Wcisnęła Jasonowi w rękę klucz do swojego domku.
— Będę pisać wam listy, jeśli obiecasz, że znajdziesz kogoś, kto ci je przeczyta.
— Tak, mamo. A co z kotem?
— Greebo rusza z nami, oczywiście.
— Co? Przecież jest kotem! — zaprotestowała babcia Weatherwax. — Nie możemy brać ze sobą kotów! Nie mam zamiaru podróżować z żadnymi kotami! Wystarczy mi podróż ze spodniami i prowokacyjnymi butami!
— Będzie tęsknił za mamunią, jeśli go zostawimy. Prawda? — zagruchała niania Ogg, podnosząc Greeba z ziemi. Zwisał bezwładnie, jak złapany w połowie bukłak z wodą.
Dla niani Ogg Greebo wciąż byt małym kociakiem goniącym za kłębkiem wełny.
Dla reszty świata był wielkim kocurem, wypchanym niewiarygodnie niezniszczalną siłą życiową opakowaną w skórę, która mniej przypominała futro, a bardziej kawałek chleba pozostawiony na dwa tygodnie w wilgotnym miejscu. Obcy często się nad nim litowali, bo praktycznie nie miał uszu, a jego morda wyglądała, jakby usiadł na niej niedźwiedź. Nie mogli wiedzieć, że przyczyną tego jest kocia duma Greeba, która kazała mu próbować walczyć albo gwałcić absolutnie wszystko, aż do czworokonnego wozu z drewnem włącznie. Kiedy Greebo maszerował ulicą, groźne psy skamlały i chowały się pod schodami. Lisy trzymały się z daleka od wioski. Wilki starały się ją omijać.
— To taki wielki pieszczoch — rzekła niania.
Greebo obrzucił babcię Weatherwax żółtookim wzrokiem pełnym zadowolonej z siebie wrogości, jaką koty zwykle rezerwują dla osób, które ich nie lubią. I zamruczał. Był chyba jedynym kotem na świecie, który potrafił prychać drwiąco podczas mruczenia.
— Poza tym — dodała niania — czarownice powinny lubić koty.
— Nie. Takich jak on nie lubią.
— Zwyczajnie nie jesteś kocią osobą, Esme. — Niania mocniej przytuliła Greeba.
Jason Ogg odciągnął Magrat na stronę.
— Nasz Sean przeczytał mi w almanachu, że w obcych stronach są takie straszne dzikie bestie — szepnął nerwowo. — Wielkie kosmate stwory, co to skaczą na wędrowców. Tak tam pisało. Nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby skoczyły na mamę albo babcię.
Magrat spojrzała na jego szczere, zaczerwienione oblicze.
— Dopilnuje pani, żeby nic złego im się nie stało, dobrze?
— Nie martw się — odparła w nadziei, że naprawdę nie musi. — Zrobię co w mojej mocy. Jason skinął głową.
— Bo w tym almanachu pisało, że niektóre i tak są już prawie wymarłe — dodał.
* * *
Słońce stało już wysoko, kiedy trzy czarownice wzbiły się spiralą w niebo. Odlot trochę się opóźnił z powodu oporu miotły babci Weatherwax. Rozruch zawsze wymagał biegania tam i z powrotem. Miotła jakoś nigdy nie chciała zaskoczyć, póki nie popychano jej przez powietrze z dużą prędkością. Wszyscy krasnoludzcy mechanicy przyznawali, że to dla nich tajemnica. Tuż z dziesięć razy wymieniali kij i witki.
Kiedy wreszcie miotła wzleciała, rozległy się oklaski.
Maleńkie królestwo Lancre zajmowało niewiele więcej niż półkę skalną wyciętą w zboczu Ramtopów. Za nim wznosiły się ku masywom centralnym ostre szczyty przecinane mrocznymi, krętymi dolinami.
Z drugiej strony teren opadał stromo ku równinom Sto, ku błękitnej mgiełce lasów, szerokiej płaszczyźnie oceanu, a gdzieś pośrodku ku brązowej plamie znanej jako Ankh-Morpork.
Zaśpiewał skowronek. A w każdym razie próbował, gdyż wznoszący się stromo tuż pod nim czubek kapelusza babci Weatherwax całkiem wybił go z rytmu.
— Wyżej nie lecę — oświadczyła babcia.
— Jeżeli wzniesiemy się wyżej, może zobaczymy, dokąd lecimy — zauważyła Magrat.
— Mówiłaś, że obejrzałaś mapy Dezyderaty — przypomniała jej babcia.
— Ale stąd wszystko wygląda inaczej — poskarżyła się Magrat. — Jest bardziej… sterczące. Myślę, że powinnyśmy lecieć… tędy.
— Jesteś pewna?
Tego pytania nie należało zadawać. Zwłaszcza jeśli robiła to babcia Weatherwax.
— Oczywiście.
Niania Ogg przyjrzała się szczytom.
— Dużo wysokich gór z tamtej strony — zauważyła.
Wznosiły się pasmo za pasmem, przyprószone śniegiem, błyszczące spływającymi w dół językami lodowych kryształów. Nikt nie Jeździł na nartach w wysokich Ramtopach, w każdym razie nie dalej niż kilka stóp, zakończonych cichnącym krzykiem. Nikt nie biegał po zboczach ze śpiewem, ubrany w dirndle. To nie były góry przyjazne. To były góry z rodzaju tych, do których zimy wyjeżdżają na letnie wakacje.
— Są między nimi przełęcze i różne takie zapewniła trochę niespokojna Magrat.
— Muszą być — zgodziła się niania.
* * *
Można użyć dwóch luster, jeśli tylko zna się właściwy sposób. Trzeba ustawić je tak, żeby odbijały siebie nawzajem. Jeśli bowiem obrazy mogą ukraść część duszy, to obrazy obrazów mogą ją wzmocnić, przekazywać ją w siebie, dawać moc…
A obraz sięga coraz dalej i dalej, w odbiciach odbić odbić, a każde z nich jest takie samo, ciągle, wokół całej krzywizny światła.
To prawda, ale niecała.
Lustra mieszczą w sobie nieskończoność.
A nieskończoność mieści w sobie więcej, niż można by przypuszczać.
Na przykład wszystko.
W tym także głód.
Ponieważ jest tam milion miliardów obrazów i tylko jedna dusza dla nich wszystkich.
Lustra dają wiele, ale odbierają mnóstwo.
* * *
Góry usuwały się, odsłaniając kolejne góry.
— Jestem pewna, że to właściwa droga — zapewniła Magrat.
Wokół rozciągały się pokryte lodem skały. Trzy czarownice leciały przez labirynt krętych wąskich kanionów, całkiem podobnych do siebie.
— Akurat — mruknęła babcia Weatherwax.
— Sama mi nie pozwoliłaś wznieść się wyżej — przypomniała Magrat.
— Za chwilę zacznie się śnieżyca — ostrzegła niania Ogg. Zbliżał się wieczór. Światło jak gęsty syrop spływało z głębokich dolin.
— Myślałam… Myślałam, że spotkamy po drodze wioski i takie różne — powiedziała Magrat. — Gdzie można kupić ciekawe miejscowe produkty i znaleźć schronienie w prymitywnych chatach.
— Nawet trolle by tu nie zamieszkały — uznała babcia. Trzy miotły wylądowały w nagiej dolinie, drobnym nacięciu w górskim grzbiecie.
— Jest wściekle zimno — powiedziała niania. — A właściwie dlaczego te chaty się nazywają prymitywne?
Babcia Weatherwax zsiadła z miotły i rozejrzała się dookoła. Podniosła i powąchała jakiś kamień. Podeszła do osypiska, które dla Magrat wyglądało całkiem tak samo, jak każde inne osypisko. Babcia szturchnęła je miotłą.
— Hmm — powiedziała.
Kilka płatków śniegu wylądowało jej na kapeluszu.
— No, no — powiedziała.
— Co robisz, babciu? — zdziwiła się Magrat.
— Rozważam.
Babcia podeszła do stromego urwiska i przeszła kawałek, pilnie przyglądając się skałom.
— Aż tutaj? — spytała niania.
— Tak sądzę.
— Trochę dla nich za wysoko, nie wydaje ci się?
— Te małe diabły wszędzie się wcisną. Kiedyś jeden wylazł mi spod kuchni. „Szedłem za żyłą”, powiedział.
— Na nic wtedy nie zważają, to fakt.
— Czy zechcecie mi wyjaśnić — wtrąciła Magrat — co takiego robicie? Co jest ciekawego w stosach kamieni? Śnieg padał coraz gęściej.
— To nie są kamienie. To odpadki — wyjaśniła babcia. Dotarła do płaskiej powierzchni zaśnieżonej skały, według Magrat niczym się nie różniącej od innych skał, dostępnych we wszelkich rozmiarach — odpowiednich, by na nich zamarznąć — wszędzie dookoła. Babcia zatrzymała się i nasłuchiwała przez chwilę. Po chwili cofnęła się, uderzyła w skalę miotłą i przemówiła tymi słowy:
Читать дальше