— Mówisz poważnie? — zdziwił się Napoleon.
— Jeśli powiedziałem, to dotrzymam — odparł Ta-Kumsaw.
— Chociaż ich nienawidzisz?
— Nienawidzę ich, bo kraina ich nienawidzi. Kiedy odejdą biali ludzie i kraina znowu będzie silna, nie chora, wtedy trzęsienia ziemi mogą pochłonąć górników, sztormy zatopić łodzie, zaś Irrakwa na powrót zmienią się w prawdziwych Czerwonych albo zginą. Kiedy znikną Biali, kraina będzie surowa dla swych dzieci, które tu pozostaną.
Wkrótce potem spotkanie dobiegło końca. Ta-Kumsaw wstał i uścisnął dłoń generałowi. Alvin zaskoczył obu, podchodząc i również wyciągając rękę.
Napoleon uścisnął ją, lekko rozbawiony.
— Powiedz chłopcu, że obraca się w niebezpiecznym towarzystwie — rzucił.
Ta-Kumsaw przetłumaczył. Alvin spojrzał na niego, szeroko otwierając oczy.
— Myśli o tobie? — zapytał.
— Chyba tak — potwierdził Ta-Kumsaw.
— Ale to on jest najbardziej niebezpiecznym człowiekiem na świecie — stwierdził Alvin.
Napoleon roześmiał się, kiedy Ta-Kumsaw przetłumaczył słowa chłopca.
— Jak mogę być niebezpieczny? Mały człowiek tkwiący gdzieś w dziczy, gdy centrum świata jest Europa. Tam toczą się wielkie wojny, a ja nie biorę w nich udziału.
Ta-Kumsaw nie musiał tłumaczyć — Alvin odczytał sens z wyrazu twarzy Bonapartego.
— Jest niebezpieczny, ponieważ zmusza ludzi, żeby go kochali, choć na to nie zasługuje.
Ta-Kumsaw wyczuł prawdę tych słów. Tak właśnie postępował Napoleon z białymi ludźmi, i było to groźne, złe i mroczne. Czy mogę polegać na pomocy tego człowieka? Uwierzyć, że będzie moim sojusznikiem? Tak, ponieważ nie mam wyboru.
Mimo nalegań Napoleona nie przetłumaczył słów Alvina. Jak dotąd, francuski generał nie starał się rzucić na chłopca czaru. Gdyby wiedział, co mówi, mógłby spróbować i może oplątałby Alvina. Ta-Kumsaw zaczął doceniać małego. Może był za silny dla Napoleona i oparłby się czarowi. A może stałby się jego niewolnikiem i wielbicielem, jak de Maurepas. Lepiej nie sprawdzać. Lepiej go stąd zabrać.
Alvin uparł się, że chce obejrzeć katedrę. Któryś z kapłanów zrobił oburzoną minę, widząc, jak wchodzą mężczyźni ubrani tylko w biodrowe przepaski. Inny jednak skarcił go i zaprosił ich do środka. Ta-Kumsawa zawsze zadziwiały posągi świętych. Ukazywały przeważnie ludzi torturowanych na najstraszniejsze sposoby. Biali całymi dniami potrafili przekonywać, jaki to barbarzyński zwyczaj: torturować jeńców, by mogli okazać dzielność. A przed czyimi pomnikami klękali do modlitwy? Ludzi, którzy wykazali się odwagą podczas tortur. Nie da się zrozumieć Białych.
Mówili o tym z Alvinem po drodze z miasta. Teraz już się nie spieszyli. Ta-Kumsaw wyjaśnił też Alvinowi, przynajmniej częściowo, w jaki sposób potrafili biec tak prędko. I jakie to dziwne, że biały chłopiec zdołał dotrzymać im kroku.
Alvin pojmował chyba, jak czerwoni ludzie współżyli z krainą. A w każdym razie próbował.
— Chyba czułem coś takiego. Kiedy biegłem. Tak jakbym opuścił siebie. Myśli wędrowały we wszystkie strony. Jak we śnie. A kiedy mnie nie było, coś mówiło mojemu ciału, co ma robić. Karmiło je, poruszało, prowadziło tam, gdzie powinno dotrzeć. Czy też tak to odczuwacie?
Uczucia Ta-Kumsawa były zupełnie inne. Kiedy kraina wkraczała w niego, czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek. Nie opuszczał ciała, ale był w nim obecny bardziej intensywnie. Jednak niczego nie tłumaczył. Zamiast tego odpowiedział pytaniem.
— Mówiłeś, że to jak sen. O czym śniłeś wczoraj w nocy?
— Śniłem o wizjach, które zobaczyłem w kryształowej wieży z Jaśniejącym… z Prorokiem.
— Jaśniejący Człowiek. Wiem, że tak go nazywasz. Mówił mi dlaczego.
— Śniłem o tym wszystkim. Ale teraz było inaczej. Pewne rzeczy widziałem wyraźniej, a inne zapomniałem.
— Czy śniłeś o czymś, czego nie widziałeś wcześniej?
— O tym miejscu. O posągach w katedrze. I tym człowieku, z którym rozmawiałeś: o generale. I czymś jeszcze dziwniejszym. Wielkie wzgórze, prawie okrągłe… nie, z ośmioma ścianami. Pamiętam dobrze, sen był bardzo wyraźny. Wzgórze z ośmioma równymi ścianami, opadającymi w dół. Wewnątrz istniało całe miasto, mnóstwo małych pomieszczeń, jak w mrowisku, tylko że dla ludzi. A w każdym razie większe niż dla mrówek. Byłem na szczycie tego wzgórza, wędrowałem między tymi dziwnymi drzewami… miały srebrne liście zamiast zielonych. Szukałem swojego brata. Measure'a.
Ta-Kumsaw milczał przez długą chwilę. Ale myślał o wielu sprawach. Żaden z Białych nie oglądał nigdy tego miejsca. Kraina dość jeszcze miała mocy, by nie dopuścić do jego odkrycia. A jednak chłopiec śnił o nim. A sen o Ośmiościennym Kopcu nigdy nie pojawiał się przypadkiem. Zawsze coś oznaczał. I zawsze to samo.
— Musimy tam iść — oświadczył Ta-Kumsaw.
— Gdzie?
— Na to wzgórze, o którym śniłeś.
— Ono naprawdę istnieje?
— Żaden biały człowiek go nie widział. Gdyby biały człowiek na nim stanął, byłoby… splamione. — Alvin milczał. Co mógł powiedzieć? Ta-Kumsaw przełknął ślinę. — Ale skoro śniłeś o nim, musisz iść.
— Co to jest?
Ta-Kumsaw pokręcił głową.
— Miejsce, o którym śniłeś. To wszystko. Jeśli chcesz wiedzieć więcej, śnij znowu.
Była już prawie noc, kiedy wrócili do obozu. Wojownicy wznieśli już wigwamy, gdyż zanosiło się na deszcz. Nalegali, żeby dla bezpieczeństwa Ta-Kumsaw spał w jednym szałasie z Alvinem. Ale Ta-Kumsaw odmówił. Chłopiec budził w nim lęk. Kraina czyniła z nim różne rzeczy, nie dając Ta-Kumsawowi znaku, co się dzieje.
Ale kto we śnie zobaczył siebie na szczycie Ośmiościennego Kopca, ten nie miał już wyboru. Musiał tam pójść. A że Alvin sam nigdy nie znajdzie drogi, Ta-Kumsaw musi go zaprowadzić.
Nie umiałby wytłumaczyć tego innym, a gdyby nawet potrafił, nie zrobiłby tego. Rozeszłaby się wieść, że Ta-Kumsaw zabrał Białego w pradawne święte miejsce. A wtedy wielu Czerwonych nie chciałoby go więcej słuchać.
Dlatego rano oznajmił, że zabiera chłopca, aby go uczyć, jak nakazał Prorok.
— Spotkamy się za pięć dni, tam gdzie Pickawee wpada do Hio — powiedział. — Stamtąd ruszymy na południe rozmawiać z Chok-Taw i Chicky-Saw.
Weź nas ze sobą, prosili. Sam nie będziesz bezpieczny. Nie odpowiadał jednak i po chwili zrezygnowali. Ruszył biegiem i raz jeszcze Alvin biegł za nim krok w krok. Czekała ich droga niemal tak daleka jak z Mizogan do Detroit. Wieczorem dotrą do granic Krainy Krzemieni. Ta-Kumsaw zamierzał stanąć tam na noc i znaleźć własne sny, zanim ośmieli się poprowadzić na Ośmiościenny Kopiec białego chłopca.
Measure słyszał, jak nadchodzą, na kilka sekund przed tym, jak otworzyły się drzwi i światło zalało piwnicę. Starczyło czasu, żeby wyrzucić ziemię, wcisnąć opaskę za rzemienny pas i wdrapać się na stos ziemniaków. Był tak brudny, że czuł się jak ubrany w samą ziemię, ale nie myślał o elegancji.
Nie tracili czasu na inspekcję celi, więc nie zauważyli tunelu, który sięgał już na dobre dwie stopy pod ścianę. Złapali go pod pachy i wywlekli na zewnątrz, zatrzaskując drzwi. Światło rozbłysło tak nagle, że go oślepiło i nie wiedział, kto go trzyma ani ilu ich przyszło. Zresztą, to bez znaczenia. Ktoś z miejscowych poznałby go natychmiast, zatem muszą to być ludzie Harrisona. A kiedy to odgadł, wiedział też, że nie czeka go nic przyjemnego.
Читать дальше