Powoli pojawiali się inni: Venta z Haplior, Sibellor z Banglecode, następnie Dantirya Sambail z trzema czy czterema swymi ludźmi oraz earl Kamba z Mazadone. Nadal byli to przeważnie ludzie Korsibara. Septach Melayn rozejrzał się dookoła, szukając wzrokiem Prestimiona i Gialaurysa, nie było ich jednak na miejscu, nie przyszedł także Svor, ale on i tak nie miał się zapewne pojawić, nie gustował bowiem w walkach rycerskich.
Dantirya Sambail, mający na sobie ciężki mosiężny hełm z wysokimi zielonymi piórami i przesadnie ozdobną zbroję wykładaną złotem oraz czerwonymi i niebieskimi klejnotami, wymalowaną w przerażające smoki i potwory, obrócił się w stronę Septacha Melayna.
— Twój książę zaspał dzisiaj, przyjacielu? — spytał.
— To nie w jego zwyczaju. Może zgubił gdzieś pióra do hełmu i teraz ich szuka. Rozumiem, że w tym roku są w modzie — odparł Melayn, rzucając znaczące spojrzenie na hełm prokuratora. — Nie sądzę jednak, by się spóźnił na turniej. Jest człowiekiem niezwykle punktualnym. Ale, ale… nie widzę tu też naszego wspaniałego księcia Korsibara i jego królewskiego ojca.
— Lecz jest z nami za to ich mag, Su-Suheris — stwierdził Dantirya Sambail, dyskretnie wskazując Sanibaka-Thastimoona, który stał obok Farholta, Farąuanora i Navigorna. — Ciekawe, czy ma zamiar brać udział w turnieju? Zdaje się, że nie ma na sobie zbroi, ale może czarodzieje zbroi nie potrzebują.
Sepiach Melayn zmarszczył brwi.
— Przecież nie powinien tu być dzisiaj. Ciekawe…
— Przybył Koronal — przerwał mu Dantirya Sambail. Rozległy się tradycyjne, ceremonialne okrzyki: „Confalume! Confalume! Lord Confalume!”.
Koronal ubrany był w oficjalny strój, złoto-zielony płaszcz wykończony futrem gronostaja. Towarzyszyła mu niewielka grupka dworskich funkcjonariuszy: Hjort, Vroon i kilku innych. Hjathnis, wyglądający niezwykle oficjalnie nawet jak na Hjorta, dreptał za władcą, niosąc koronę rozbłysku gwiazd na poduszce z ciemnoczerwonego aksamitu.
— Wygląda na strasznie zmęczonego — zauważył Iram. — Ciężko znosi oczekiwanie na zmianę władzy.
— Odpocznie wkrótce, gdy Prankipin odejdzie z tego świata — powiedział Sepiach Melayn. — Pontifex pędzi znacznie spokojniejszy żywioł niż Koronal.
— Tylko kiedy to nastąpi? — spylał Kamba. — Zaczyna mi wyglądać na to, że Pontifex Prankipin ma zamiar żyć wiecznie.
— Znamy lekarstwa na takie zamiary — rzucił Dantirya Sambail, śmiejąc się nieprzyjemnie.
Sepiach Melayn miał gotową odpowiedź na słowa prokura-lora, nie odpowiedział jednak, tylko przyłożył dłoń do głowy i na chwilę zamknął oczy, gdyż nagle doznał dziwnej słabości. Nie potrafił myśleć, powieki miał ciężkie. Słabość ta przeszła po chwili. Jakie to dziwne, pomyślał, potrząsając głową i powoli odzyskując przytomność umysłu.
— Rozstąpcie się! — krzyknął ktoś. — Droga dla księcia Korsibara! Droga dla księcia!
Korsibar pojawił się w wejściu do sali niemal natychmiast. Twarz miał czerwoną, był wyraźnie podniecony.
— Wieści! — krzyknął. — Przynoszę wam wieści! Pontifex Prankipin nie żyje.
— I widzicie? — Dantirya Sambail uśmiechnął się najwstrętniejszym ze swych uśmiechów. — Można znaleźć lekarstwo na każdą chorobę, nawet na nieśmiertelność.
— Popatrz tylko — zwrócił się do Melayna hrabia Iram. — Sam Koronal nic o tym, zdaje się, nie wiedział. Gdzie jest Prestimion? Powinien być tu, w momencie zmiany władzy.
Rzeczywiście, przyniesiona przez Korsibara wiadomość zaskoczyła chyba Lorda Confalume’a, który sięgnął po rohillę przy kołnierzu, ów amulet ze złotych drutów owiniętych wokół kawałka jadeitu. Pocierał klejnot raz za razem, nieświadomie, nerwowo.
— Owszem, Prestimion powinien tu być — przyznał Septach Melayn. — Szkoda, że właśnie dziś się spóźnia. Przypuszczam jednak, że… — przerwał, znów bowiem doznał niezwykłej słabości. — Co się dzieje? Wiesz, Iram, właśnie zakręciło mi się w głowie, nie mogę jasno myśleć…
— Ja też — przyznał Iram.
To samo działo się w całej sali. Wydawała się pogrążona w ciemnej chmurze. Zgromadzeni arystokraci wędrowali w kółko nieprzytomnie, jakby zasnęli na stojąco, przestali myśleć, pogrążyli w mgle. Jeśli coś mówili, to wyłącznie niezrozumiałym szeptem.
I nagle, równie raptownie jak nadeszła, chmura rozproszyła się, ujawniając nieprawdopodobną scenę.
Korsibar przeszedł na tył sali i zajął miejsce na stopniach tronu stojącego obok tronu Pontifexa; używał go Koronal, gdy w Labiryncie pełnił oficjalne funkcje. Przejął koronę rozbłysku gwiazd od Hjorta Hjathnisa i trzymał ją w palcach — delikatny, kruchy, błyszczący klejnotami diadem. Przy boku Korsibara niczym gwardia honorowa stali Farholt, Farąuanor, Navigorn z Hoikmar i Mandrykarn. Dwie głowy Sanibaka-Thastimoona wystawały ponad głowę Farąuanora; mag trzymał się tuż za plecami księcia.
Lord Confalume wydawał się oszołomiony. Twarz miał bladą, oczy nieprzytomne. Zrobił kilka niepewnych kroków w kierunku syna. Usta miał otwarte, ręce rozłożył w geście świadczącym zarówno o zdumieniu, jak i niepewności. Spojrzał na Korsibara, na poduszkę, na której przed chwilą spoczywała korona, i znów na syna. Jęknął ochryple, nie był jednak w stanie wypowiedzieć ani słowa.
Kiedy odzyskał głos, wyciągnął drżącą rękę i spytał Korsibara ochrypłym szeptem:
— Co ty wyprawiasz?
— Pontifex umarł, ojcze. Teraz ty jesteś Pontifexem, a ja twoim Koronalem.
Nowy Pontifex sprawiał wrażenie człowieka, którego zdruzgotał jeden nieoczekiwany cios. Stał oniemiały naprzeciw syna, ramiona miał zgarbione, głowę pochyloną, ręce zwisały mu bezradnie wzdłuż boków. Gdzie podziała się słynna siła wspaniałego Lorda Confalume’a?
Korsibar wyciągnął ręce ku ojcu wspaniałym, wręcz królewskim gestem.
— Chwała niech będzie Jego Wysokości Pontifexowi Confalume’owi! — krzyknął tak głośno, że można go było chyba usłyszeć aż na Górze Zamkowej. — Niech wszyscy chwalą Jego Wysokość! Niech żyje Pontifex Confalume!
— Niech żyje Pontifex Confalume! — odpowiedzieli obecni. Chór głosów był wyjątkowo niezgrany; nie wszyscy jednakowo szybko akceptowali nową sytuację.
Nagle Farholt krzyknął głosem, który mógłby powalić kamienne mury:
— Niech będzie pochwalony Koronal Lord Korsibar! Niech żyje Lord Korsibar! Niech żyje!
Ten okrzyk powitała pełna zdumienia cisza.
I nagle rozległy się okrzyki „Korsibar! Korsibar!”. Nowego Koronala pozdrawiali niemal wszyscy; tylko kilku arystokratom nie przeszły przez gardło te słowa. „Korsibar! Korsibar!” — niosło się coraz głośniej.
Zręcznym, lecz jednocześnie uroczystym gestem Korsibar uniósł koronę rozbłysku gwiazd, ukazał ją tłumowi, po czym włożył ją sobie na głowę. Następnie usiadł na tronie Koronala i gestem zaprosił ojca, by spoczął obok niego, na miejscu przynależnym Pontifexowi.
— Wierzysz świadectwu swych oczu? — spytał Septach Melayn.
— Nie mam wyboru — odparł hrabia Iram. — Tylko na to popatrz.
W sali pojawił się w tej chwili ktoś jeszcze: żołnierze w mundurach armii Koronala, którzy najwyraźniej zajęli pozycje przy wejściu w momencie, gdy na zgromadzonych spadła czarna chmura. Wszyscy byli uzbrojeni. Część z nich stanęła po obu stronach Korsibara, demonstrując jawną intencję chronienia go przed tymi, którzy ciągle mogli przecież wyrazić sprzeciw wobec tak nieoczekiwanego coup d’etat, pozostali rozstawili się w dwóch rzędach wzdłuż ścian. Dwaj żołnierze, posłuszni wydanemu gestem rozkazowi Korsibara, delikatnie ujęli pod ramiona zdumionego Confalume’a i poprowadzili go ku tronowi Pontifexa.
Читать дальше