— …wcale nie…
— …i bezprawnie zrezygnowałeś z praw do suwerenności nad krainą znaną jako Leshp…
— …ale nie ma takiego miejsca…
Rust przerwał na moment.
— Czy jest pan zdrów na umyśle, lordzie?
— Warunki kapitulacji miały być ratyfikowane na wyspie Leshp, lordzie Rust. Takie miejsce nie istnieje.
— Człowieku, przecież po drodze tutaj mijaliśmy tę wyspę!
— A czy ostatnio ktoś sprawdzał?
Angua stuknęła Vimesa w ramię.
— Dziwna fala przeszła w górę Ankh zaraz po tym, jak przybiliśmy, sir…
Nastąpiła nerwowa dyskusja wśród magów. Po chwili wstał nadrektor Ridcully.
— Wydaje się, że istotnie wystąpił pewien problem, wasze lordowskie moście. Dziekan twierdzi, że naprawdę jej tam nie ma.
— To przecież wyspa, człowieku! Sugerujesz, że ktoś ją ukradł? Jesteś pewien, że w ogóle masz pojęcie, gdzie jest?
— Wiemy, gdzie jest, i jej tam nie ma. Jest tylko mnóstwo wodorostów i śmiecia — oświadczył lodowatym tonem dziekan. Wstał, trzymając w dłoni niewielką kryształową kulę. — Oglądaliśmy ją często wieczorami. Z powodu walk, rozumieją panowie. Oczywiście z tej odległości obraz jest dość marny…
Rust patrzył na niego nieruchomo, ale dziekan był zbyt wielki, by wykreślić go ze sceny.
— Przecież cała wyspa nie może tak po prostu zniknąć…
— W teorii wyspy nie mogą się także tak po prostu pojawiać, drogi panie, a ta się pojawiła.
— Może znowu zatonęła — zgadywał Marchewa.
Rust spojrzał wściekle na Vetinariego.
— Wiedziałeś o tym? — zapytał groźnie.
— Skąd mógłbym wiedzieć o takim zjawisku?
Vimes obserwował twarze wokół sali.
— Na pewno coś o tym wiesz! — rzekł Rust.
Zerknął na pana Slanta, który nerwowo kartkował gruby tom.
— Wiem tylko tyle, lordzie, że w politycznie trudnej dla siebie sytuacji książę Cadram zrezygnował z ogromnej przewagi militarnej w zamian za wyspę, która najwyraźniej zatonęła pod falami morza — oświadczył lord Vetinari. — Klatchianie są dumnymi ludźmi. Ciekawe, co sobie pomyślą.
Vimes przypomniał sobie generała Ashala stojącego obok tronu księcia Cadrama. Klatchianie lubią przywódców odnoszących sukcesy. Ciekawe, co się dzieje z tymi, którzy przegrywają. Bo spójrzmy, co my robimy, gdy tylko nam się wydaje… Ktoś szturchnął go dyskretnie.
— To my, sir — szepnął Nobby. — Mówią, że szaf akurat nie ma, tylko komody, ale na żadnej nie zmieści się koń, żeby go włóczyć. Może dałoby się to załatwić na takim wielkim łożu, tylko sierżant uważa, że by wyglądało trochę śmiesznie.
Vimes wyszedł, wlokąc Nobby’ego za sobą. Przycisnął kaprala do ściany.
— Gdzie byliście z Vetinarim, kapralu? I pamiętajcie, że umiem poznać, kiedy kłamiecie. Poruszacie wtedy ustami.
— My… my… my… odbyliśmy tylko krótką morską podróż, sir. Kazał nie mówić, że byliśmy pod wyspą, sir.
— Czyli… pod Leshpem?
— Nie, sir! Wcale tam nie wpłynęliśmy! Zresztą to strasznie cuchnąca dziura! W całej jaskini śmierdziało zepsutymi jajkami, a wielka była jak miasto, może mi pan wierzyć, sir!
— To pewno jesteście zadowoleni, że tam nie popłynęliście.
Nobby odetchnął z ulgą.
— Szczera prawda, sir!
Vimes pociągnął nosem.
— Czy używasz jakiegoś płynu po go… to znaczy płynu zamiast golenia, Nobby?
— Nie, sir.
— Coś tu pachnie sfermentowanymi kwiatami.
— A, to taka pamiątka, którą kupiłem w zagranicznych stronach, sir. Długo się trzyma, tak jakby, sir.
Vimes wzruszył ramionami i wrócił do Sali Szczurów.
— …i bardzo stanowczo zaprzeczam, bym prowadził negocjacje z jego wysokością, zdając sobie sprawę z faktu… O, sir Samuel. Klucze do kajdanek poproszę.
— Wiedziałeś! Wiedziałeś przez cały czas! — wrzasnął Rust.
— Czy lord Vetinari jest o coś oskarżony? — spytał Vimes.
Pan Slant przekopywał się przez kolejny tom. Wydawał się dość podenerwowany jak na zombi. Jego szarozielona skóra była wyraźnie bardziej zielona.
— Nie w ścisłym sensie… — wymamrotał.
— Ale będzie! — oświadczył lord Rust.
— No więc kiedy już zdecydujecie, o co konkretnie, koniecznie dajcie mi znać, a ja go za to aresztuję — powiedział Vimes, rozpinając kajdanki.
Usłyszał głośne i radosne okrzyki zza okna. W Ankh-Morpork nic długo nie pozostawało tajemnicą. Tej przeklętej wyspy już nie ma. I jakoś wszystko obróciło się na dobre.
Napotkał wzrok Patrycjusza.
— Miał pan szczęście, co?
— Och, zawsze gdzieś jest kurczak, sir Samuelu. Trzeba tylko dobrze poszukać.
Dzień okazał się niemal tak męczący jak wojna. Z Klatchu przyleciał co najmniej jeden dywan, a między pałacem a ambasadą płynął nieprzerwany strumień wiadomości. Ludzie wciąż czekali wokół pałacu. Coś się działo, a nawet jeśli nie wiedzieli, co takiego, nie zamierzali tego przegapić. Skoro miała stawać się historia, chcieli ją widzieć.
Vimes wrócił do domu. Ku jego zaskoczeniu drzwi otworzył Willikins. Miał podwinięte rękawy i nosił długi zielony fartuch.
— Ty? Jak, u demona, udało ci się tak szybko wrócić? Przepraszam, nie chciałem być niegrzeczny…
— W ogólnym zamieszaniu zaokrętowałem się na statek lorda Rusta, sir. Nie chciałem, żeby wszystko tu popadło w ruinę i zaniedbanie. Szczerze mówiąc, jestem zdegustowany stanem sreber. Ogrodnik nie ma chyba zupełnie pojęcia, jak wykonywać swoją pracę. Pozwoli pan, że z góry przeproszę za szokujący wygląd sztućców, sir.
— Jeszcze parę dni temu odgryzałeś ludziom nosy!
— Nie powinien pan wierzyć szeregowemu Bourke, sir — zapewnił kamerdyner, przepuszczając Vimesa do środka. — To był tylko jeden nos.
— A teraz spieszyłeś się z powrotem, żeby polerować srebra?
— Nie należy pozwalać na obniżenie standardów, sir. — Willikins zatrzymał się nagle. — Sir?
— Tak?
— Wygraliśmy?
Vimes przyjrzał się okrągłej, niedużej twarzy.
— No… nie przegraliśmy, Willikins.
— Nie mogliśmy pozwolić, by obcy despota wyciągał rękę po Ankh-Morpork, prawda, sir? — Kamerdynerowi głos drżał odrobinę.
— Chyba nie…
— Więc postępowaliśmy słusznie?
— Chyba tak…
— Ogrodnik mówił, że lord Vetinari wyciął Klatchianom niezły numer, sir…
— Dlaczego by nie? Ze wszystkimi innymi mu się udawało.
— Bardzo mnie to cieszy, sir. Lady Sybil przebywa w Lekko Różowym Saloniku, sir.
Kiedy wszedł Vimes, z wysiłkiem robiła coś na drutach, ale wstała zaraz i ucałowała go.
— Słyszałam wieści — powiedziała. — Brawo.
Zbadała go wzrokiem od stóp do głów. O ile mogła to stwierdzić, wrócił w całości.
— Nie jestem pewien, czy zwyciężyliśmy…
— To, że wróciłeś żywy, Sam, liczy się jako zwycięstwo. Oczywiście, nie powiedziałabym tego przy lady Selachii. — Sybil machnęła robótką. — Zorganizowała komitet mający robić na drutach skarpety dla naszych dzielnych chłopców na froncie, a tu się okazuje, żeście wrócili. Nie zdążyłam się nawet nauczyć, jak robić piętę. Przypuszczam, że bardzo się zirytuje.
— Sybil, jak długie według ciebie mam nogi?
— Hm… — Obejrzała skarpetę. — A może przyda ci się szalik?
Pocałował ją jeszcze raz.
— Mam zamiar wziąć kąpiel, a potem coś zjem — oświadczył.
Woda była ledwie letnia. Vimes miał niejasne wrażenie, że Sybil uważa, iż gorące kąpiele w czasie wojny świadczą o braku poświęcenia.
Читать дальше