Terry Pratchett - Bogowie, honor, Ankh-Morpork

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Bogowie, honor, Ankh-Morpork» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2005, ISBN: 2005, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bogowie, honor, Ankh-Morpork: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Coś nowego pojawiło się między starożytnymi miastami Ankh-Morpork i Al-Khali. Dosłownie. To wyspa, wynurzająca się z dna Okrągłego Morza Dysku. Ponieważ jest niezamieszkana i oba miasta roszczą sobie do niej prawa, komendant Vimes ze swymi wiernymi strażnikami staje wobec zbrodni tak wielkiej, że żadne prawa jej nie obejmują.

Bogowie, honor, Ankh-Morpork — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bogowie, honor, Ankh-Morpork», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Tymczasem armie się okopywały. Ktoś postawił zaimprowizowany drogowskaz ze strzałkami wskazującymi domy żołnierzy. Ponieważ wszystkie znajdowały się w Ankh-Morpork, strzałki wskazywały ten sam kierunek.

Większą część straży znalazł w osłoniętym przed wiatrem zakątku, gdzie pomarszczona klatchiańska kobieta szykowała na małym ognisku dość skomplikowane danie. Wszyscy wyglądali na całkiem żywych, ze zwykłym drobnym znakiem zapytania w przypadku Rega Shoe.

— Gdzie bywaliście, sierżancie Colon? — zapytał Vimes.

— Zostałem zaprzysiężony do zachowania tajemnicy, sir. Przez jego lordowską mość.

— Dobrze. — Vimes nie nalegał. Wyciśnięcie informacji od Colona przypominało wyciskanie wody z gąbki. Mogło poczekać. — A Nobby?

— Jestem, sir! — Pomarszczona kobieta zasalutowała, aż brzęknęły bransolety.

— To ty?

— Tajest, sir! Wykonuję brudną robotę, jaka jest rolą życiową kobiety, mimo faktu, że obecni są tu młodsi ode mnie stażem strażnicy, sir!

— Nie przesadzaj, Nobby — wtrącił Colon. — Cudo nie umie gotować, nie możemy pozwolić Regowi, bo różne kawałki wpadają mu do garnka, a Angua…

— …nie zajmuje się kuchnią — dokończyła Angua.

Leżała z zamkniętymi oczami, oparta o skałę. Tą skałą był Detrytus.

— Zresztą sam się zająłeś gotowaniem, jakbyś się spodziewał, że będziesz musiał — podsumował Colon.

— Kebabu, sir? — zaproponował Nobby. — Mamy dużo.

— Widzę, że zdobyłeś gdzieś sporo żywności — zauważył Vimes.

— Klatchiański kwatermistrz. — Nobby uśmiechnął się pod welonem. — Użyłem na nim swojego seksualnego czaru.

Kebab Vimesa znieruchomiał w drodze do ust, kapiąc mu tłuszczem na nogi. Angua gwałtownie otworzyła oczy i ze zgrozą popatrzyła na niebo.

— Powiedziałem, że zdejmę suknię i zacznę krzyczeć, sir, jeśli nie da mi czegoś do żarcia.

— Mnie by to przeraziło na śmierć — przyznał Vimes.

Zauważył, że Angua znów zaczęła oddychać.

— Tak. Myślę, że jakbym tak dobrze rozegrał swoje karty, mógłbym zostać jedną z tych fatalnych femów. Wystarczy mi mrugnąć na mężczyznę, a przebiegnie całą milę. Coś takiego może się przydać.

— Mówiłem mu, że może się z powrotem przebrać w mundur, ale powiedział, że tak mu wygodniej — szepnął komendantowi Colon. — Prawdę mówiąc, zaczynam się trochę martwić.

Nie poradzę sobie z tym, pomyślał Vimes. Nie ma tego w regulaminie.

— Eee… jak by to wytłumaczyć… — zaczął.

— Nie życzę sobie żadnych tam i-synu-akcji — zaznaczył Nobby. — Czasem dobrze jest przejść milę w cudzych butach. O to mi tylko chodzi.

— No, dopóki to tylko bu…

— Uzyskałem połączenie z łagodniejszą stroną mojej osoby, jasne? Poznałem punkt widzenia innego człowieka, nawet jeśli to kobieta.

Przyjrzał się ich twarzom i zamachał rękami.

— Dobrze już, dobrze. Włożę swój mundur, jak tylko posprzątam w obozie. Zadowoleni?

— Coś tu ładnie pachnie!

Podbiegł Marchewa, kozłując piłką. Był nagi do pasa, gwizdek podskakiwał mu na piersi.

— Ogłosiłem przerwę — wyjaśnił, siadając. — I posłałem paru chłopców do Gebry po cztery tysiące pomarańczy. Niedługo połączone orkiestry regimentów Ankh-Morpork zaprezentują musztrę paradną, grając przy tym najlepsze wojskowe przeboje.

— Czy kiedyś ćwiczyli musztrę paradną? — zainteresowała się Angua.

— Chyba nie.

— Więc powinno być ciekawie.

— Marchewa — odezwał się Vimes. — Nie chcę pchać nosa w twoje sprawy, ale gdzie na środku pustyni znalazłeś piłkę?

A głos w głębi jego umysłu powtarzał: Słyszałeś, że on zginął; słyszałeś, że wszyscy zginęli… gdzie indziej.

— Och, ostatnio noszę ją wypompowaną w swoim bagażu, sir. Taka piłka bardzo pomaga w utrzymaniu spokoju. Dobrze się pan czuje, sir?

— Co? A tak. Tylko trochę… zmęczony. No więc kto wygrywa? — Vimes poklepał się po kieszeniach i znalazł ostatnie cygaro.

— Ogólnie mówiąc, jest remis, sir. Ale musiałem zdjąć z boiska czterystu siedemdziesięciu trzech graczy, sir. Klatch mocno wyprzedza nas w faulach, co stwierdzam z przykrością.

— Sport jako substytut wojny, tak?

Vimes pogrzebał w popiołach ogniska Nobby’ego i znalazł… Cóż, lepiej chyba myśleć o tym jak o „pustynnym węglu”. Marchewa spojrzał na niego z powagą.

— Tak, sir. Nikt nie używa broni. I zauważył pan, że klatchiańska armia robi się coraz mniejsza? Niektórzy wodzowie z dalekich części imperium zabierają stąd swoich ludzi. Mówią, że nie warto zostawać, skoro wojny i tak nie będzie. Oni chyba w ogóle nie chcieli tu przychodzić. I nie sądzę, żeby łatwo dali się namówić do powrotu.

Za nimi rozległy się krzyki — to obradujący wychodzili z namiotu. Kłócili się. Był wśród nich lord Rust. Rozejrzał się, mówiąc coś do swych towarzyszy. Po chwili zauważył Vimesa i wściekły popędził ku niemu.

— Vimes!

Vimes uniósł głowę, z dłonią w połowie drogi do cygara.

— Wygralibyśmy, wiesz przecież! — warknął Rust. — Wygralibyśmy! Ale zostaliśmy zdradzeni tuż przed zwycięstwem!

Vimes ani drgnął.

— I to jest twoja wina, Vimes! W całym Klatchu będą się z nas naśmiewać! Wiesz, jak bardzo u tych ludzi ważne jest zachowanie twarzy, a my naszą straciliśmy! Vetinari jest skończony! I ty też! Tak samo jak ta twoja głupia, skundlona i tchórzliwa straż. I co na to powiesz, Vimes? No co?

Strażnicy siedzieli nieruchomo jak posągi, czekając, aż Vimes się odezwie. Albo choćby poruszy.

— No co? Vimes? — Rust pociągnął nosem. — Co to za zapach?

Vimes wolno przeniósł wzrok na swoje palce. Unosił się z nich dym; słychać było ciche skwierczenie.

Wstał i podstawił dłoń pod sam nos Rusta.

— Weź to — powiedział.

— To… to jakaś sztuczka…

— Weź to — powtórzył Vimes.

Jak zahipnotyzowany, Rust polizał palce i ostrożnie chwycił grudkę żaru.

— To nie parzy…

— Owszem, parzy.

— Wcale… argh! — Rust odskoczył, upuścił żar i zaczął ssać pokryte bąblami palce.

— Cała sztuka to nie zwracać uwagi, że boli — rzekł Vimes. — A teraz odejdź.

— Nie przetrwasz długo — odgrażał się Rust. — Poczekaj tylko, aż wrócimy do miasta. Poczekaj!

Odszedł gniewnie, podtrzymując bolącą dłoń.

Vimes znowu usiadł przy ogniu.

— Gdzie on teraz jest? — zapytał po chwili.

— Wrócił do żołnierzy, sir. Wydaje się, że nakazuje im wracać do domu.

— Może nas zobaczyć?

— Nie.

— Na pewno?

— Za dużo ludzi po drodze, sir.

— Jesteście całkiem pewni?

— Chyba że potrafi patrzeć przez wielbłądy, sir.

— Dobrze. — Vimes wetknął sobie palce do ust. Pot ściekał mu po twarzy. — Szlag, szlag, szlag! Czy ktoś ma trochę zimnej wody?

Kapitan Jenkins zdołał na nowo zwodować swój statek. Wymagało to długiego kopania, starannego wykorzystania drewnianych belek oraz pomocy klatchiańskiego kapitana, który nie pozwolił, by patriotyzm przeszkodził mu w zyskach.

Teraz razem z załogą odpoczywali na brzegu. Nagle nad nimi zagrzmiał powitalny okrzyk.

Kapitan zmrużył oczy, patrząc pod słońce.

— To… to przecież nie może być Vimes, prawda?

Załoga wytrzeszczyła oczy.

— Wszyscy na pokład, natychmiast!

Jakaś postać ruszyła w dół po zboczu wydmy. Poruszała się szybko, o wiele szybciej, niż mógłby biec człowiek po sypkim piasku. W dodatku zygzakowała. Kiedy znalazła się bliżej, okazała się człowiekiem stojącym na tarczy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bogowie, honor, Ankh-Morpork» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Bogowie, honor, Ankh-Morpork»

Обсуждение, отзывы о книге «Bogowie, honor, Ankh-Morpork» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x