Mieszkańcy Ramtopów wierzyli, że wojny Oggów są błogosławieństwem. Sama myśl, że mogliby skierować swoją straszliwą energię na świat, budziła przerażenie. Na szczęście Ogg z nikim nie kłócił się chętniej niż z innym Oggiem — w końcu byli rodziną.
Dziwne są te rodziny, kiedy się nad nimi zastanowić…
— Esme! Co z tobą?
— Co?
— Te filiżanki grzechoczą jak nie wiem co. I całą tacę zalałaś herbatą.
Babcia nieprzytomnie spojrzała na rozlaną herbatę i spróbowała się bronić — najlepiej, jak w tej chwili potrafiła.
— Nie moja wina, że te przeklęte filiżanki są takie małe — mruknęła.
Otworzyły się drzwi.
— Dzień dobry, Magrat — dodała babcia, nie oglądając się nawet. — Co tu robisz?
Coś było takiego w zgrzytnięciu zawiasów… Magrat nawet drzwi potrafiła otwierać przepraszająco.
Młoda czarownica bez słowa wsunęła się do środka. Twarz miała czerwoną jak burak, a ręce schowane za plecami.
— Zajrzałyśmy tu właśnie, żeby uporządkować rzeczy Dezyderaty, jak nakazuje nam obowiązek wobec siostry-czarownicy — wyjaśniła głośno babcia.
— I żeby poszukać jej magicznej różdżki — dodała niania.
— Gytho Ogg!
Niania Ogg zmieszała się i zwiesiła głowę.
— Przepraszam, Esme.
Magrat wyciągnęła ręce przed siebie.
— Ehm… — powiedziała i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
— Znalazłaś ją! — zawołała niania.
— Raczej nie. — Magrat unikała wzroku babci. — Dezyderata mi ją dała.
Cisza aż trzeszczała i brzęczała.
— Dala ją tobie? — upewniła się babcia Weatherwax.
— No… tak.
Niania i babcia porozumiały się wzrokiem.
— Cóż… — stwierdziła niania.
— Ona cię znała, prawda? — zapytała groźnie babcia, zwracając się znowu do Magrat.
— Zaglądałam tu dość często, żeby poczytać książki — przyznała Magrat. — I jeszcze… Ona lubiła gotować zagraniczne potrawy, ale nikt w okolicy nie chciał ich jeść, więc przychodziłam, żeby jej dotrzymać towarzystwa.
— Aha! Chciałaś się przypodobać! — zawołała babcia.
— Ale nie przypuszczałam nawet, że zostawi mi różdżkę. Naprawdę!
— Pewnie zaszła jakaś pomyłka — wtrąciła spokojnie niania Ogg.
— Prawdopodobnie chciała, żebyś ją przekazała jednej z nas.
— Rzeczywiście, tak musiało być — zgodziła się babcia. — Wiedziała, że można cię prosić o doręczenie i tak dalej. A teraz obejrzyjmy ją.
Wyciągnęła rękę.
Zaciśnięte na różdżce palce Magrat aż pobielały.
— …dala ją mnie… — przypomniała słabym głosem.
— Pod koniec jej umysł nieco błądził — stwierdziła babcia.
— …dała ją mnie…
— Być chrzestną wróżką to wielka odpowiedzialność — pouczyła ją niania. — Musisz być pomysłowa, elastyczna i taktowna, radzić sobie ze złożonymi sprawami serca i w ogóle. Dezyderata na pewno o tym wiedziała.
— …tak, ale dała ją mnie…
— Magrat Garlick, jako najstarsza czarownica rozkazuję ci, żebyś natychmiast oddała różdżkę — rzekła babcia. — Pamiętaj, różdżki sprawiają tylko kłopoty.
— Chwileczkę, chwileczkę — uspokajała ją niania. — Nie należy posuwać się za…
— …nie…
— Zresztą nie jesteś najstarszą czarownicą — przypomniała niania. — Matula Dismass jest starsza od ciebie.
— Cicho bądź. Poza tym ona jest psychicznie niezrównana.
— …nie możesz mi rozkazywać. Czarownice nie są hierarchiczne…
— To niegodne zachowanie, Magrat Garlick.
— Wcale nie — sprostowała niania Ogg. — Niegodne zachowanie jest wtedy, kiedy chodzisz bez żadnego ubrania i…
Urwała nagle.
Obie starsze czarownice wpatrywały się w kawałek papieru, który wysunął się Magrat z rękawa i spłynął na podłogę. Babcia rzuciła się pierwsza i podniosła go szybko.
— Aha! — zawołała tryumfalnie. — Teraz zobaczymy, czego naprawdę chciała Dezyderata.
Poruszając wargami odczytała list. Magrat usiłowała zebrać całą siłę woli.
Kilka mięśni drgnęło na twarzy babci. Potem spokojnie zmięła papier.
— Tak jak myślałam — powiedziała. — Dezyderata pisze, że mamy koniecznie pomagać Magrat, jako że jest młoda i w ogóle. Prawda, Magrat?
Magrat spojrzała jej w oczy.
Możesz zarzucić jej kłamstwo, myślała. List był całkiem jasny, w każdym razie w części o starszych czarownicach. Możesz kazać jej przeczytać na głos. Wszystko się wyda. Chcesz do końca życia pozostać trzecią czarownicą?
A potem ogień buntu, płonący na bardzo niesprzyjającym podłożu, zgasł.
— Tak — wymamrotała załamana. — Coś w tym rodzaju.
— Pisze, że mamy się udać w jakieś miejsce. To bardzo ważne. Tam musimy komuś pomóc poślubić księcia — mówiła dalej babcia.
— To Genoa — wyjaśniła Magrat. — Czytałam o niej w książkach Dezyderaty. Ale mamy dopilnować, żeby ona nie wyszła za księcia.
— Wróżka chrzestna nie pozwalająca dziewczynie wyjść za księcia? — zdziwiła się niania. — To trochę bez sensu.
— W każdym razie to życzenie jest chyba łatwe do spełnienia — zauważyła babcia… — Miliony dziewcząt nie wychodzą za książąt. Magrat postanowiła chociaż spróbować.
— Genoa leży bardzo daleko stąd — ostrzegła.
— Mam nadzieję — odparła babcia Weatherwax. — Przecież nie chcemy, żeby obce strony leżały blisko.
— Chodziło mi o to, że to długa podróż. A wy jesteście… już nie takie młode jak dawniej.
Nastąpiła długa, pełna napięcia chwila ciszy.
— Ruszamy jutro — zdecydowała babcia Weatherwax.
— A dlaczego nie mogę ruszyć sama? — protestowała rozpaczliwie Magrat.
— Bo nie masz żadnego doświadczenia w pracy wróżki — wyjaśniła babcia.
Tego było już za wiele, nawet dla spokojnej duszy Magrat.
— Wy też nie — oświadczyła.
— To prawda — przyznała babcia. — Ale chodzi o to… chodzi o to… chodzi o to, że nie mamy doświadczenia o wiele dłużej od ciebie.
— Jesteśmy bardzo doświadczone w braku doświadczenia — dodała z zadowoleniem niania Ogg.
— A to najważniejsze.
W domu babci było tylko jedno poplamione lusterko. Kiedy wróciła, zakopała je głęboko w ogrodzie.
— Masz — mruknęła pod nosem. — Spróbuj mnie teraz szpiegować.
* * *
Wydawało się całkiem niemożliwe, by Jason Ogg, mistrz kowalski, był synem niani Ogg. W ogóle nie wyglądał, jakby mógł się normalnie urodzić, ale jakby go zbudowano. W stoczni. Do jego powolnej i łagodnej natury genetyka uznała za stosowne dołożyć muskuły godne dwóch byków, ramiona jak konary dębu i nogi niczym cztery beczki piwa, zestawione parami jedna na drugiej.
Do jego kuźni sprowadzano rozpłodowe ogiery, płomiennookich, spienionych królów końskiej rasy, bestie o kopytach jak talerze, które ludzi mniejszego kalibru wykopywały przez ściany. Ale Jason Ogg poznał tajemnicę mistycznego Zaklęcia Jeźdźców; samotnie wchodził do kuźni, grzecznie zamykał wrota, a pół godziny później wyprowadzał zwierzę świeżo podkute i dziwnie pokorne [9] Babcia Weatherwax wypytała go kiedyś, a że przed czarownicą nie ma żadnych Kretów, wyznał zawstydzony: „No więc, pani Weatherwax, to się robi tak. Łapię takiego za uprząż i walę go miotem między oczy, zanim się taki zorientuje, o co chodzi. A potem szeptam takiemu do ucha: Zrób jakiś numer, a położę na kowadle twoje jaja. Wiesz, że mogę”.
.
Читать дальше