— Ale on nie jest naprawdę królem!
— Mógłby być — mruknęła Niania.
— Przecież mówiłaś…
— Kto wie? Zmarła królowa nie była dobra w rachunkach. Zresztą on nie wie, że nie jest z królewskiego rodu.
— A ty mu nie powiesz, prawda?
Magrat popatrzyła na księżyc. Przesuwało się przez niego kilka chmur.
— Nie — rzekła.
— No i dobrze. Zresztą pomyśl: ród królewski musi się od kogoś zaczynać. I równie dobrze może się zacząć od niego. Wygląda na to, że traktuje władzę bardzo poważnie, a to więcej, niż można się spodziewać po większości z nich. Nada się.
Magrat uświadomiła sobie, że przegrała. Z Babcią Weatherwax każdy przegrywał, ciekawe było tylko, w jaki sposób.
— I tak jestem zdziwiona waszym podejściem — stwierdziła. — Jesteście czarownicami. To znaczy, że muszą was obchodzić takie rzeczy jak prawda, tradycja i przeznaczenie…
— Tu właśnie wszystko pokręciłaś — przerwała jej Babcia. — Przeznaczenie rzeczywiście jest ważne, ale ludzie mylą się sądząc, że nimi kieruje. Jest odwrotnie.
— Lecieć przeznaczenie — zgodziła się Niania. Babcia spojrzała na nią surowo.
— Poza tym nie myślałaś chyba, że łatwo być czarownicą, co?
— Uczę się — odparła Magrat. Spojrzała ponad wrzosowiskiem w stronę, gdzie nad horyzontem jarzył się wąski, czerwony pasek świtu. — Muszę się zbierać — dodała. — Wcześnie się robi.
— Ja też — zgodziła się Niania Ogg. — Nasza Shirl się dąsa, jeśli mnie nie ma, kiedy przychodzi zrobić śniadanie. Babcia starannie zdeptała resztki ognia.
— Rychłoż się zejdziem znów? — spytała. — Hm… Trzy czarownice spojrzały po sobie z zakłopotaniem.
— W przyszłym miesiącu będę zajęta — powiedziała Niania. — Urodziny i różne takie. Poza tym nazbierało się pracy przez to całe zamieszanie. Same wiecie. I o duchach trzeba pomyśleć.
— Sądziłam, że odesłałaś je do zamku — zdziwiła się Babcia.
— Nie chciały wracać. A szczerze mówiąc, przyzwyczaiłam się do nich. Dotrzymują mi towarzystwa wieczorami. Już prawie nie krzyczą.
— To miło. A ty, Magrat?
— Zawsze jakoś o tej porze roku jest mnóstwo pracy, nie zauważyłaś?
— Istotnie — przyznała uprzejmie Babcia Weatherwax. — Nie warto wiązać się ścisłymi terminami, prawda? Zostawmy tę kwestię otwartą. Zgoda?
Pokiwały głowami. A potem, gdy nowy dzień rozjaśniał okolicę, trzy czarownice samotne, zajęte własnymi myślami, wróciły do domu.
Istnieje szkoła filozoficzna twierdząca, że czarownice i magowie nigdy nie mogą wrócić do domu. Ale one wróciły, mimo to.
Żłopanie przypomina picie, tylko więcej się rozlewa.
Cokolwiek to było. Nigdy nie znalazł nikogo, kto zechciałby mu to wytłumaczyć. Jednak było to stanowczo coś, co pan feudalny musi posiadać, a także — był pewien — wymagało to częstego używania; inaczej zapewne mogłoby zardzewieć. Wyobrażał sobie, że to coś w rodzaju wielkiego miecza. Podjął decyzję, że zdobędzie taki miecz i — do licha — będzie z niego korzystał.
Napisanych przez magów, którzy żyją w celibacie i około czwartej rano miewają dziwaczne pomysły.
Nie zrobiła nic, ale czasami, kiedy spotykała go we wsi, uśmiechała się lekko i w zadumie. Po trzech tygodniach nie wytrzymał napięcia i targnął się na własne życie; dokładniej, targnął się i przeniósł je na drugi koniec kontynentu, gdzie stał się człowiekiem zreformowanym i nigdy już nie wrócił do domu.
Niestety, żadne z nich nie nadaje się do druku.
Werminia to małe, czarno-białe zwierzątko, cenione dla swego futra. Jest ostrożniejszym kuzynem leminga: rzuca się jedynie z niewielkich kamyków.
Działały. Remedia czarownic zwykle działają, niezależnie od formy podania.
Mordercza obelga w krasnoludzim, ale tutaj użyta w znaczeniu pieszczotliwym. Dosłownie: „ozdoba trawnika”.
To tylko takie powiedzenie.
Ktoś musi to robić. Łatwo jest zażądać oka traszki, ale czy chodzi o traszkę pospolitą, plamistą czy wielką grzebieniastą? I które oko? Czy tapioka też się nadaje? Jeśli zastąpimy czymś białko jaja, czy zaklęcie a) poskutkuje, b) nie poskutkuje, c) napar wytopi dno kociołka? Ciekawość Mateczki Whemper w tych sprawach była ogromna i nienasycona{Prawie nienasycona. Została zapewne nasycona podczas ostatniego lotu próbnego, kiedy sprawdzała, czy miotła wytrzyma, jeśli w powietrzu będzie się z niej wyciągać gałązki, jedną po drugiej. Według małego czarnego kruka, którego wytresowała jako czarną skrzynkę, odpowiedź prawie na pewno brzmiała „nie”.}.
Czarownice nigdy nie dygają.
Nikt nie wie, dlaczego mężczyźni mówią takie rzeczy. Lada chwila pewnie powie jeszcze, że lubi takie bojowe dziewczyny.
Zawsze się pojawiają. Wszędzie. Nikt nie widzi, skąd przybywają. Jedyne logiczne wyjaśnienie stwierdza, że ich wyposażenie składa się ze straganu, papierowej czapeczki i małej maszyny czasu z napędem gazowym.
Ów los wiązał się z rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem, wygódką, dziesięcioma funtami żywych węgorzy, trzymilowym pasem zamarzniętej rzeki, butelką wina, parą tulipanowych cebulek, licznymi trującymi kroplami do uszu, ostrygą i potężnym mężczyzną z miotem. Król Murune niełatwo zyskiwał przyjaciół.
Prawdopodobnie pierwsza próba tankowania miotły w powietrzu.
W tym miejscu czytelnikom należy się wyjaśnienie. Bibliotekarz magicznego księgozbioru Niewidocznego Uniwersytetu zmienił się w orangutana kilka lat wcześniej, w wyniku magicznego wypadku w tej podatnej na wypadki akademii. Od tego czasu stanowczo się sprzeciwia! wszelkim płynącym z dobrego serca próbom przemienienia go na powrót w człowieka. Przede wszystkim dłuższe ręce i chwytne stopy ułatwiały pracę na wyższych półkach, a bycie małpą sprawiało, że nie musiał się przejmować sprawami ducha. Ponadto z satysfakcją odkrył, że nowe ciało — choć pozornie przypominające gumowy worek pełen wody — dawało mu trzy razy większą siłę i dwukrotnie większy zasięg ramion niż stare.
Mroki to historyczna część Ankh-Morpork, uznawana za znacznie bardziej niegościnną i o znacznie gorszej reputacji niż reszta miasta. Zawsze zdumiewa to przyjezdnych.
Stosowany w Ankh-Morpork godny zazdrości system licencjonowanych przestępców powstał przede wszystkim dzięki obecnemu Patrycjuszowi, lordowi Vetinari. Doszedł on do wniosku, że jedynym sposobem zapewnienia spokoju w mieście z milionem mieszkańców jest uznanie rozmaitych gangów i gildii złodziejskich, nadanie im profesjonalnego statusu, zapraszanie przywódców na wystawne bankiety, zezwolenie na rozsądny poziom przestępczości, po czym obarczenie przywódców gildii odpowiedzialnością za jego przestrzeganie, pod karą utraty nowo nabytych praw obywatelskich wraz ze sporą częścią skóry. Udało się. Przestępcy, jak się okazało, tworzyli znakomite siły policyjne. Nieautoryzowani złodzieje przekonywali się szybko, że zamiast jednej nocy w celi czeka ich raczej wieczność na dnie rzeki.
Читать дальше