Terry Pratchett - Ostatni bohater

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Ostatni bohater» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2003, ISBN: 2003, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Ostatni bohater: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Ostatni bohater»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Stał się legendą za życia. Wciąż pamięta wspaniałe dni niezwykłych przygód. Pamięta czasy, gdy bohater nie musiał się martwić o ogrodzenia, prawników i cywilizację. Pamięta też czasy, kiedy ludzie nie krytykowali zabijania smoków. Dzisiaj za to nie zawsze pamięta, gdzie odłożył swoje zęby… I wcale mu się to nie podoba. Teraz więc, ze swym starożytnym mieczem, nową laską i starymi przyjaciółmi — a są to bardzo starzy przyjaciele — Cohen Barbarzyńca wyrusza w ostatnią misję. Zamierza wspiąć się na najwyższą górę Świata Dysku i spotkać swoich bogów. Nie podoba mu się, że pozwalają ludziom starzeć się i umierać.

Ostatni bohater — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Ostatni bohater», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Pan Stibbons miał rację, tak? — Ridcully spojrzał na Myślaka. — W jaki sposób przewidział pan to tak dokładnie, panie Stibbons?

— Ja, tego… — Myślak poczuł na sobie spojrzenia magów. — Ja… — urwał. — Po prostu zgadłem, nadrektorze.

Magowie odprężyli się. Inteligencja bardzo ich niepokoiła, ale zgadywanie to coś, o co naprawdę chodzi w by ciu magiem.

— Dobra robota. — Ridcully pokiwał głową. — Proszę wytrzeć czoło, panie Stibbons. Znowu nam się udało.

— Pozwoliłem sobie poprosić Rincewinda, żeby zrobił obrazek, jak wbijam w grunt flagę Ankh-Morpork i obej muję księżyc we władanie w imieniu wszystkich narodów Dysku, wasza wysokość — mówił dalej Marchewa.

— Bardzo… patriotyczne — mruknął Patrycjusz. — Może nawet kiedyś je zawiadomię.

— Niestety, nie mogę tego pokazać przez omniskop, ponieważ wkrótce potem coś zjadło flagę. Tutaj… nie wszystko jest takie, jak się spodziewaliśmy.

* * *

Stanowczo były to smoki. Rincewind nie miał wątpliwości. Jednak normalne smoki bagienne przypominały tylko w taki sposób, jak chart przypomina małe, szczekliwe pieski z dużą liczbą Z i X w imio nach.

Zdawało się, że składają się tylko z nosa i smu kłego ciała, z dłuż szymi łapami niż odmiana bagienna; były tak srebrzyste, że sprawiały wrażenie księżycowego światła wykutego w kształt zwierzęcia.

I zionęły ogniem. Jednak nie z tego końca, który Rincewind do tej pory kojarzył ze smokami.

Najdziwniejsze zaś, jak stwierdził Leonard, że kiedy już człowiek przestał narzekać na ich budowę, nabierała wiele sensu. To przecież głupio, na przykład, żeby stworzenie latające posiadało broń, której użycie zatrzymuje je w po wietrzu.

Smoki wszelkich rozmiarów otaczały „Latawiec” i obser wowały go z cieka wością saren. Od czasu do czasu jeden czy dwa podskakiwały i odla tywały pchane ogniem, ale zaraz inne lądowały, by dołączyć do stada. Patrzyły na członków załogi, jakby oczekiwały, że zaczną pokazywać sztuczki albo wygłoszą mowę.

Była tu także zieleń, tyle że była srebrzysta. Księżycowa roślinność pokrywała niemal całą powierzchnię. Trzeci podskok „Latawca” i długi poślizg pozostawiły w niej wyraźną bruzdę. Liście…

— Nie ruszaj się, co? — Rincewind znów skupił uwagę na pacjencie, bo bibliotekarz zaczął się szarpać. Zasadniczy problem przy bandażowaniu głowy orangutana to wiedzieć, kiedy skończyć. — Sam jesteś sobie winien — tłumaczył. — Uprzedzałem przecież. Małe kroki, mówiłem. A nie wielkie skoki.

Marchewa i Le onard podskokami obchodzili „Latawiec” dookoła.

— Prawie nie ma uszkodzeń — stwierdził wynalazca, opadając wolno na ziemię. — Cała konstrukcja zadziwiająco dobrze przetrwała uderzenie. W do datku dziób jest lekko uniesiony. Przy tej ogólnej lekkości powinno to zupełnie wystarczyć do ponownego startu, choć może wystąpić pewien niewielki problem… Uciekaj stąd, dobrze?

Machnięciem odpędził małego srebrnego smoka, który obwąchiwał „Latawiec”. Zwierzak wystartował pionowo w górę na igle błękitnego płomienia.

— Nie mamy już karmy dla smoków — uprzedził Rincewind. — Sprawdzałem. Zbiornik paliwa pękł, kiedy wylądowaliśmy po raz pierwszy.

— Możemy je nakarmić tymi srebrnymi roślinami, prawda? — zaproponował Marchewa. — Tutejszym one chyba smakują.

— Czy to nie wspaniałe istoty? — zachwycił się Leonard, gdy eskadra smoków przefrunęła im nad głowami.

Odwrócili się, by na nie popatrzeć, a potem spojrzeli dalej. Chyba nie ma granicy, ile razy może człowieka zadziwić ten sam widok.

Księżyc wschodził nad światem i głowa słonia wypełniła sobą połowę nieba.

Była… po prostu wielka. Zbyt wielka, by ją opisać.

Czterej podróżnicy bez słowa wspięli się na niewielki wzgórek, by lepiej widzieć, i przez długą chwilę stali w mil czeniu. Obserwowały ich ciemne oczy wielkości oceanów. Ogromne sierpy kłów przesłaniały gwiazdy.

Nie było słychać żadnego dźwięku prócz z rzadka cichego pstryknięcia i szele stu, gdy chochlik w ikono grafie malował obrazek za obrazkiem.

Przestrzeń nie była wielka. Była po prostu niczym, a za tem — z punktu widzenia Rincewinda — nie było wobec czego odczuwać pokory. Ale świat był wielki, a słoń ogromny.

— Który to z nich ? — zapytał po chwili Leonard.

— Nie wiem — odpowiedział mu Marchewa. — Właściwie nie jestem pewien, czy kiedykolwiek w to wierzyłem. No, wie pan… w tego żółwia, słonie i całą resztę. I teraz, widząc to wszystko, czuję się bardzo… bardzo…

— Przerażony? — podpowiedział Rincewind.

— Nie.

— Niespokojny?

— Nie.

— Łatwo zastraszony?

— Nie.

Za Wodospadem Krawędziowym, pod białymi strzępami chmur, pojawiały się w polu widzenia kontynenty Dysku.

— Wiecie… z tak wysoka… prawie nie widać granic między państwami — stwierdził tęsknie Marchewa.

— To jakiś kłopot? — zdziwił się Leonard. — Chyba dałoby się coś z tym zrobić.

— Może duże, ale naprawdę duże budynki stojące rzędami wzdłuż linii granicznych — zaproponował Rincewind. — Albo… albo bardzo szerokie drogi. Można pomalować je na różne kolory, żeby nie było nieporozumień.

— Nie sugeruję przecież… — zaczął Marchewa. Potem urwał i tylko westchnął.

Patrzyli dalej, zafascynowani. Maleńkie iskierki na niebie wskazywały, gdzie kolejne stada smoków przelatują pomiędzy Dyskiem i księży cem.

— W domu nigdy takich nie widzimy — poskarżył się Rincewind.

— Podejrzewam, że smoki bagienne, małe biedactwa, są potomkami tutejszych — oświadczył Leonard. — Przystosowanymi do gęstego powietrza.

— Zastanawiam się — rzekł Marchewa — co jeszcze żyje tu w dole, o czym nic nie wiemy.

— No, zawsze pozostają jeszcze te niewidzialne stwory podobne do mątw, które wysysają całe powietrze z… — zaczął Rincewind, ale sarkazm nie działał tu zbyt dobrze. Wszechświat go rozcieńczał. Wielkie, poważne oczy na niebie go wysuszały.

Poza tym było tutaj zwyczajnie… za dużo. Wszystkiego za dużo. Nie był przyzwyczajony do oglądania tak wielkiej części wszechświata za jednym rzutem oka. Błękitny dysk świata, odsłaniający się z wolna w miarę wschodu księżyca, sprawiał wrażenie przytłoczonego.

— Wszystko jest za wielkie — mruknął Rincewind.

— Tak.

— Uuk.

Nie mieli nic do roboty. Mogli tylko czekać na wschód księżyca. Albo opadnięcie Dysku.

Marchewa ostrożnie wyjął małego smoka z kubka kawy.

— Te małe wszędzie się pchają — stwierdził. — Jak kociaki. Ale dorosłe utrzymują dystans i tylko patrzą.

— Czyli też jak koty — uznał Rincewind. Uniósł kapelusz i wy plątał smoka z wło sów.

— Może powinniśmy zabrać kilka z po wrotem?

— Wszystkie zabierzemy, jeśli nie będziemy uważać.

— Przypominają trochę Errola. — Marchewa westchnął. — Wiecie, tego smoka, który był maskotką straży. Uratował miasto, ponieważ nauczył się, eee… ziać ogniem do tyłu. Wszyscy myśleliśmy, że to nowa odmiana smoka — dodał — ale teraz wygląda na to, że cofnął się w roz woju. Czy pan Leonard wciąż jest na zewnątrz?

Obejrzeli się na Leonarda, który wziął sobie pół godziny wolnego, żeby coś namalować. Mały smok przysiadł mu na ramieniu.

— Powiedział, że nigdy już nie zobaczy takiego światła — wyjaśnił Rincewind. — I że musi namalować obraz. Dobrze mu idzie, mimo wszystko.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Ostatni bohater»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Ostatni bohater» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Ostatni bohater»

Обсуждение, отзывы о книге «Ostatni bohater» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x