A w słońcu żyła murawa, z tysiącem traw, kwiatów, ptaków i insektów. Fik Mik Figle wiedziały to najlepiej, ponieważ żyły tak blisko ziemi. To, co z pewnej odległości wyglądałojak zielona gładź, było tak naprawdę miniaturową, prosperującą, ryczącą dżunglą…
— Ach — mruknął Rozbój. — Więc na tym polega twoja gra, co? O nie, tutaj nie zapanujesz.
I ciął krzak mieczem.
Szum liści za plecami spowodował, że instynktownie się odwrócił.
Dwa kolejne krzewy rosły na potęgę. A dalej trzeci. Rozbój spojrzał dalej i ujrzał tuzin, ajeszcze dalej setkę maleńkich drzew rozpoczynających swój wyścig ku niebu.
I choć był przerażony, a był od stóp do głów, uśmiechnął się szeroko. Tym, co Figle lubią najbardziej, jest świadomość, że niezależnie gdzie uderzą, trafią nieprzyjaciela.
Słońce zachodziło, cienie się wydłużały, murawa umierała. A Rozbój szarżował.
* * *
Wrrrrrrr…
To, co wydarzyło się podczas wyprawy Figli, po odpowiedni zapach zostało zapamiętane przez kilku świadków (nie licząc wszystkich sów i nietoperzy pozostawionych w tyle za miotłą pilotowaną przez gromadę rozwrzeszczanych błękitnych ludzików).
Jednym z nich był Numer 95, baran o niezbyt rozwiniętej wyobraźni. Ale wszystko, co zapamiętał, to nagły hałas w nocy i cośjak — by przeciąg na grzbiecie. Było to dla niego mało ekscytujące, więc powrócił myślami do trawy.
* * *
Wrrrrrrr…
Świadkiem była też Łagodna Pchacz, lat siedem, córka farmera, właściciela Numeru 95. Pewnego dnia, kiedyjuż bardzo dorosła i została babcią, opowiedziała wnukom o pewnej nocy, kiedy zeszła na dół ze świeczką w ręce, bo zachciałojej się pić. I wtedy usłyszała pod zlewem głosy…
Awłaściwie głosiki. Jeden z nich mówił:
— Jasiu, nie możesz tego pić, zobacz, na tej butelcejest napisane „Trucizna”.
A drugi mu odpowiedział:
— Daj spokój, bardzie, piszą takie rzeczy, żeby nie pozwolić człowiekowi ciut się napić. Na co pierwszy głos:
— Jasiu, to jest trucizna na szczury.
— To świetnie, boja niejestem szczurem!
— Wtedy otworzyłam szafkę pod zlewem — opowiadała dziewczynka, która byłajuż babcią — i wiecie, co zobaczyłam? Pełno krasnoludków! Patrzyły na mnie, aja patrzyłam-na nich i wtedyjeden z nich powiedział: „Tojest tylko twój sen, duża ciutdziewczynko!”, a pozostali natychmiast się z nim zgodzili! I wtedy ten pierwszy dodał: „Więc w tym śnie, który śnisz, duża ciutdziewczynko, nie masz nic przeciw temu, by powiedzieć nam, gdziejest terpentyna, prawda?”, więc im powiedziałam, że jest w zagrodzie. „Tak? No to zjeżdżamy. Ale najpierw damy prezent dużej ciutdziewczynce, która pójdzie teraz prosto do łóżka spać!”. I już ich nie było.
Jedno z wnucząt słuchające tego z otwartą buzią spytało:
— I co ci dali, babciu?
— To! — Łagodna wyciągnęła srebrną łyżkę. — A co dziwne, była to łyżka, która należała do mojej mamy i tajemniczo znikła z szuflady tego samego wieczoru! Bardzojej pilnuję od tej pory.
Dzieci oglądały łyżkę w nabożnym skupieniu. Wreszcie jedno zapytało:
— Ajak te krasnoludki wyglądały, babciu? Babcia Łagodna myślała przez chwilę.
— Nie były tak ładne, jak byście tego oczekiwały — powiedziała wreszcie. — Ale jakieś takie zaskakująco czyściutkie. A kiedy znikły, usłyszałam warkot… wrrrr…
* * *
Ludzie w Królewskich Nogach (właściciel zwrócił uwagę, że istnieje mnóstwo karczm, zajazdów i pubów nazwanych Królewska Głowa lub Królewskie Ramię, i dostrzegł lukę na rynku) podnieśli wzrok, kiedy usłyszeli na dworze hałas.
Po minucie lub dwóch gwałtownie otworzyły się drzwi.
— Dobry wieczór, koledzy Wielkiedzieła! — zawołała postać w nich stojąca.,!
W pomieszczeniu zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Stawiając niepewnie kroki, każda nogaw innym kierunku, postać przypo-; minająca stracha na wróble, chwiejąc się na wszystkie strony, parła ii w stronę baru, gdzie złapała za ladę w ostatniej chwili, zanim nogi Ij się pod nią ugięły.
— Dużą potężną ciutkropelkę najlepszej whisky, mój drogi kolego, to znaczy barmanie kolego — wydobyło się spod kapelusza.
— Wydaje mi się, przyjacielu, żejuż masz za dużo w czubie — odparł barman, którego ręka powędrowała w stronę pałki leżącej pod barem na wypadek specjalnych gości.
— Kogo nazywasz „przyjacielem”, chłopie?! — ryknęła dziwna postać, ze wszystkich sił próbująca utrzymać równowagę. — To zachęta do bójki, co? I najwyraźniej nie dość się napiłem, bo zostały mijeszcze pieniądze. Co na to powiesz?
Dłoń na chwilę zniknęła w kieszeni palta i trzęsąc się, wydostała stamtąd, dzierżąc coś, co upadło na blat baru. Starożytne złote monety potoczyły się we wszystkich kierunkach, a jeszcze kilka srebrnych wyleciało z rękawa.
Cisza się pogłębiła. Dziesiątki oczu śledziły lśniące krążki wirujące na barze, a potem spadające na podłogę.
— I chcęjedną uncję tytoniu Wesoły Żeglarz — oświadczyła dziwna postać.
— Ależ oczywiście, proszę pana — odparł pospiesznie barman, którego wychowano w respekcie dla złotych monet. Po chwili wychynął zza baru ze zmienioną twarzą. — Och, tak mi przykro, proszę pana, ale sprzedałem cały zapas. Wesoły Żeglarz jest bardzo popularny. Miałem go mnóstwo…
Postaćjuż odwróciła się w stronę sali.
— No dobra, pierwszy, który da mi fajkę nabitą Wesołym Żeglarzem, dostanie ode mnie garść złotych monet.
Sala wybuchła. Stoły wylatywały w górę. Krzesła się przewracały.
Strach na wróble złapał pierwszą fajkę i rzucił w powietrze garść pieniędzy. W tej samej chwili rozpoczęła się bójka. A on odwrócił się do barmana.
— Poproszę o ciutkropelkę whisky, zanim stąd pójdę, panie barman, ^nie, DużyJanie, ty nie. Wstydź się! Nogi, zamknąć mi się wjednej chwili! Kieliszeczek whisky nam nie zaszkodzi. Coś takiego! Kto z was zrobił dużego człowieka? Co, łobuzy? Gdyby tu był z nami Rozbój? Jasne, że on też by się napił!
Klienci baru zaprzestali przepychać się do monet i podnieśli twarze, słuchając, jak całe ciało przybysza kłóci się ze sobą.
— A tak w ogóle tojajestem w głowie, zgadza się. I głowa dowodzi. Nie będę się słuchałjakichś tam kolan! Mówiłem, ze to zły pomysł, bo zawsze mamy kłopoty, jeśli chodzi o wychodzenie z pubu, Jasiu! No cóż, przemawiając z pozycji nóg, nie będziemy stać spokojnie i patrzeć, jak głowa się zalewa, nie ma tak dobrze!
Ku przerażeniu zebranych cała dolna połowa postaci odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi, w związku z czym górna połowa upadła do przodu. Trzymając się z całych sił baru, udało jej się powiedzieć:
— No dobrze, ale czy smażone na głębokim tłuszczu, marynowane jajka nie wchodzą w grę? — I wtedy postać…
…przerwała się na pół. Nogom udało się jeszcze zrobić kilka kroków w stronę drzwi, po czym padły.
Nastała pełna przerażenia cisza, którą przerwał okrzyk dochodzący ze spodni:
— Na litość! Czas spływać!
W powietrzu zafurkotało, trzasnęły drzwi.
Po dobrej chwili jeden z gości ostrożnie podszedł do kupy ubrań i kijków, czyli tego, co zostało z gościa, i szturchnąłje. Odskoczył, kiedy kapelusz potoczył się po podłodze.
Rękawiczka, która nadal trzymała się baru, spadła naraz na ziemię z głośnym „plask!”.
— Spójrzmy na to w ten sposób — oświadczył barman. — Cokolwiek to było, zostawiło po sobie kieszenie…
Читать дальше