Usłyszała odpowiedź babci.
— To żaden problem. Jeśli ich nie widzisz, to znaczy, że to prawdziwe niewidzialne runy. I znowu nianię.
— Aha, na pewno o to chodzi. No dobrze, zobaczymy, co mamy na obiad.
Coś zaszeleściło.
— No, no, no…
— Co to jest, Gytho?
— Dynia.
— Jaka dynia?
— Nijaka. Dyniowata dynia.
— No cóż, przypuszczam, że dysponowali nadmiarem dyni — uznała Magrat. — Wiecie, jak to jest pod koniec lata, zawsze strasznie dużo ich rośnie na grządkach. Wychodzę z siebie, żeby wymyślić nowe typy sosów i marynat i jakoś je wszystkie zużyć.
W słabym świetle dostrzegła minę babci Weatherwax, która zdawała się sugerować, że jeśli nawet Magrat wychodzi z siebie, to nie jest to długa droga.
— Ja — oświadczyła babcia — nigdy w życiu nie robiłam żadnych marynat.
— Ale lubisz marynaty — przypomniała jej Magrat. Czarownice i marynaty pasują do siebie jak… Zawahała się przed zaciskającym żołądek porównaniem do brzoskwiń i bitej śmietany, więc zastąpiła je w myślach przez „rzeczy, które dobrze do siebie pasują”. Widok ostatniego zęba niani Ogg, pracującego nad marynowaną cebulką, mógł doprowadzić człowieka do łez.
— Owszem, lubię — przyznała babcia. — Kiedy mi je dają.
— A wiecie — wtrąciła niania, badając zakamarki kosza — kiedy załatwiam cokolwiek z krasnoludami, zawsze przychodzi mi na myśl określenie „sknery”.
— Skąpe łobuzy. Żebyście wiedziały, jakie ceny próbują mi dyktować za każdym razem, kiedy naprawiają miotłę — mruknęła babcia.
— Przecież nigdy nie płacisz.
— Nie w tym rzecz. Nie powinno się im pozwalać na żądanie takich pieniędzy. To zwykła kradzież, ot co.
— Nie rozumiem, jak mogą cię okradać, jeżeli i tak nie płacisz — nie ustępowała Magrat.
— Nigdy za nic nie płacę — odparła babcia. — Ludzie nie pozwalają mi płacić. Nic przecież nie poradzę na to, że stale mi coś dają, prawda? Kiedy przechodzę ulicą, wybiegają z właśnie upieczonym ciastem, świeżym piwem i starymi ubraniami, które prawie wcale nie były noszone. „Pani Weatherwax, proszę wziąć ten koszyk jajek”, mówią. Ludzie zawsze są bardzo uprzejmi. Jeśli traktujesz ich grzecznie, oni też traktują cię grzecznie. Na tym polega szacunek. Nie musisz płacić — dokończyła surowo. — Na tym właśnie polega czarownictwo.
— A to co?! — zawołała niania Ogg, wyjmując nieduży pakunek. Rozwinęła papier i pokazała koleżankom kilka twardych brązowych krążków.
— Coś podobnego — zdziwiła się babcia Weatherwax. — Wycofuję wszystkie zarzuty. To przecież słynny chleb krasnoludów. Nie dają go byle komu.
Niania postukała chlebem o burtę łódki. Wydał dźwięk bardzo podobny do tego, który wydaje drewniana linijka upuszczona na blat biurka: rodzaj głuchego „boioioing”.
— Podobno nigdy nie czerstwieje, nawet przez lata — stwierdziła babcia.
— I podtrzymuje siły całymi dniami — dodała niania. Magrat wzięta jeden z płaskich bochenków, spróbowała rozłamać go na pół i zrezygnowała.
— To się je? — spytała.
— Nie przypuszczam, żeby był przeznaczony do jedzenia — uznała niania. — Raczej do…
— Do podtrzymywania sił — podpowiedziała babcia. — Podobno…
Urwała.
Wśród szumu podziemnej rzeki, zakłócanego czasem pluskiem spadających ze sklepienia kropli, usłyszały ciche chlupanie. Ktoś wiosłował za nimi.
— Gonią nas! — syknęła Magrat.
Na granicy kręgu światła lampy pojawiły się dwie blade plamy, które okazały się oczami niewielkiego szarego stworzenia, podobnego trochę do żaby. Wiosłowało rękami, leżąc na kłodzie.
Dogoniło łódź. Długie, wilgotne palce chwyciły burtę i przed nianią Ogg pojawiło się smutne oblicze.
— Dossskonale — powiedziało. — Dziś ssssą moje urodziny…
Wszystkie trzy przez chwilę wpatrywały się w przybysza. W końcu babcia Weatherwax ujęła wiosło i mocno uderzyła go w głowę.
Rozległ się plusk i coraz cichsze przekleństwa.
— Paskudny mały stwór — stwierdziła babcia, gdy powiosłowały dalej. — Nie podobał mi się.
— Fakt — przyznała niania. — Trzeba uważać na takich oślizłych.
— Ciekawe, czego chciał — zastanowiła się Magrat.
* * *
Pół godziny później łódka wypłynęła z jaskini w wąski kanion między dwoma urwiskami. Lód błyszczał na skałach, a na wystających z wody kamieniach leżały śnieżne czapy. Niania Ogg rozejrzała się z niewinną miną, sięgnęła między swe liczne spódnice i wydobyła niedużą butelkę. Rozległ się cichy bulgot.
— Założę się, że jest tu niezłe echo — stwierdziła po chwili.
— Nawet nie próbuj — ostrzegła babcia.
— Czego mam nie próbować?
— Nie śpiewaj Tej Piosenki.
— Nie rozumiem, Esme.
— Nigdzie dalej nie jadę, jeśli spróbujesz zaśpiewać Tę Piosenkę.
— Jaką piosenkę możesz mieć na myśli? — spytała niania.
— Wiesz, o czym mówię — odparła lodowato babcia. — Zawsze się upijasz i przynosisz mi wstyd, bo zaczynasz ją śpiewać.
— Nie przypominam sobie żadnej takiej piosenki, Esme — zapewniła niania.
— To ta o kolczastym gryzoniu, którego nie da się… nie da się namówić na powietrzną przejażdżkę.
— Aha… — Niania Ogg rozpromieniła się, pojmując wreszcie, o co chodzi przyjaciółce. — Mówisz o Tylko jeża przele…
— Właśnie o niej!
— Ale to tradycyjna piosenka. Zresztą w obcych stronach i tak nie zrozumieją słów.
— Zrozumieją ze sposobu, w jaki śpiewasz. Śpiewasz tak, że nawet stworzenia żyjące na dnie stawu rozumieją, o co chodzi.
Magrat wyjrzała za burtę. Tu i tam na wodzie pojawiły się białe zmarszczki. Nurt przyspieszył i niósł kawałki lodu.
— To tylko ludowa piosenka, Esme — upierała się niania Ogg.
— Ha! — zawołała babcia Weatherwax. — Oczywiście, że ludowa. Znam się na ludowych piosenkach. Ha! Wydaje ci się, że słuchasz miłej piosenki o… o kukułkach, skrzypkach, słowikach i czym tam jeszcze, a potem nagle się okazuje, że są o… o czymś całkiem innym — dokończyła posępnie. — Nie wolno ufać ludowym piosenkom. Zawsze człowieka oszukają.
Magrat odepchnęła łódkę od wystającego głazu. Zakręciły się wolno w wirze.
— Znam taką o dwóch małych ptaszkach — zaproponowała niania Ogg.
— Może zaczyna się o dwóch ptaszkach, ale mogę się założyć, że na końcu jest znowu jakaś dziwna metyfora — odparła babcia.
— Tego… babciu — odezwała się Magrat.
— Wystarczy, że Magrat opowiedziała mi o gaikach i o tym, co naprawdę przedstawiają — mówiła dalej babcia. — Kiedyś lubiłam oglądać gaiki na wiosnę — dodała z żalem.
— Wydaje mi się, że rzeka jest bardziej wzburzona — oznajmiła Magrat.
— Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie mogą tych rzeczy zostawić w spokoju.
— Naprawdę wzburzona… — Magrat wiosłem odepchnęła łódkę od ostrej skały.
— Ona ma rację — poparła ją niania Ogg. — Rzeczywiście trochę kołysze.
Babcia spojrzała ponad ramieniem Magrat na rzekę przed dziobem. Wyglądała jak odcięta — taki widok zwykle kojarzy się na przykład z bliskim wodospadem. Łódka mknęła szybko. Słyszały przytłumiony huk.
— Nic nie mówili o wodospadzie — zauważyła babcia.
— Uznali pewnie, że same go znajdziemy — odparła niania Ogg. Szybko spakowała swoje rzeczy i za kark podniosła Greeba z dna. — Przeciętny krasnolud zawsze jest oszczędny w słowach. Dzięki bogom, że czarownice pływają w wodzie. Zresztą wiedzieli, że mamy miotły.
Читать дальше