Nie był magiem ambitnym. Zwykle koncentrował się przede wszystkim na unikaniu kłopotów oraz wszelkich męczących zajęć. Najlepszą cechą studiów nieokreślonych było to, że nikt nie potrafił dokładnie określić, czego dotyczą. A to dawało mu sporo wolnego czasu.
Przez chwilę obserwował bladą tarczę księżyca, po czym odszukał zajętego wędkowaniem nadrektora.
— Mustrum, czy księżyc powinien tak robić? — zapytał.
Ridcully uniósł głowę.
— Wielkie nieba! Stibbons! Gdzież ten chłopak się podział?
Myślaka zlokalizowano w koi, gdzie padł w ubraniu i za snął. Na wpół rozbudzonego wciągnięto go na drabinkę, ale kiedy zobaczył niebo, natychmiast odzyskał przytomność umysłu.
— Czy on powinien tak robić? — zapytał Ridcully, wskazując księżyc.
— Nie, nadrektorze. Stanowczo nie powinien.
— Mamy więc określony problem? — wtrącił z na dzieją kierownik studiów nieokreślonych.
— Oczywiście! Gdzie omniskop? Czy ktoś próbował z nimi rozmawiać?
— No tak. W takim razie to nie moja dziedzina — stwierdził kierownik studiów nieokreślonych, wycofując się dyskretnie. — Przykro mi. Pomógłbym, gdybym mógł. Widzę, że jesteście zajęci. Przepraszam.
* * *
Wszystkie smoki już odpaliły. Rincewind czuł, jak coś przepycha mu gałki oczne w tył głowy.
Leonard w są siednim fotelu był nieprzytomny. Marchewa prawdopodobnie leżał wśród szczątków ciśniętych w drugi koniec kabiny.
Sądząc po złowieszczych trzaskach i zapa chu, orangutan wisiał, trzymając się oparcia fotela Rincewinda.
A w do datku, kiedy udało mu się odwrócić głowę i spoj rzeć przez okno, zobaczył jedną ze smoczych kapsuł stojącą w ogniu. Nic dziwnego — płomień smoków był niemal czysto biały.
Leonard wspominał o którejś z tych dźwigni… Rincewind patrzył na nie przez czerwoną mgłę. „Gdybyśmy musieli odrzucić wszystkie smoki — mówił Leonard — trzeba…”. Co trzeba? Która dźwignia? Szczerze mówiąc, w ta kiej chwili wybór był oczywisty.
Rincewind, z za mglonym wzrokiem, ze słuchem atakowanym odgłosami cierpiącego statku, szarpnął jedyną, do której mógł dosięgnąć.
* * *
Nie mogę umieścić tego w sadze, myślał minstrel. Nikt nie uwierzy. Przecież normalnie nikt mi w ży ciu nie uwierzy…
— Zaufajcie mi, dobrze? — mówił Złowrogi Harry do ordyńców. — Znaczy, naturalnie, nie jestem godny zaufania, przyznaję, tu jednak wchodzi w grę kwestia dumy zawodowej. Zaufajcie mi. To zadziała. Założę się, że nawet bogowie nie znają wszystkich bogów. Mam rację?
— Czuję się jak normalny czubek z tymi skrzydłami — poskarżył się Caleb.
— Pani McGarry bardzo się przy nich napracowała, więc nie narzekaj — burknął Złowrogi Harry. — Świetnie wyglądasz jak na boga miłości. Jakiej miłości, wolałbym nie mówić. A ty jesteś…
— Bogiem ryb, Harry — wyjaśnił Cohen, który przykleił sobie łuski na skórze i przy gotował coś w ro dzaju rybiego hełmu z jed nego z byłych przeciwników.
Złowrogi Harry starał się oddychać powoli.
— Dobrze, dobrze. Bardzo stary bóg ryb, tak. A ty, Truckle, jesteś…
— …bogiem przeklinania jak demony — oznajmił stanowczo Truckle Nieuprzejmy.
— Ehm… to całkiem możliwe — wtrącił minstrel, gdy Złowrogi Harry zmarszczył czoło. — W końcu istnieją muzy tańca, śpiewu, a na wet muza poezji erotycznej…
— To akurat łatwe — rzucił Truckle lekceważąco. — W Quir mie żyła mieszczanka jedna, co chwyt…
— Dobrze, dobrze, wystarczy. A ty, Hamish?
— Bóg rzeczy.
— Jakich rzeczy?
Hamish wzruszył ramionami. Nie osiągnął tak zaawansowanego wieku dzięki niepotrzebnie rozwiniętej wyobraźni.
— No, różności — powiedział. — Może zgubionych rzeczy? Takich tam, co se leżą dookoła.
Srebrna Orda spojrzała na minstrela, który po krótkim zastanowieniu skinął głową.
— Może się udać — uznał.
Złowrogi Harry podszedł do Małego Williego.
— Willie, dlaczego masz pomidora na głowie i mar chew w uchu ?
Mały Willie uśmiechnął się z dumą.
— To ci się spodoba — zapewnił. — Bóg bycia komuś niedobrze.
— To już było — oświadczył minstrel, nim Harry zdążył odpowiedzieć. — Vometia. Bogini w Ankh -Morpork, tysiące lat temu. Złożyć ofiarę Vometii znaczyło…
— Więc lepiej wymyśl coś innego — rzucił Harry.
— Tak? — oburzył się Willie. — A ty niby kim będziesz?
— Ja… no… ja będę bóstwem ciemności — wyjaśnił Złowrogi. — Zawsze jest ich sporo…
— Zaraz! Nie mówiłeś, że możemy być demoniczni — zaprotestował Caleb. — Jak mogę być demoniczny, to raczej mnie demony porwą, niż zostanę tym kretynem kupidynem.
— Bo jakbym powiedział, że możemy być demonami, wszyscy byście chcieli być demonami — zauważył Harry. — I tak od paru godzin się kłócimy. Zresztą inni bogowie wyczują, że coś śmierdzi, jeśli nagle zjawi się cała banda bóstw ciemności.
— Pani McGarry nic nie przygotowała — poskarżył Truckle.
— Pomyślałam, że mogłabym pożyczyć hełm Złowrogiego Harry'ego i wśli znąć się jako dziewica Walkiria — wyjaśniła Vena.
— Dobry, rozsądny pomysł — pochwalił Harry. — Kilka z nich musi się tam kręcić.
— A Harry'emu hełm i tak nie będzie potrzebny, bo za chwilę zacznie się skarżyć na nogę albo grzbiet, albo jeszcze coś i nie będzie mógł iść z nami — wtrącił konwersacyjnym tonem Cohen. — A to z po wodu tego, że nas zdradził. Mam rację, Harry?
* * *
Gra stawała się coraz ciekawsza. Obserwowała ją już większość bogów. Bogowie lubią się pośmiać, choć trzeba przy tym zaznaczyć, że ich poczucie humoru nie należy do subtelnych.
— Mam nadzieję — odezwał się Ślepy Io, podstarzały przywódca bogów — że nie mogą nam zrobić nic złego.
— Nie — uspokoił go Los, przekazując kości. — Gdyby byli bardzo inteligentni, nie zostaliby bohaterami.
Zagrzechotały kości. Jedna z nich przeleciała nad planszą, zaczęła wirować w powie trzu coraz szybciej i szyb ciej, aż wreszcie zniknęła w ob łoczku pyłu kości słoniowej.
— Ktoś wyrzucił nieoznaczoność — zauważył Los. Uniósł wzrok. — Ach… Ty, Pani.
— Witaj, panie — odparła Pani.
Jej imienia nigdy nie wymawiano, choć wszyscy je znali. Wymówić głośno jej imię oznaczało, że natychmiast odejdzie. Mimo że miała bardzo niewielu prawdziwych wyznawców, była jednym z naj potężniejszych bóstw na Dysku, ponieważ w głębi serca każdy miał nadzieję i wierzył, że istnieje.
— I ja kiż jest twój ruch, moja droga? — zapytał Ślepy Io.
— Już go wykonałam. Ale rzuciłam kości tam, gdzie ich nie widzicie.
— To dobrze. Lubię wyzwania. W ta kim razie…
— Proponuję dodatkową rozrywkę, panie — wtrącił gładko Los.
— To znaczy?
— Cóż, chcą być traktowani jak bogowie. Sugeruję, byśmy tak uczynili…
— Fcesz fofiedzieć, że fafy traktofać ich fofażnie? — zdziwił się Offler.
— Do czasu. Do czasu.
— Do jakiego czasu? — spytała Pani.
— Do czasu, Pani, kiedy przestanie to być zabawne.
* * *
Wśród sawanny Howondalandu żyje plemię N'tuitif, jedyny na świecie lud całkowicie pozbawiony wyobraźni.
Na przykład ich legenda o gro mie brzmi mniej więcej tak: „Grom to głośny dźwięk na niebie, powstający w wyniku zakłócenia stanu mas powietrza wskutek przeskoku błyskawicy”. A ich legenda „Jak żyrafa uzyskała długą szyję” mówi tyle: „Za dawnych dni przodkowie starego Żyrafy mieli szyje trochę dłuższe niż inne żyjące na sawannie zwierzęta; jednak dostęp do wysoko rosnących liści dawał im taką przewagę, że głównie długoszyje żyrafy przetrwały, przekazując te długie szyje poprzez krew, tak jak człowiek może przekazać włócznię swemu wnukowi; niektórzy twierdzą jednak, że wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane i to wyjaśnienie stosuje się tylko do krótszych szyj okapi; tak właśnie było”.
Читать дальше