Terry Pratchett - Bogowie, honor, Ankh-Morpork

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Bogowie, honor, Ankh-Morpork» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2005, ISBN: 2005, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bogowie, honor, Ankh-Morpork: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Coś nowego pojawiło się między starożytnymi miastami Ankh-Morpork i Al-Khali. Dosłownie. To wyspa, wynurzająca się z dna Okrągłego Morza Dysku. Ponieważ jest niezamieszkana i oba miasta roszczą sobie do niej prawa, komendant Vimes ze swymi wiernymi strażnikami staje wobec zbrodni tak wielkiej, że żadne prawa jej nie obejmują.

Bogowie, honor, Ankh-Morpork — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bogowie, honor, Ankh-Morpork», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— To ma być wdzięczność? — mruknął Colon.

Goriff pojawił się znowu, niosąc dwie wielkie paczki.

— Moja żona przygotowała to specjalnie dla was — wyjaśnił. — Mówi, że wiedziała, że przyjdziecie.

Colon odwinął woskowany papier.

— A niech mnie — powiedział.

— Specjalne ankhmorporskie curry — oświadczył pan Goriff. — Zawiera żółte curry w proszku, duże kawałki brukwi, zielony groszek i nasiąknięte rodzynki…

— …wielkie jak jajka — dokończył Nobby.

— Bardzo dziękujemy — rzekł Colon. — Jak tam pański chłopak, panie Goriff?

— Mówi, że daliście mu przykład i kiedy dorośnie, też wstąpi do straży.

— Świetnie — ucieszył się Colon. — Pan Vimes będzie zadowolony. Niech pan mu to powie…

— W Al-Khali — dokończył Goriff. — Został z moim bratem.

— Aha. No to w porządku. Ehm… w każdym razie dzięki za curry.

— Jaki rodzaj przykładu on miał na myśli? — zastanawiał się Nobby, kiedy odeszli kawałek.

— Taki dobry rodzaj, ma się rozumieć — odparł Colon, przeżuwając łagodnie przyprawioną brukiew.

— Jasne, zgadza się.

Jedząc wolno i jeszcze wolniej idąc, skręcili w stronę portu.

— Chciałem napisać list do Bany — wyznał po chwili Nobby.

— Tak, ale… ona myślała, że jesteś kobietą, Nobby.

— Właśnie. Czyli zobaczyła tak jakby moje wewnętrzne ja, odarte z… — Wargi kaprala poruszały się w skupieniu. — Odarte z tego powierzchniowego czegoś. Tak mówiła Angua. W każdym razie pomyślałem sobie, że ten jej chłopak teraz wróci, więc może będę szlachetny i zrezygnuję.

— Bo on może się okazać takim wielkim i nerwowym facetem, co?

— Nawet mi to nie przyszło do głowy, sierżancie.

Przez chwilę szli w milczeniu.

— O wiele, wiele lepsze jest to, co robię teraz, niż co robiłem kiedykolwiek wcześniej — stwierdził Nobby.

— Fakt — przyznał sierżant Colon. I po chwili milczenia dodał: — Oczywiście to wcale nietrudne.

— Wciąż mam tę chustkę, którą mi dała. O tutaj.

— Bardzo ładnie, Nobby.

— Prawdziwy klatchiański jedwab, jak nic.

— Tak, bardzo ładnie wygląda, Nobby.

— Nigdy jej nie wypiorę, sierżancie.

— Ckliwy z ciebie gość, Nobby.

Patrzył, jak kapral Nobbs wyciera nos.

— Ale… chyba przestaniesz jej używać, Nobby?

— Jeszcze się zgina, sierżancie. Widzi pan? — Nobby zademonstrował.

— No tak, rzeczywiście. Głupio spytałem.

Nad nimi, skrzypiąc, zaczęły się obracać kurki na dachach.

— O wiele lepiej rozumiem teraz kobiety, po tym wszystkim — oświadczył Nobby.

Sierżant, człowiek od dawna żonaty, milczał.

— Dziś po południu widziałem się z Verity Pushpram — ciągnął kapral. — Powiedziałem: Może poszlibyśmy gdzieś razem wieczorem i wcale mi nie przeszkadza ten zez, a mam kosztowne egzotyczne perfumy, które całkiem zamaskują twój zapach. A ona powiedziała: Wynocha, i rzuciła we mnie węgorzem.

— Nie za dobrze…

— Ależ dobrze, sierżancie, bo kiedyś klęła na mój widok. I mam tego węgorza, całkiem niezłe jedzenie, więc myślę sobie, że to bardzo pozytywny krok.

— Możliwe. Możliwe. Tylko lepiej podaruj komuś szybko te perfumy, bo nawet ludzie z drugiej strony ulicy zaczynają się skarżyć.

Ich stopy, sunące niczym pszczoły do kwiatu, znalazły drogę na nabrzeże. Spojrzeli na głowę Klatchianina na kiju.

— Jest drewniana — powiedział Colon.

Nobby milczał.

— I to, no wiesz, nasze tradycyjne dziedzictwo i w ogóle — ciągnął Colon, ale z wahaniem, jakby nie wierzył własnym słowom.

Nobby znowu wytarł nos — działanie, które ze wszystkimi swymi arpedżiami i fanfarami trwało dłuższą chwilę.

Sierżant zrezygnował. Niektóre rzeczy nie były już takie jak kiedyś.

— Nigdy właściwie nie lubiłem tu przychodzić. Chodźmy lepiej pod Kiść Winogron, co?

Nobby skinął głową.

— Zresztą tutejsze piwo to zwykłe siki — dodał Colon.

Lady Sybil podsunęła mężowi chusteczkę.

— Pośliń — rozkazała.

Po czym starannie starła plamkę brudu z jego policzka.

— Dobrze. Wyglądasz bardzo…

— …diukalnie — dokończył ponuro Vimes. — Wydawało mi się, że już to raz załatwiłem.

— Nie dokończyli Convivium po całym tym zamieszaniu. — Lady Sybil zdjęła mu z kaftana mikroskopijną nitkę. — A musi się odbyć.

— Miałem nadzieję, że jako diuk nie będę musiał wkładać tego durnego kostiumu…

— Przecież mówiłam ci, kochanie, że możesz włożyć oficjalne książęce regalia.

— Tak, widziałem je. Białe jedwabne pończochy to nie mój styl.

— No, z twoimi łydkami świetnie byś wyglądał.

— Raczej zostanę przy kostiumie komendanta — powiedział nerwowo Vimes.

Nadrektor Ridcully podszedł szybko.

— Jesteśmy już prawie gotowi, lordzie Vi…

— Proszę mnie nazywać sir Samuelem — poprosił Vimes. — Tyle jeszcze mogę wytrzymać.

— No więc znaleźliśmy kwestora na strychu i myślę, że możemy zaczynać. Jeśli zajmie pan swoje miejsce…

Vimes przeszedł na czoło procesji. Czuł na sobie spojrzenia obecnych, słyszał szepty. Ciekawe, czy można zostać usuniętym z tej arystokracji? Będzie musiał poszukać czegoś na ten temat. Jednak kiedy pomyśleć, co lordowie w przeszłości wyczyniali, musiałoby to być coś naprawdę, ale to naprawdę okropnego.

Mimo wszystko szkice pomnika wyglądały całkiem nieźle. Widział też, co pojawi się w historycznych księgach. Tworzenie historii okazało się całkiem łatwe. Stanowiło ją to, co zostało zapisane. I tyle.

— No to świetnie — huknął Ridcully, przekrzykując gwar. — A teraz, jeśli ustawimy się sprawnie i pójdziemy za lor… kom… sir Samuelem, powinniśmy wrócić na obiad nie później niż o wpół do drugiej. Chór gotowy? Nikt nikomu nie przydeptuje szaty? No to jazda!

Vimes zaczął obowiązkowo wolnym krokiem. Słyszał, jak rusza za nim procesja. Z pewnością wystąpiły problemy, jak zawsze przy takich uroczystych okazjach, w których muszą brać udział starzy i głusi oraz młodzi i głupi. Prawdopodobnie już teraz kilka osób maszerowało w przeciwnym kierunku.

Kiedy wyszedł na plac Sator, usłyszał gwizdy, tupania i pomruki „So to jes so myśliss?”, które są tradycyjną reakcją tłumu na takie parady. Ale tu i tam zabrzmiały też oklaski.

Starał się nie patrzeć na boki.

Jedwabne pończochy. Z podwiązkami! Nie, to wykluczone. Wiele mógł zrobić dla Sybil, ale jeśli podwiązki w ogóle miały miejsce w ich związku, to nie on będzie je nosił. W dodatku wszyscy powtarzali, że powinien mieć purpurowy płaszcz obszyty futrem werminii. No więc o tym też mogą zapomnieć.

W desperacji przesiedział godzinę w bibliotece. Odkrył, że całe to gadanie o złotych gałkach i jedwabnych pończochach to zwykły gaz bagienny. Tradycja? On im pokaże tradycję. Oryginalni diukowie nosili, o ile zdołał to sprawdzić, porządne i praktyczne kolczugi poplamione krwią, w miarę możliwości cudzą…

W tłumie rozległ się krzyk.

— Ukradł moją torebkę! I nawet nie pokazał odznaki Gildii Złodziei!

Procesja wyhamowała ciężko, gdy Vimes śledził wzrokiem człowieka biegnącego przez plac Sator.

— Zatrzymaj się natychmiast, Sidneyu Pickens! — wrzasnął i skoczył za nim.

Oczywiście bardzo niewielu ludzi naprawdę wie, jak powinna działać Tradycja. W samej jej naturze było coś tajemniczego i zabawnego zarazem — kiedyś istniała przyczyna, by we Wtorek Duchowego Ciasta nosić bukiecik pierwiosnków, ale teraz człowiek to robił, bo… bo Tak Się Robi. Poza tym inteligencja stworzenia znanego jako Grupa jest równa pierwiastkowi kwadratowemu z liczby jej członków.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bogowie, honor, Ankh-Morpork» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»

Обсуждение, отзывы о книге «Bogowie, honor, Ankh-Morpork» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x