— Niczego nie podejrzewały?
— Jak mogły podejrzewać Wesołego Jacka Jackruma, pełnego rumu i octu? — Drwiący uśmieszek sierżanta wrócił na miejsce. — Jacka Jackruma, który beknięciem umie przerwać bijatykę w barze? O nie. Mam wrażenie, że niektóre coś podejrzewały. Niektóre może doszły nawet do tego, że coś gdzieś się dzieje. Ale ja byłam tylko wielkim i grubym sierżantem, który znał wszystkich i pił wszystko.
Polly przetarła oczy.
— A co pani teraz zrobi, jeśli nie chce pani jechać do Scritzu?
— Och, odłożyłam sobie trochę — odparła Jackrum. — Prawdę mówiąc, nawet więcej niż trochę. Rabunek, plądrowanie, grabież… I nie wysikałam tego pod ścianą, jak inne chłopaki. Chyba pamiętam większość tych piekielnych miejsc, gdzie je zakopałam. Zawsze myślałam, że założę sobie gospodę albo mały zamtuzik. Porządny lokal z klasą, nic takiego jak tamten cuchnący namiot. Nie, chodzi mi o taki z szefem kuchni i kandelabrami, mnóstwem czerwonego aksamitu… bardzo ekskluzywny. Znalazłabym jakąś elegancką damę na szefową, a sama byłabym wykidajłą i barmanem. Dam ci wskazówkę, mały, która pomoże w karierze; niektórzy z moich chłopaczków sami to odkryli: czasem pomaga, jeśli odwiedzasz te grzeszne miejsca, bo inaczej ludzie zaczną się zastanawiać. Zawsze zabierałam tam książkę do czytania i sugerowałam młodej damie, że powinna się przespać, bo nie ma łatwej pracy. Polly zostawiła tę kwestię.
— Czyli nie chce pani zobaczyć wnuków?
— Nie chcę mu się pakować na głowę, mały — odparła Jackrum stanowczo. — Nie śmiałabym. Mój syn jest szanowanym obywatelem miasta. Co mu mogę zaproponować? Nie chciałby, żeby tłusta starucha pukała do kuchennych drzwi, pluła wszędzie tytoniem i tłumaczyła, że jest jego matką.
Przez chwilę Polly wpatrywała się w ogień. Nagle poczuła, że nowa myśl wkrada się jej do głowy.
— A gdyby tak zasłużony sierżant sztabowy, błyszczący od galonów, brzęczący medalami, podjechał wspaniałą karocą przed drzwi frontowe i wytłumaczył mu, że jest jego ojcem?
Jackrum milczała.
— Wojenne losy i takie tam — tłumaczyła Polly. Jej myśli pędziły jak szalone. — Młodzieńcza miłość. Potem wzywa obowiązek. Rodziny się rozdzielają. Poszukiwania bez nadziei. Mijają dziesięciolecia. Czułe wspomnienia. Potem… no, podsłuchana w barze rozmowa, owszem, to musi działać. Budzi się nadzieja. Nowe poszukiwania. Smarowanie rąk. Wspomnienia starej kobiety. I wreszcie adres…
— Co ty wygadujesz, Perks?!
— Jest pani kłamcą, sierżancie — stwierdziła Polly. — Najlepszym, jakiego znam. I to ostatnie kłamstwo zapłaci za wszystko! Czemu nie? Może mu pani pokazać medalion. Opowiedzieć o dziewczynie, która została w domu…
Jackrum odwróciła głowę.
— Prawdziwie drańskie masz myśli, Perks. A niby skąd miałabym wziąć wspaniałą karocę?
— Och, sierżancie! Dzisiaj? Są… ludzie na stanowiskach, którzy w tej chwili dadzą wszystko, o co pani poprosi. Zwłaszcza jeśli dzięki temu zobaczą, jak pani odchodzi. Nigdy nie naciągała ich pani specjalnie. Na pani miejscu, sierżancie, odebrałabym kilka przysług, póki można. Jak to Piersi i Tyłki, sierżancie. Trzeba chwytać ser, póki jest, bo pocałunki nie trwają długo. Jackrum odetchnęła głęboko.
— Pomyślę o tym, Perks. A teraz spadaj stąd, dobrze?
Polly wstała.
— Niech pani dobrze pomyśli, sierżancie. Jak pan sam powiedział, każdy, komu ktoś został, ma w tej chwili przewagę. Czwórka wnuków? Ja tam byłabym dumnym dzieciakiem, gdyby mój dziadek potrafił tak splunąć tytoniem, żeby trafić muchę na ścianie.
— Ostrzegam cię, Perks…
— To taka przypadkowa myśl, sierżancie.
— Tak… akurat — burknęła Jackrum.
— Dzięki, że nas pani przez to wszystko przeprowadziła, sierżancie.
Jackrum nie podniosła wzroku.
— To chyba już pójdę, sierżancie.
— Perks! — zawołała Jackrum.
Polly stała już prawie w drzwiach, ale wróciła.
— Tak, sierżancie?
— Ja… prawdę mówiąc, spodziewałam się po nich czegoś lepszego. Myślałam, że będą lepsze od mężczyzn. Ale kłopot polega na tym, że były lepsze od mężczyzn w byciu mężczyznami. Mówią, że armia z każdego zrobi mężczyznę, nie? No więc… cokolwiek masz zamiar teraz robić, Perks, rób to jako ty. Dobrze czy źle, ale jako ty sama. Padnie za wiele kłamstw, a potem nagle nie ma już prawdy, do której można wrócić.
— Postaram się, sierżancie.
— To rozkaz, Perks. Aha, Perks…
— Tak, sierżancie?
— Dziękuję, Perks.
Polly zatrzymała się jeszcze przy drzwiach. Jackrum siedziała i patrzyła w ogień. Wokół niej krzątała się kuchnia.
Minęło sześć miesięcy. Świat nie był doskonały, ale wciąż się kręcił.
Polly zbierała artykuły z azety. Nie oddawały prawdy dokładnie, nie we wszystkich szczegółach, ponieważ piszący opowiadał historie, a nie to, co się naprawdę wydarzyło. Były jak obrazy dla człowieka, który widział wszystko na żywo. Ale była prawda o marszu na zamek i o Łazer na białym koniu na czele, niosącej flagę. To prawda, że ludzie wybiegali z domów i przyłączali się do niej, tak że do zamku dotarła nie armia, ale coś w rodzaju zdyscyplinowanego tłumu, który krzyczał i wiwatował. To prawda, że gwardziści tylko na nich spojrzeli i poważnie zastanowili się nad swoją przyszłością, a brama otworzyła się, zanim jeszcze kopyta konia Łazer zastukały o zwodzony most. Nie było walki, żadnej walki. Balon pękł. Kraj odetchnął.
Polly nie sądziła, by portret księżnej, samotny na sztalugach w wielkiej sali tronowej, rzeczywiście się uśmiechnął, gdy Łazer szła w jego stronę. Polly była tam i tego nie widziała, ale wiele osób przysięgało, że to prawda. I po jakimś czasie człowiek zaczynał się zastanawiać, czym jest w istocie prawda albo czy może jest wiele różnych jej rodzajów.
W każdym razie wszystko się udało. A potem…
…wróciły do domu. Jak wielu żołnierzy w czasie tego kruchego rozejmu. Spadł już pierwszy śnieg i jeśli ludzie chcieli wojny, zima im jej dostarczyła. Przybyła z lodowym lancami i strzałami głodu, zasypała przełęcze śniegiem i uczyniła resztę świata równie daleką jak księżyc…
Wtedy właśnie otworzyły się stare kopalnie krasnoludów i spod ziemi zaczęły wychodzić kuce. Zawsze opowiadano, że tunele krasnoludów sięgają wszędzie. I nie tylko tunele, również ukryte kanały pod górami, nabrzeża, ciągi śluz, które w pracowitej ciemności mogą podnieść barkę o milę, głęboko poniżej wichrów na szczytach gór.
Kuce przywiozły kapustę i ziemniaki, warzywa i jabłka, i baryłki tłuszczu — to, co łatwo przechować. Zima została pokonana, roztopy zahuczały w kotlinach, a Kneck wykreśliła nowe przypadkowe zygzaki w szlamie doliny.
Wróciły do domu i Polly zastanawiała się, czy naprawdę gdzieś odchodziła. Czy były żołnierzami? Oklaskiwano je w drodze do PrinceMarmadukePiotreAlbertHansJoseph-BernhardtWilhelmsbergu, traktowano o wiele lepiej, niż sugerowała ranga. Specjalnie dla nich zaprojektowano nawet odpowiednie mundury. Ale w jej pamięci wciąż pojawiała się wizja Dziąślaka Abbensa…
Nie byłyśmy żołnierzami, uznała. Byłyśmy dziewczętami w mundurach. Byłyśmy rodzajem amuletu. Byłyśmy maskotkami. Nie byłyśmy prawdziwe, zawsze służyłyśmy jako symbol czegoś. Wspaniale się sprawiłyśmy jak na kobiety. No i byłyśmy chwilowe.
Stukacz i Loft nikt już nie miał zaciągnąć z powrotem do szkoły; poszły własną drogą. Łazer została w domu generała, miała pokój tylko dla siebie, starała się pomagać i nigdy nie była bita. Drobnym kanciastym pismem napisała do Polly list. Wydawała się szczęśliwa — świat bez bicia był rajem. Nefryt i jej narzeczony odeszli gdzieś robić coś ciekawszego, jak trolle rozsądnie czynią. Kukuła… Kukułę obowiązywał własny kalendarz. Maladicta zniknęła. A Igorina zamieszkała sama w stolicy i zajęła się problemami kobiet — tymi problemami kobiet, które nie są mężczyznami.
Читать дальше