jest im podobnych… wygląda na to, że ich wszystkich muszę obserwować. Stała czujność będzie więcej niż konieczna. Rządzenie, zdaje się, wymaga więcej wysiłku, niż sądziłem. — Nerwowym, niecierpliwym ruchem wskazał wysoką butelkę na stole, a kiedy nalano mu już wina, zwrócił się do Thismet: — Siostro, mam wrażenie, że dosiadłem dzikiej bestii i teraz muszę ujeżdżać ją do końca życia, bo inaczej mnie pożre.
Читать дальше