Dlaczego nas weźmie do swojego domu? Śmierdzimy, mamy poszarpane uszy, coś nam strzyka nieprzyjemnie w jednej nodze i wyglądamy, jakby ktoś nas kopnął w pysk… czemu jakaś staruszka miałaby nas sobie wziąć zamiast milutkiego młodego koteczka?
Tu cię mam! Ponieważ czarne koty przynoszą szczęście, pomyślał Maurycy.
Naprawdę? Nie chciałabym być tą, która przynosi złą nowinę, ale nie jesteśmy czarni! Jesteśmy tylko brudni!
Istnieje coś takiego jak farbowanie, pomyślał Maurycy. Paczka czarnej farby, wstrzymuję oddech na minutę i… śmietanka i rybki przez całe życie. Dobry plan, co?
A co ze szczęściem? — zapytała świadomość.
A, i tu jest właśnie mój haczyk. Czarny kot, który, powiedzmy, raz na miesiąc przynosi złotą monetę — czy to nie jest szczęście?
Świadomość zamilkła. Prawdopodobnie zaniemówiła oszołomiona chytrością mojego planu, pomyślał Maurycy.
Musiał przyznać, że jest lepszy w planowaniu niż w wędrowaniu przez podziemne korytarze. Nie można powiedzieć, żeby się zgubił, bo koty nigdy się nie gubią. Po prostu nie wiedział, gdzie znajduje się wszystko, co nie jest nim. Jedno było pewne — pod miastem nie znajdowało się zbyt dużo ziemi. Piwnice, rury, starożytne kanały ściekowe, krypty, zapadnięte budynki tworzyły coś na kształt plastra miodu. Nawet człowiek mógłby się tam poruszać. I szczurołapy na pewno to robiły.
Wszędzie czuł zapach szczurów. Zastanawiał się, czy nie nawoływać Niebezpiecznego Groszka, ale uznał, że lepiej nie. Wołanie mogłoby dopomóc w odnalezieniu małego szczurka, ale również mogło obudzić czujność… każdej innej istoty przebywającej w pobliżu. A te wielkie szczury były, no cóż, wielkie. I wyglądały bardzo nieprzyjemnie. Nawet głupi pies miałby kłopot, żeby sobie z nimi poradzić.
Był teraz w niewielkim tunelu o kwadratowym przekroju, którym biegły jakieś rury. Stare i dziurawe. Z dziurek wydobywała się świszcząc para, tu i tam na dno tunelu skapywała gorąca woda. W górze co jakiś czas widniały kratki, przez które wpadało z ulicy słabe światło.
Woda wyglądała na czystą. Przynajmniej nie była mętna. A Maurycy czuł wielkie pragnienie. Pochylił się, wysunął język…
W wodzie falował łagodnie cienki jasnoczerwony pasek…
* * *
Szynkawieprz wyglądał na oszołomionego i sennego, ale był na tyle przytomny, by trzymać Sardynki za ogon, kiedy szczury ruszyły w drogę powrotną ze stajni. To była powolna podróż. Sardynki uznał, że stary szczur nie da sobie rady na sznurach na bieliznę. Skradali się więc kanałami i ściekami, przykryci jedynie płaszczem nocy.
Kiedy wreszcie dotarli do piwnicy, kręciło się w niej kilka szczurów. Szynkawieprz ledwo powłóczył nogami, podpierany to z jednej, to z drugiej strony przez Sardynki i Ciemnąopaleniznę.
W piwnicy wciąż jeszcze paliła się świeca. Ciemnaopalenizna zdziwił się. Tyle wydarzyło się ostatnio, a minęła zaledwie godzina.
Pozwolili Szynkawieprzowi opaść na podłogę, gdzie leżał, dysząc ciężko. Dygotał przy każdym oddechu.
— Truciznę, szefie? — zapytał szeptem Sardynki.
— Myślę, że dla niego to było po prostu za wiele — odparł Ciemnaopalenizna. — Po prostu za wiele — powtórzył.
Szynkawieprz otworzył oczy.
— Czy… ja… jestem… nadal… dowódcą? — zapytał.
— Tak jest, sir — odparł Ciemnaopalenizna.
— Potrzebuję… snu…
Ciemnaopalenizna rozejrzał się wokół. Szczury w grupkach szeptały między sobą. Spoglądały na niego. Szukał wzrokiem jasnej postaci Niebezpiecznego Groszka.
— Odżywka… mówiła mi… że widziałeś… tunel… Wielkiego Szczura — z trudem odezwał się znowu Szynkawieprz.
Ciemnaopalenizna obrzucił piorunującym spojrzeniem młodą szczurzycę.
— Widziałem… coś — odpowiedział.
— Więc będę śnił i… nigdy się nie obudzę — powiedział Szynkawieprz. Jego głowa znowu opadła. — Stary szczur… nie powinien umierać… w ten sposób — wymruczał. — Nie w ten sposób. Nie… w świetle.
Ciemnaopalenizna skinął pospiesznie na Sardynki, który natychmiast zgasił świecę kapeluszem. Otoczyła ich wilgotna, gęsta piwniczna ciemność.
— Ciemnaopalenizno — wyszeptał Szynkawieprz. — Powinieneś wiedzieć…
Sardynki w napięciu usiłował usłyszeć ostatnie słowa dowódcy skierowane do Ciemnejopalenizny. Po kilku chwilach przeszedł go dreszcz. Czuł, że coś się na świecie zmieniło.
W ciemności trzasnęła zapałka, płomień znowu ożywił świecę, wydobywając na świat cienie.
Szynkawieprz leżał całkiem nieruchomo.
— Czy powinniśmy teraz go zjeść? — ktoś zapytał.
— On… odszedł — powiedział Ciemnaopalenizna. Pomysł zjedzenia Szynkawieprza wydawał mu się jakoś nie na miejscu. — Zagrzebmy go — powiedział. — I oznaczmy to miejsce, byśmy wiedzieli, gdzie się on znajduje.
Wszyscy poczuli ulgę. Szanowali Szynkawieprza, ale nawet jak na gust szczurów, był już zbyt stary.
Jeden ze szczurów zapytał niepewnie:
— Jeśli mówi pan, by oznaczyć miejsce, to czy ma pan na myśli takie oznaczenie jak w miejscach, gdzie coś zakopujemy?
— To znaczy, czy mamy zostawić na nim odchody? — zapytał inny szczur.
Ciemnaopalenizna spojrzał na Sardynki, ale ten milczał. Nowy przywódca czuł się tak, jakby tracił grunt pod nogami. Kiedy jesteś przywódcą, wszyscy chcą zrozumieć, co powiedziałeś. A wciąż nie było z nimi białego szczura.
Musiał sam podjąć decyzję. Przez chwilę w skupieniu zastanawiał się, wreszcie skinął głową.
— Tak. To by mu się podobało. To bardzo po… szczurzemu. Ale zrobimy coś jeszcze. Narysujemy na ziemi, która go okryje, to:
I narysował na ziemi znak:
— To oznacza: „Był szczurem pochodzącym z długiej linii szczurów i myślał o szczurach” — rzekł Sardynki. — Dobry znak, szefie.
— A czy on powróci, tak jak powrócił Ciemnaopalenizna? — zapytał ktoś.
— Dopiero by się wściekł, gdyby chciał wrócić, a my byśmy go zjedli — odpowiedział inny.
Rozległy się nerwowe śmiechy.
— Posłuchajcie, ja nie… — zaczął Ciemnaopalenizna, ale Sardynki leciutko go szturchnął.
— Słówko na osobności, szefie — zaproponował, unosząc grzecznie swój przypalony kapelusz.
— Tak, oczywiście… — Ciemnaopalenizna zaczynał się martwić. Nigdy tak wiele szczurów nie przyglądało mu się z uwagą. Odeszli na bok.
— Pan wie, że spędziłem kiedyś sporo czasu w teatrze — powiedział Sardynki. — I sporo się tam nauczyłem. Chodzi o… proszę posłuchać, co do pana mówią. Pan jest teraz przywódcą, prawda? Więc proszę się zachowywać, jakby pan wiedział, co robi. Jeśli przywódca nie wie, co robi, nie wie też nikt inny.
— Ja wiem tylko, co robię, kiedy rozbrajam pułapki — przyznał się Ciemnaopalenizna.
— W porządku, proszę myśleć o przyszłości jak o wielkiej pułapce. W której nie ma sera.
— To średnia pomoc.
— I powinien im pan pozwolić myśleć, co im się podoba, o panu i… o tym, co się z panem wydarzyło — dodał Sardynki. — To moja rada, szefie.
— Ale ja nie umarłem, Sardynki!
— Coś się wydarzyło, prawda? Chciał pan podpalić stajnię. Przyglądałem się panu. Coś się jednak z panem stało, kiedy był pan w pułapce. Proszę mnie nie pytać, co to było, ja tylko potrafię stepować. Jestem zwykłym małym szczurem. I zawsze takim będę, szefie. Ale jest kilka dużych szczurów, jak Wsolance czy Sprzedanyprzez i jeszcze kilku innych, szefie, którzy teraz, gdy Szynkawieprz nie żyje, woleliby raczej siebie widzieć w roli przywódcy. Łapie pan?
Читать дальше