Pomachała myszołowowi, który zataczał leniwe kręgi pod chmurami, i była pewna, że maleńka kropeczka jej odmachała.
* * *
Czwartego dnia Akwila robiła masło, powróciła też do innych swych obowiązków.
Miała pomoc.
— A teraz bym chciała, żebyś poszedł nakarmić kurczaki — po wiedziała do Bywarta. — O co cię proszę?
— Nakarmić cip, cip — odparł Bywart.
— Kurczaki — powtórzyła surowo.
— Kurczaki — powtórzył Bywart.
— I nie wycieraj nosa rękawem! Dam ci chusteczkę. I nie zbij jajek, dobrze?
— Na litość — wymruczał Bywart.
— I czego nie mówimy? — zapytała Akwila. — Nie mówimy: na…
— Litość — dopowiedział Bywart.
— A szczególnie nie mówimy tego przy…
— Przy mamie.
— Dobrze. Gdy skończę, może zdążymy pójść nad rzekę.
Jej braciszek się ucieszył.
— Siusiu ludź? — zapytał.
Akwila nie odpowiedziała od razu. Od kiedy wróciła do domu, nie widziała żadnego Figla.
— Może — zaryzykowała. — Ale najprawdopodobniej są strasznie zajęte. Muszą znaleźć nową wodzę… cóż, są zajęte i już. Tak mi się zdaje.
— Siusiu ludź mówi, że dałaś w głowę rybiej twarzy!
— No, zobaczymy. — Akwila czuła się jak rodzic. — Teraz idź nakarm kurczaki, proszę, i przynieś jajka.
Kiedy pomaszerował, niosąc koszyk na jajka w obu rękach, Akwila położyła kilka kawałków masła na marmurową płytę i sięgnęła po szpachelkę, by nadać im kształt. Ludzie lubili, jak ich masło ładnie wyglądało. Kiedy wyklepywała osełki, zauważyła cień w drzwiach i obejrzała się.
Stał tam Roland.
Twarz miał bardziej czerwoną niż zazwyczaj. Miął w dłoniach nerwowo swój kosztowny kapelusz, zupełnie jak Rozbój.
— Tak? — zapytała grzecznie.
— Posłuchaj, ja chciałem… chciałem o tym… no, o tym wszystkim…
— Tak?
— No, ja nie chciałem nikogo okłamać — wybuchnął. — Ale mój ojciec był całkiem pewien, że zachowałem się bohatersko, i niczego już nie słuchał po tym, gdy mu opowiedziałem, jak… jak…
— Byłam pomocna? — zapytała Akwila.
— Tak… to znaczy nie! On powiedział, że miałaś szczęście, trafiwszy na mnie, mówił…
— To nie ma znaczenia — oświadczyła Akwila, pochylając się nad masłem.
— A potem wszystkim powtarzał, jaki byłem dzielny…
— Powiedziałam, że to nie ma znaczenia — powtórzyła Akwila, uklepując szpachelką świeże masło. Pac, pac, pac.
Roland otworzył usta, a po chwili je zamknął.
— Chcesz powiedzieć, że dla ciebie nie ma to znaczenia? — spytał z niedowierzaniem.
— Nie ma — potwierdziła Akwila.
— Ale to nie jest w porządku!
— Jesteśmy jedyni, którzy znają prawdę. — Pac, pac, pac.
Roland wpatrywał się w tłuste masło, które przyjmowało wymyślony przez dziewczynkę kształt.
— A… — zaczął znowu — a ty nie powiesz nikomu? Chodzi mi o to, że oczywiście masz prawo, ale…
Pac, pac, pac.
— Nikt mi nie uwierzy — powiedziała Akwila.
— Próbowałem — dodał. — Naprawdę starałem się opowiedzieć, jak było naprawdę.
Wierzę ci, pomyślała. Ale nie jesteś specjalnie bystry, a baron nie jest osobą, która chciałaby widzieć rzeczy, jakimi są naprawdę. On widzi świat taki, jaki chce widzieć.
— Pewnego dnia to ty będziesz baronem, prawda? — zapytała.
— No tak. Pewnego dnia. Ale posłuchaj, czy ty naprawdę jesteś czarownicą?
— I jako baron będziesz wykonywał dobrze swoje obowiązki, tak? — zapytała Akwila, obracając kawałek masła. — Uczciwie, wspaniałomyślnie i porządnie? Będziesz dobrze ludziom płacił za ich pracę i opiekował się starcami? Nie pozwolisz, by ludzie wyrzucili jakąś staruszkę z jej obejścia?
— Mam nadzieję…
Akwila odwróciła się do niego twarzą, wciąż trzymając w dłoniach szpachelkę.
— Zrobisz to, ponieważ ja tu cały czas będę. Kiedy podniesiesz wzrok, zobaczysz, jak na ciebie patrzę. Przez cały czas. Będę się przyglądać wszystkiemu, ponieważ pochodzę z długiej linii Dokuczliwych i to jest moja ziemia. Ale ty możesz być naszym baronem i mam nadzieję, że dobrym. A jeśli nie będziesz… zostaniesz rozliczony…
— Posłuchaj, ja wiem, że byłaś… byłaś… — zaczął Roland, purpurowiejąc na twarzy.
— Bardzo pomocna — podsunęła mu Akwila.
— … ale nie możesz ze mną tak rozmawiać.
Akwila nie miała wątpliwości, że właśnie w tej chwili doszedł ją gdzieś spod dachu cichutki głosik:
— Na litość! Co za ciutglut!
Na chwilę zamknęła oczy, a potem z bijącym sercem pokazała szpachelką jedno z pustych wiader i wydała polecenie:
— Napełnij się!
Coś zamajaczyło i nagle wiadro było pełne wody, i jeszcze kołysało się lekko, rozchlapując ją dookoła.
Roland wybałuszył oczy. Akwila obdarzyła go jednym ze swych najsłodszych uśmiechów, który potrafił być przerażający.
— Nie powiesz nikomu, prawda? — zapytała.
Odwrócił się do niej, tym razem całkiem blady.
— Nikt mi nie uwierzy… — wyszeptał.
— No cóż. W takim razie jesteśmy kwita. Czy to nie miłe? A te raz, jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym skończyć z masłem i zabrać się do sera.
— Ser? Ale przecież ty… mogłabyś robić wszystko, co chcesz! — wykrzyknął Roland.
— No i właśnie teraz chcę zrobić ser — odparła spokojnie Akwila. — Zjeżdżaj.
— Ta farma należy do mojego ojca! — nie wytrzymał Roland. W tej samej chwili uświadomił sobie, że powiedział to o wiele za głośno.
Odkładana szpachelka dziwnie zabrzęczała.
— Wykazałeś się wielką odwagą, mówiąc to — powiedziała Akwila, odwracając się w jego stronę — ale mam nadzieję, że po krótkim zastanowieniu już tego żałujesz.
Roland, który zamknął oczy, pokiwał głową.
— To dobrze — stwierdziła dziewczynka. — Dziś robię ser. Jutro mogę mieć ochotę na coś innego. Może się też zdarzyć, że przez jakiś czas mnie tu nie zastaniesz. Będziesz się wtedy zastanawiał: Gdzie też ona może być? Ale część mnie pozostanie tutaj na zawsze. Zawsze będę myśleć o tym miejscu, będę na nie spoglądać. I powrócę tu. A teraz zjeżdżaj.
Odwrócił się i pobiegł.
Kiedy jego kroki ucichły, Akwila odezwała się:
— No dobrze, który z was tutaj jest?
— To ja, panienko. Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock, panienko. — Praludek pojawił się za wiadrem i dodał: — Rozbój powiedział, że powinniśmy przez ciutchwilę mieć na ciebie oko i podziękować ci.
To wciąż magia, pomyślała Akwila, choć wiesz, jak się dzieje.
— Pilnujcie mnie tylko w mleczarni — oświadczyła. — Żadnego szpiegowania.
— O nie, panienko — powiedział nerwowo Nie-tak-duży-jak-Średniej-Wielkości-Jock-ale-większy-niż-Ciut-Jock-Jock. A potem się uśmiechnął — Fiona będzie wodzą klanu w pobliżu Gór Miedzianogłowych i poprosiła, żebym był jej bardem.
— Gratulacje!
— A William twierdzi, że sobie poradzę, jeśli jeszcze trochę poćwiczę na mysich dudach — ciągnął praludek. — I… no…
— Tak? — zapytała Akwila.
— No bo Hamisz powiedział, że w klanie nad Długim Jeziorem jest dziewczyna, która by mogła zostać wodzą i… no i… klan, z którego pochodzi… jest bardzo porządny… — Praludek zrobił się fioletowy ze wstydu.
— To dobrze — powiedziała Akwila. — Na miejscu Rozbója natychmiast bym po nią posłała.
Читать дальше