— Zagraj to jeszcze raz — poprosił Złowrogi Harry.
* * *
Rincewind zamrugał, wytrzeszczył oczy, po czym odwrócił się od okna.
— Właśnie wyprzedzili nas jacyś ludzie na koniach — oznajmił.
— Uuk — odparł bibliotekarz, co prawdopodobnie oznaczało: Niektórzy z nas mają odloty i bez «Latawca».
— Pomyślałem sobie, że wam powiem.
Krążąc w chmu rach spiralą, niczym pijany klaun, „Latawiec” wznosił się w ko lumnie gorącego powietrza z dale kiego krateru. Była to jedyna instrukcja, jakiej udzielił im Leonard. Potem usiadł w tyle kabiny tak cichutko, że Marchewa zaczął się poważnie o niego martwić.
— Siedzi tam i tylko powtarza szeptem „dziesięć lat” i „cały świat” — zameldował po powrocie. — Jest w strasz nym szoku. Cóż za przerażająca pokuta.
— Ale wygląda na zadowolonego — zauważył Rincewind. — I ciągle kreśli jakieś szkice. Przegląda też wszystkie obrazki, które robiłeś na księżycu.
— Biedny człowiek. Ta kara wpływa na jego umysł. — Marchewa pochylił się nieco. — Powinniśmy jak najszybciej dostarczyć go do domu. Jaki jest tradycyjny kierunek? Druga gwiazda na lewo i prosto aż do rana?
— Myślę, że jest to prawdopodobnie najgłupsza wskazówka astronawigacyjna, jaką kiedykolwiek przedstawiono — uznał Rincewind. — Będziemy się po prostu kierować na światła. Aha, i lepiej bądź ostrożny. Staraj się nie patrzeć z góry na bogów.
Marchewa skinął głową.
— Ale to trudne.
— Praktycznie niemożliwe — przyznał Rincewind.
* * *
W miejscu, którego nie ma na żadnej mapie, nieśmiertelny Mazda, dawca ognia, leżał na swej wiecznej skale.
Po pierwszych dziesięciu tysiącach lat pamięć płata figle, więc nie był całkiem pewny, co zaszło. Zjawili się tu jacyś staruszkowie na koniach, którzy zjechali z nieba. Rozrąbali jego łańcuchy, dali się napić, a po tem kolejno uścisnęli mu dłoń.
Później odjechali znowu, do gwiazd, tak szybko, jak wcześniej przybyli.
Mazda ułożył się we wgłębieniu kształtu swego ciała, jakie przez wieki wycisnął w kamie niu. Nie miał pojęcia, co to za ludzie, skąd się tu wzięli ani dlaczego wydawali się tacy zadowoleni. Pewien był tylko dwóch rzeczy.
Był pewien, że zbliża się już świt.
Był pewien, że w prawej dłoni ściska bardzo ostry miecz, który ci starcy mu podarowali.
Słyszał już, gdyż zaczynało się przejaśniać, uderzenia orlich skrzydeł.
Powinno być całkiem zabawnie.
* * *
W naturze rzeczy leży, że ci, którzy zbawiają świat przed pewnym zniszczeniem, nie otrzymują wielkich nagród. To dlatego, że pewne zniszczenie jednak nie miało miejsca i ludzie nie są przekonani, czy rzeczywiście było takie pewne, zatem stają się bardzo oszczędni, gdy chodzi o prze kazanie bohaterom czegokolwiek bardziej materialnego niż pochwały.
„Latawiec” wylądował dość twardo na falistej powierzchni rzeki Ankh. I jak się to często dzieje z le żącą bez dozoru własnością publiczną, szybko stał się własnością prywatną wielu, bardzo wielu osób.
Leonard rozpoczął pokutę za swą zuchwałość. Spotkało się to z po wszechną aprobatą miejskiego stanu kapłańskiego. Takie pokuty zachęcają do pobożności.
Vetinari zdziwił się więc, gdy odebrał pilną wiadomość już w trzy tygodnie po opisanych wydarzeniach. Ruszył natychmiast i wkrótce przeciskał się przez tłum przed Świątynią Bogów.
— Co się dzieje? — zapytał kapłanów zaglądających do środka przez uchylone drzwi.
— To jest… bluźnierstwo! — wyjaśnił mu Hughnon Ridcully.
— Dlaczego? Co takiego namalował?
— Nie chodzi o to, co namalował, panie. To, co namalował, jest… zadziwiające. Ale on już skończył!
* * *
Wysoko na Górze, gdy nadeszły zamiecie, wciąż coś lśniło krwiście pod śniegiem. Leżało tam przez całą zimę, a gdy dmuchnęły wiosenne wichury, rubiny zamigotały w słońcu.
Nikt już nie pamięta pieśniarza. Pieśń wciąż żyje.
W po równaniu z takimi, na przykład, pszczołami republikańskimi, które zamiast się roić, obradują w komi tetach, prawie cały czas spędzają w ulu i głosują za zwiększeniem ilości miodu.
To znaczy tych wszystkich magów, którzy znali nadrektora Ridcully'ego i skłonni byli dać sobie przewodzić.
Niewiele religii dokładnie określa rozmiar Niebios, ale na planecie Ziemia księga Apokalipsy (21-16) podaje, że jest to sześcian o krawę dzi długości 12 000 stadiów. To nieco powyżej 7 000 000 000 000 000 000 metrów sześciennych. Nawet uwzględniając założenie, że Hufce Niebiańskie i inne niezbędne służby zajmują połowę tej przestrzeni, i tak pozostaje prawie ćwierć miliona metrów sześciennych przestrzeni na każdego ludzkiego mieszkańca — przyjmując, że każde stworzenie, które można nazwać „człowiekiem”, zostanie tam wpuszczone i że ludzka rasa osiągnie łączną liczebność tysiąc razy większą niż liczba osobników żyjących do teraz. Tak rozległa przestrzeń sugeruje, że zagwarantowano też miejsce dla pewnych ras obcych, albo — radosna myśl — wpuszczane są zwierzęta domowe.
Wiele obiektów wzniesionych przez architekta i nieza leżnego projektanta Bergholta Grimwalda (Bezdennie Głupiego) Johnsona zapisano w kroni kach Ankh-Morpork, często w ru bryce z na główkiem „Przyczyna zgonu”. Był on — jak zgadzała się większość — geniuszem, przynajmniej jeśli zdefiniować to słowo w spo sób możliwie szeroki. Z pewno ścią nikt inny na świecie nie potrafiłby stworzyć mieszanki wybuchowej ze zwykłego piasku i wody. Dobry inżynier, jak zawsze powtarzał, powinien być zdolny do wszystkiego. I on w samej rzeczy był.