— I niby co ja mam z tym zrobić?
— Kiwaj głową i uśmiechaj się. Czekaj, aż krowa zdechnie. Tak zawsze mówiła panna Spisek. Albo umrze któryś z nich. To jedyne rozwiązanie.
— A jakaś kobieta odwiedziła mnie z chorym świniakiem!
— I co z nią zrobiłaś?
— Powiedziałam, że nie zajmuję się świniami. Ale ona wybuchnęła płaczem, więc spróbowałam Uniwersalnego Leku Bangle’a.
— Użyłaś tego na świni?! — zdumiała się Tiffany.
— Przecież świńska czarownica też używa magii, więc nie rozumiem, dlaczego… — zaczęła niepewnie Annagramma.
— Ona wie, co działa! — przerwała jej Tiffany.
— Świniak był całkiem żywy, kiedy go zdjęłam z drzewa! A ona nie musiała podnosić takiego wrzasku! Jestem pewna, że szczecina mu odrośnie! Z czasem!
— To nie był przypadkiem łaciaty świniak? I kobieta z zezem? — spytała Tiffany.
— Tak! Chyba tak! A co?
— Pani Stumper jest bardzo przywiązana do tego świniaka — wyjaśniła z wyrzutem Tiffany. — Przynosi go do chaty mniej więcej raz w tygodniu. Zwykle to tylko kłopoty żołądkowe. Przekarmia go.
— Naprawdę? W takim razie następnym razem jej nie otworzę — oświadczyła stanowczo Annagramma.
— Nie, wpuść ją. Tak naprawdę przychodzi dlatego, że jest samotna i chce pogadać.
— Wydaje mi się, że mam ważniejsze sprawy na głowie, niż słuchać jakiejś staruszki, która chce pogadać — stwierdziła z oburzeniem Annagramma.
Tiffany myślała chwilę. Od czego zacząć, oprócz złapania jej za głowę i tłuczenia nią o blat, dopóki mózg nie zacznie pracować?
— Posłuchaj mnie bardzo uważnie — powiedziała. — Nie masz ważniejszych spraw niż słuchanie staruszek, które chcą pogadać. Wszyscy opowiadają czarownicom różne rzeczy. Dlatego słuchaj każdego, mów niewiele, myśl o tym, co mówią, jak to mówią, obserwuj ich oczy… To staje się jakby wielką układanką, ale ty jesteś jedyna, która widzi wszystkie kawałki. Dowiesz się tego, co chcesz wiedzieć, i czego nie chcą, żebyś się dowiedziała, a nawet tego, o czym sądzą, że nikt nie wie. Dlatego robimy obchody i odwiedzamy ich domy. Dlatego ty też będziesz chodziła po domach, aż staniesz się częścią ich życia.
— I wszystko to, żeby zyskać trochę władzy nad bandą farmerów i chłopstwa?
Tiffany kopnęła krzesło tak mocno, że odłamała nogę. Annagramma odsunęła się szybko.
— Dlaczego to zrobiłaś?
— To ty jesteś mądra… Zgadnij.
— Och, zapomniałam. Twój ojciec jest pasterzem.
— Dobrze! Przypomniałaś sobie!
Tiffany się zawahała. Pewność ogarniała jej umysł dzięki uprzejmości Trzeciej Myśli. I nagle wiedziała, że zna Annagrammę.
— A twój ojciec? — spytała.
— Co? — Annagramma wyprostowała się odruchowo. — Och, jest właścicielem kilku farm…
— Kłamiesz!
— No, może powinnam raczej powiedzieć, że jest farmerem… — zaczęła dziewczyna, wyraźnie coraz bardziej zdenerwowana.
— Kłamiesz!
Annagramma cofnęła się trochę.
— Jak śmiesz taksie do mnie zwracać!
— Jak śmiesz nie mówić mi prawdy!
Zapadła cisza. Tiffany słyszała cichy trzask drewna w piecu, piski myszy w piwnicy, własny oddech huczący niczym morze w jaskini…
— Pracuje u farmera, jasne? — powiedziała szybko Annagramma, a zaraz potem wydała się zaszokowana własnymi słowami. — Nie mamy ziemi, nie mamy nawet własnej chaty. Taka jest prawda, jeśli ci zależy. Zadowolona?
— Nie. Ale dziękuję ci.
— Powiesz innym?
— Nie. To bez znaczenia. Lecz babcia Weatherwax chce, żebyś tam wszystko zepsuła, rozumiesz? Nic nie ma przeciwko tobie… nie więcej niż przeciw komukolwiek innemu. Chce tylko, by wszyscy zobaczyli, że styl czarownictwa pani Skorek jest na nic. To właśnie do niej podobne! Nie powiedziała ani słowa przeciw tobie, pozwoliła tylko, żebyś dostała właśnie to, czego chciałaś. To jak w bajce. Wszyscy wiedzą, że kiedy dostaniesz właśnie to, czego chcesz, wszystko źle się skończy. A ty chciałaś chatę. I teraz wszystko zepsujesz.
— Potrzebny mi jeszcze tylko dzień lub dwa, a złapię…
— Dlaczego? Przecież jesteś czarownicą mającą chatę. Powinnaś ze wszystkim sobie radzić. Po co brałaś to na siebie, jeśli sobie nie dajesz rady?
Powinnaś ze wszystkim sobie radzić, owczarko! Po co brałaś to na siebie, jeśli sobie nie dajesz rady?
— To znaczy, że mi nie pomożesz? — Annagramma spojrzała na Tiffany gniewnie, a potem, co u niej niezwykłe, jej twarz złagodniała nieco. — Dobrze się czujesz?
Tiffany zamrugała. To okropne słyszeć, jak własny głos powtarza jej własne słowa z przeciwnej strony umysłu…
— Wiesz, nie mam czasu — odparła słabo. — Może inne potrafią… ci pomóc.
— Nie chcę, żeby wiedziały! — Panika wyrzeźbiła twarz Annagrammy w dziwaczny grymas.
Potrafi używać magii, myślała Tiffany. Tyle że nie zna się na czarownictwie. Wszystko zepsuje. Zaszkodzi ludziom. Ustąpiła.
— No dobrze, mogę chyba poświęcić ci trochę czasu. W Tir Nani Ogg nie mam aż tak wielu obowiązków. Wytłumaczę innym, co się stało. Muszą wiedzieć. Prawdopodobnie pomogą. Uczysz się szybko, podstawowe rzeczy opanujesz mniej więcej w tydzień.
Obserwowała twarz Annagrammy. Dziewczyna jeszcze się zastanawia… Gdyby tonęła, a ktoś rzucił jej linę, pewnie by narzekała, że ma nieodpowiedni kolor…
— No, jeśli będą mi tylko pomagać… — Twarz Annagrammy rozjaśniła się nieco.
Można było niemal ją podziwiać za to, jak w głowie potrafi przebudować świat rzeczywisty. Kolejna opowieść, pomyślała Tiffany; chodzi w niej tylko o Annagrammę.
— Tak, będziemy pomagać. — Westchnęła.
— Może mogłybyście nawet mówić ludziom, że wy, dziewczęta, przychodzicie do mnie, żeby się uczyć różnych rzeczy… — zaproponowała Annagramma z nadzieją.
— Nie — odparła stanowczo Tiffany. — Nie sądzę, żebyśmy się na to zgodziły. To ty się uczysz.
Annagramma otworzyła usta, by zaprotestować, przyjrzała się minie Tiffany i zrezygnowała.
— No… tak — powiedziała. — Oczywiście. Eee… dziękuję. To była niespodzianka.
— Prawdopodobnie pomogą — pocieszyła ją Tiffany. — Nie wyglądałoby dobrze, gdyby jedna z nas zawiodła.
Ku jej zdumieniu Annagramma naprawdę się rozpłakała.
— Bo wiesz… Nigdy tak naprawdę nie myślałam, że są moimi przyjaciółkami…
* * *
— Nie lubię jej — oświadczyła Petulia stojąca po kolana w świniach. — Nazywa mnie świńską czarownicą.
— Ale przecież jesteś świńską czarownicą — zauważyła Tiffany czekająca przed zagrodą.
W wielkiej szopie tłoczyły się świnie. Hałas był niemal równie straszny jak zapach. Drobny śnieg niczym pył opadał na zewnątrz.
— Ale kiedy ona to mówi, jest w tym o wiele za dużo świńskiej, a za mało czarownicy. Za każdym razem, kiedy otwiera usta, mam wrażenie, że zrobiłam coś złego.
Petulia machnęła ręką przed świnią i rzuciła kilka słów. Zwierzę zrobiło zeza i otworzyło pysk. Dostało solidną porcję zielonego płynu z butelki.
— Nie możemy jej zostawić, żeby sama próbowała — powiedziała Tiffany. — Ludzie mogą ucierpieć.
— To nie będzie nasza wina, prawda? — Petulia podała miksturę kolejnej świni. Uniosła dłonie do ust i krzyknęła do mężczyzny stojącego po drugiej stronie zagród: — Fred, to stado załatwione!
Potem wspięła się na ogrodzenie i zeskoczyła po drugiej stronie. Tiffany zobaczyła, że sukienkę ma podwiniętą do pasa, a pod nią grube skórzane spodnie.
Читать дальше