— Strasznie są niespokojne dziś rano — zauważyła. — Jakby miały ochotę na figle.
— Figle? — zdziwiła się Tiffany. — Aha… No tak.
— Posłuchaj! Słychać, jak wieprze drą się w swojej szopie. Czują wiosnę.
— Przecież nie było nawet Strzeżenia Wiedźm!
— Ale będzie pojutrze. Zresztą mój tato zawsze mówił, że wiosna śpi pod śniegiem. — Petulia wymyła ręce w wiadrze.
Żadnych „um”, zauważyła Trzecia Myśl Tiffany. Kiedy Petulia pracuje, nigdy nie mówi „um”. Kiedy pracuje, jest pewna siebie. Stoi mocno na ziemi. Dowodzi.
— To będzie nasza wina, jeśli zobaczymy, że coś źle się dzieje i nic z tym nie zrobimy.
— Och, znowu Annagramma… — Petulia wzruszyła ramionami. — Słuchaj, po Strzeżeniu Wiedźm mogę tam zajrzeć raz na tydzień i pokazać jej jakieś podstawowe rzeczy. Będziesz zadowolona?
— Jestem pewna, że ona będzie wdzięczna.
— A ja jestem pewna, że nie będzie. Pytałaś pozostałe?
— Nie. Pomyślałam, że kiedy dowiedzą się o twojej zgodzie, one zgodzą się również.
— No tak. Przynajmniej będziemy mogły powiedzieć, że próbowałyśmy. Wiesz, uważałam kiedyś, że Annagramma jest bardzo mądra, bo zna trudne słowa i umie rzucać takie krzykliwe zaklęcia. Ale wystarczy pokazać jej chorego prosiaka i już jest bezużyteczna.
Tiffany opowiedziała jej o świniaku pani Stumper i Petulia była wstrząśnięta.
— Nie można pozwalać na coś takiego — orzekła. — Na drzewie? Może w takim razie spróbuję wpaść do niej jeszcze dzisiaj. — Zawahała się. — Wiesz, że babci Weatherwax się to nie spodoba? Czy naprawdę chcemy znaleźć się między nią i panią Skorek?
— Robimy to, co słuszne, czy nie? — spytała Tiffany. — Zresztą co najgorszego może nam zrobić?
Petulia zaśmiała się dość ponuro.
— Przede wszystkim może sprawić, żeby nasze…
— Nie zrobi tego — przerwała jej Tiffany.
— Chciałabym być taka pewna jak ty — wyznała Petulia. — No dobrze. Dla świniaka pani Stumper.
* * *
Tiffany leciała nad koronami drzew, a od czasu do czasu jakaś wyżej rosnąca gałązka ocierała się o jej but. Słońca było dosyć, by śnieg błyszczał i skrzył się jak lukier na torcie.
Miała pracowity ranek. Sabat nie był specjalnie zainteresowany pomocą dla Annagrammy. Sam sabat wydawał się elementem dalekiej przeszłości — to była pracowita zima.
— My tylko się bawiłyśmy, a Annagramma się rządziła — powiedziała Dimity Hubbub, ucierając minerały i bardzo ostrożnie przesypując je po odrobince do małego tygielka zawieszonego nad płomykiem świecy. — Mam za dużo roboty, żeby babrać się z magią. Magia nigdy nie dokonała niczego sensownego. Wiesz, na czym polega problem Annagrammy? Ona uważa, że można zostać czarownicą, kupując różne rzeczy.
— Musi się tylko nauczyć, jak postępować z ludźmi…
I w tym momencie tygielek eksplodował.
— Hm… możemy chyba bezpiecznie założyć, że nie był to zwykły, typowy lek na ból zęba — stwierdziła Dimity, wydłubując kawałki tygielka z włosów. — No dobrze, jeśli Petulia się zgodziła, to ja też znajdę czasem jakiś dzień. Ale na nic się to nie przyda.
Kiedy Tiffany odwiedziła Lucy Warbeck, przyjaciółka leżała całkiem ubrana w blaszanej balii. Głowę miała pod wodą, ale kiedy zauważyła zaglądającą do balii Tiffany, wystawiła kartkę z napisem NIE TONĘ! Panna Tyk uważała, że będzie z niej dobry łowca czarownic, więc ćwiczyła pilnie.
— Nie rozumiem, czemu mamy pomagać Annagrammie — powiedziała, gdy Tiffany pomagała jej się wysuszyć. — Ona po prostu lubi obrażać ludzi tym swoim sarkastycznym tonem. A poza tym właściwie czemu ci zależy? Wiesz przecież, że ona cię nie lubi.
— Myślałam, że jakoś nam szło razem… mniej więcej…
— Naprawdę? Potrafisz tak zaczarować, że ona tego nawet niech nie próbuje. Na przykład kiedy robisz się niewidzialna. I jeszcze u ciebie wydaje się to takie łatwe! A jednak przychodzisz na spotkania i zachowujesz się jak wszystkie, i potem pomagasz sprzątać. To ją doprowadza do szału!
— Słuchaj, nie rozumiem, o czym ty mówisz… Lucy sięgnęła po następny ręcznik.
— Nie może wytrzymać, że ktoś jest lepszy od niej, ale nie zadziera tak nosa.
— Dlaczego miałabym zadzierać? — zdumiała się Tiffany.
— Bo ona na twoim miejscu tak właśnie by robiła. — Lucy starannie wbiła nóż i widelec w swoje upięte wysoko włosy [7] Wszystkie czarownice są trochę dziwaczne. I lepiej zadbać o własną dziwaczność jak najwcześniej.
. — Ona myśli, że się z niej nabijasz. A teraz, o bogowie, będzie od ciebie zależna! Równie dobrze mogłabyś wciskać jej szpilki do nosa.
Ale Petulia się zgodziła, więc Lucy i pozostałe zgodziły się także. Petulia stała się sławna po swoim wielkim sukcesie, kiedy dwa lata temu swoją Świńską Sztuczką wygrała Próby Czarownic. Ludzie śmiali się z niej… no, w każdym razie Annagramma, a wszystkie inne uśmiechały się z zakłopotaniem, ona jednak trzymała się tego, w czym była dobra. I ludzie mówili teraz, że ma do zwierząt talent, jakim nie może się pochwalić nawet babcia Weatherwax. Zyskała też wielki szacunek. Ludzie nie rozumieli wiele z tego, co robią czarownice, ale kto stawia na nogi chorą krowę, zasługuje na podziw…
Tak więc dla całego sabatu czas po Strzeżeniu Wiedźm miał być Czasem Annagrammy.
Tiffany wracała na miotle do Tir Nani Ogg, a w głowie jej się kręciło. Nigdy by się nie domyśliła, że ktoś może jej zazdrościć. Owszem, potrafiła zrobić to czy owo, ale przecież każdy mógł się tego nauczyć. Trzeba tylko umieć się wyłączyć.
Siedziała na piasku pustyni za Wrotami, spotkała psy o zębach jak brzytwy… tych zdarzeń nie chciałaby pamiętać. A na dodatek był jeszcze zimistrz.
Nie może jej znaleźć bez srebrnego konia — wszyscy byli tego pewni. Mógł się odzywać w jej głowie, a ona mogła mu odpowiadać, ale to było coś w rodzaju magii i nie miało nic wspólnego z mapami.
Od pewnego czasu milczał. Pewnie budował góry lodowe.
Wylądowała na niewielkim łysym wzgórzu pośród drzew. Wokół nie było widać żadnej chatki.
Zsiadła z miotły, ale trzymała ją — na wszelki wypadek.
Na niebie pojawiały się gwiazdy. Zimistrz lubił takie czyste noce. Były zimniejsze.
I wtedy napłynęły słowa. To były jej słowa, wypowiedziane jej głosem, i wiedziała, co znaczą, ale miały tak jakby echo.
— Zimistrzu! Rozkazuję ci!
Zamrugała zdziwiona, jak bardzo podniośle to zabrzmiało. I zaraz nadeszła odpowiedź.
Głos był wszędzie wokół niej.
Kto rozkazuje zimistrzowi?
— Jestem Letnią Panią.
No, pomyślała, tak jakby w zastępstwie.
Więc dlaczego ukrywasz się przede mną?
— Boję się twojego lodu. Boję się twojego zimna. Uciekam przed twoimi lawinami. Chowam się przed twoimi burzami.
Tak dobrze. Tak mówią boginie.
Zamieszkaj ze mną w moim lodowym świecie!
— Jak śmiesz mi rozkazywać! Nie waż się mi rozkazywać!
Ale postanowiłaś żyć w mojej zimie… Zimistrz wydawał się niepewny.
— Chodzę, gdzie mam ochotę. Sama wybieram sobie drogi. Od nikogo nie potrzebuję pozwolenia. W swojej krainie będziesz tego przestrzegał… albo się policzymy!
A ten kawałek jest mój, myślała Tiffany zadowolona, że udało jej się wtrącić choć słowo.
Nastąpiła długa chwila milczenia pełnego niepewności. Potem zimistrz odezwał się znowu:
Читать дальше