Ku jej zdumieniu starannie to zanotował.
— Ostatnie pytanie, panienko. Czy sądzisz, że świat bardzo by się zmienił, gdyby więcej kobiet było żołnierzami?
Zauważyła, że de Worde znów się uśmiecha, więc było to zapewne pytanie żartobliwe.
— Och, chyba powinien pan spytać generała Froca — odpowiedziała Polly.
I pomyślała: Chciałabym widzieć wtedy jej minę…
— Ale co ty o tym myślisz, panienko?
— Kapralu, jeśli można…
— Przepraszam, kapralu… I…?
Ołówek zawisł nad kartką. Wokół niego obracał się świat. Zapisywał wszystko, a potem jego słowa docierały wszędzie. Pióro niekoniecznie jest potężniejsze od miecza, ale prasa drukarska jest chyba cięższa od machin oblężniczych. Kilka słów może zmienić wszystko…
— No więc — zaczęła Polly — ja…
Jakieś zamieszanie wybuchło nagle przy bramie na drugim końcu dziedzińca. Wjechało przez nią kilku oficerów kawalerii. Byli chyba oczekiwani, bo Zlobeńcy ruszyli tam z wielkim pośpiechem.
— Aha… Widzę, że wrócił książę — stwierdził de Worde. — Chyba nie będzie zachwycony rozejmem. Wysłali mu na spotkanie kurierów.
— Czy może coś zmienić?
De Worde wzruszył ramionami.
— Zostawił tu kilku najwyższych rangą oficerów. Gdyby spróbował, byłoby to naprawdę szokujące.
Wysoki mężczyzna zeskoczył z siodła i teraz kroczył w stronę Polly, a raczej, jak sobie uświadomiła, do szerokich drzwi obok. Za nim sunęli rozgorączkowani urzędnicy i oficerowie, których ignorował. Ale kiedy przed twarzą ktoś pomachał mu białym prostokątem papieru, porwał go i zatrzymał się tak gwałtownie, że kilku oficerów wpadło na niego z tyłu.
— Hm… — mruknął de Worde. — To pewnie wydanie z rysunkiem. Hm…
Azeta została ciśnięta na ziemię.
— Tak, to chyba to.
Heinrich się zbliżał. Już widać było jego twarz jak burzowa chmura. De Worde przewrócił kartkę w notesie i odchrząknął.
— Będzie pan z nim rozmawiał? — zdziwiła się Polly. — W takim nastroju? Zabije pana!
— Muszę — wyjaśnił de Worde. A kiedy książę z asystą dotarli do drzwi, zrobił krok naprzód i odezwał łamiącym się nieco głosem: — Wasza wysokość? Czy zechciałby pan powiedzieć kilka słów?
Heinrich odwrócił się, by spiorunować go wzrokiem, i zobaczył Polly. Przez chwilę patrzyli na siebie.
Adiutanci znali swojego księcia. Kiedy sięgnął do szabli, cały tłum rzucił się na niego i otoczył całkowicie. Rozległy się gorączkowe szepty, wśród których dały się słyszeć głośniejsze akordy Heinricha w ogólnej tonacji „Co?”, a potem toccatę na „Niech to piekło pochłonie!”.
Tłum znowu się rozstąpił. Książę bardzo powoli i bardzo starannie strzepnął ze swej nieskazitelnej kurtki jakiś pyłek, zerknął przelotnie na Ottona z de Worde’em, a potem — ku zgrozie Polly — ruszył ku niej…
…wyciągając dłoń w białej rękawiczce.
O nie, pomyślała. Jest sprytniejszy, niż sądzi Vimes. Potrafi nad sobą zapanować. I nagle ja staję się maskotką…
— Dla dobra naszych wspaniałych krajów — powiedział Heinrich — zasugerowano mi, że w dowód przyjaźni powinniśmy publicznie uścisnąć sobie ręce.
Uśmiechnął się, a przynajmniej pozwolił się unieść kącikom ust.
Ponieważ nie umiała wymyślić nic lepszego, Polly ujęła tę wielką dłoń i potrząsnęła nią posłusznie.
— Aha, bardzo dopsze. — Otto chwycił obrazkowe pudełko. — Mogę zrobić tylko jedno, oczyviście, ponievaż niestety muszę użyć lampy. Jedną chvilę…
Polly odkrywała właśnie, że forma sztuki, która dzieje się w ułamkach sekund, wymaga jednak długiego czasu; w tym czasie uśmiech tężeje w obłąkany, a w najgorszych przypadkach śmiertelny grymas. Otto mruczał coś pod nosem, ustawiając sprzęt, a Polly i Heinrich wciąż ściskali sobie dłonie i patrzyli na obrazkowe pudełko.
— Czyli — wymruczał książę — żołnierzyk nie jest naprawdę żołnierzykiem. Masz szczęście.
Polly uśmiechała się nieruchomo.
— Czy często pan grozi wystraszonym kobietom? — spytała.
— Och, to był drobiazg! Jesteś w końcu zwykłą wiejską dziewuchą! Co ty wiesz o życiu? Ale pokazałaś, że masz temperament!
— Wszyscy uśmiech! — nakazał Otto. — Raz, dva, trzy… Ożeż…
Zanim zgasły powidoki, Otto znów stał na nogach.
— Któregoś dnia znajdę v końcu filtr, który działa — mruczał. — Dziękuję vszystkim.
— To było za pokój i przyjaźń między narodami — powiedziała Polly. Uśmiechnęła się słodko i puściła dłoń księcia. Cofnęła się o krok. — A to, wasza wysokość, za mnie.
Właściwie to nie kopnęła. Życie jest procesem odkrywania, jak daleko można się posunąć, choć łatwo się w tym procesie posunąć za daleko. Tu jednak wystarczyło lekkie drgnienie nogi, by zobaczyć, jak ten idiota przykuca w śmiesznej, obronnej pozie.
Odeszła dumnym krokiem. Serce w niej śpiewało. To nie był bajkowy zamek i nie istniało coś takiego jak bajkowe zakończenie, ale czasem udaje się zagrozić pięknemu księciu kopniakiem w parówkę i dwa na twardo.
A teraz pozostał jeszcze jeden drobiazg.
Słońce zachodziło, nim Polly znowu znalazła Jackruma. Krwistoczerwone światło wlewało się przez wysokie okna największej kuchni twierdzy. Jackrum siedział samotnie przy długim stole koło ognia, w pełnym umundurowaniu, i jadł grubą pajdę chleba ze smalcem, popijając piwem. Przyjaźnie skinął jej głową, wskazując wolne krzesło. Wokół krzątały się kobiety.
— Porządny smalec z solą i pieprzem, i piwo — powiedział. — To podstawa. Możesz sobie schować wymyślną kuchnię. Chcesz trochę? — Machnął ręką na jedną z podkuchennych, która go obsługiwała.
— Nie w tej chwili, sierżancie.
— Na pewno? — spytał Jackrum. — Jest takie stare przysłowie: Pocałunki nie wystarczają na długo, gotowanie tak. Mam nadzieję, że nie będziesz miała powodu go rozważać.
Polly usiadła.
— Jak dotąd pocałunki wystarczają.
— Kukuła załatwiona? — spytał Jackrum. Pstryknął palcami i wskazał służącej pusty kufel.
— Ku własnemu zadowoleniu, sierżancie.
— Bardzo dobrze. Lepiej chyba się nie da. I co dalej, Perks?
— Nie wiem, sierżancie. Zostanę chyba z Ła… z Alice i armią, żeby zobaczyć, co się stanie.
— Życzę szczęścia. Pilnuj ich, Perks, bo ja nie idę.
— Jak to, sierżancie? — Polly była wstrząśnięta.
— Widzisz, wygląda na to, że chwilowo jesteśmy o jedną wojnę do tyłu, co? Zresztą mam dość. Koniec drogi. Zrobiłem swoje. Nie mogę ciągnąć tego dalej. Żeśmy się starli z generałem i moim zdaniem on bardzo się ucieszy, kiedy zobaczy moje plecy. Poza tym wiek już robi swoje. W dzisiejszym szturmie zabiłem pięciu biedaków, a potem odkryłem, że się zastanawiam dlaczego. To niedobrze. Pora odejść, zanim moje ostrze się stępi.
— Jest pan pewien, sierżancie?
— Tak. Wydaje mi się, że to stare „mój kraj, dobry czy zły, ale mój” już się przeżyło. Pora usiąść wygodnie i sprawdzić, o co walczyliśmy. Na pewno nie chcesz smalcu? Ma takie chrupiące skwarki. W smalcu to jest to, co nazywam stylem.
Polly machnęła ręką na podsuwaną jej kromkę nasmarowanego tłuszczem chleba. Patrzyła w milczeniu, jak Jackrum ją pochłania.
— Właściwie to zabawne — stwierdziła po chwili.
— Co takiego, Perks?
— Odkrycie, że nie chodzi o mnie. Człowiek myśli, że jest bohaterem, a okazuje się, że jest częścią cudzej historii. Ludzie zapamiętają Łaz… Alice. My tylko miałyśmy ją tutaj doprowadzić.
Читать дальше