Teraz chwilę odczekała, żeby kociołek trochę wystygł, po czym wzięła kubek, napełniła go wodą i wypiła. Niewidoczne w mroku Figle wydały z siebie westchnienie.
Położyła się, zamknęła oczy i czekała. Nie działo się nic. Tylko grzmoty waliły w ziemię, a błyskawice rozświetlały czarny świat.
A potem, tak delikatnie, że stało się to już, zanim uzmysłowiła sobie, że się staje, poczuła w sobie przeszłość. Gromadziły się wokół niej wszystkie stare wodze, poczynając od jej matki, jej babki, ich matek… coraz bardziej w przeszłość, której nikt już nie pamiętał… jedna potężna pamięć przechowywana przez nie wszystkie, momentami przetarta i niewyraźna, ale staraj ak góry.
O tym wiedziały wszystkie Figle. Ale tylko wodza wiedziała, że rzeka pamięci nie jest wcale rzeką, lecz morzem.
Wodze, które dopiero się narodzą, pewnego dnia też przypomną sobie wszystko. Nocami, które nadejdą, będą leżeć obok swoich kociołków i na parę minut staną się częścią wiecznego morza. Przysłuchując się nieurodzonym wodzom wspominającym swoją przeszłość, pamiętało się swoją przyszłość…
Trzeba było wielkich zdolności, żeby odnaleźć te cichutkie głosiki, aJoannanie miałajeszcze takiej wprawy, ale coś usłyszała.
Kiedy kolejna błyskawica zamieniła noc na chwilę w dzień, wodza usiadła wyprostowana jak struna.
— Znalazło ją — wyszeptała. — Och, ciutbiedactwo.
Deszcz zacinający przez otwarte okno przemoczył koc i Akwila się obudziła. Sypialnię zalewało szare światło dnia.
Zerwała się na równe nogi i zamknęła okno. Na parapecie leżało kilka liści.
No tak.
To nie był sen. Z całą pewnością. Stało się… coś dziwnego. Poczuła świerzbienie w końcówkach palców. Czuła się… inaczej. Ale gdy się nad tym zastanowiła, uznała, że zmiana wyszłajej na dobre. Wczoraj wieczorem miała okropny nastrój, a teraz… była pełna życia A nawet przepełniałają radość. Wiedziała, że może wziąć sprawy w swoje ręce. Zamierzała sama pokierować swoim życiem. Roz — pierałyją energia i determinacja.
Zielona sukienka leżała pognieciona, przydałobyjej się pranie. W szufladzie czekała stara niebieska, ale z jakiegoś powodu Akwila uważała, że teraz do niej nie pasuje. Musi wystarczyć zielona, dopóki nie znajdzie czegoś nowego.
Już miała włożyć buty, kiedy zamarła w bezruchu.
Nie nadawały się, nie teraz. W swoim kuferku miała nową parę lśniących bucików. Te włożyła Panna Libella w obu postaciach, jeszcze w nocnej koszuli, stała w mokrym ogrodzie. Ze smutkiem zbierała kawałki łapacza snów i strącone jabłka. Nawet niektóre ozdoby w ogrodzie zostały zniszczone, tylko szaleńczo uśmiechnięte gnomy niestety uniknęłyjakoś destrukcji.
Czarownica odsunęła włosy spadające najedne zjej oczu.
— Dziwne, naprawdę bardzo dziwne. Wszystkie siatki na uroki porwane. Nawet kamienie nudy sąpoprzesuwane. Czy coś zauważyłaś?
— Nie, nic, panno Libello — odparła potulnie Akwila — I wszystkie stare chaosy, które leżały w komórce, są w drzazgach. A nie było w nich już żadnej mocy i mogły służyć tylko do ozdoby. Coś naprawdę dziwnego musiało się wydarzyć.
Spojrzenie, którym panna Libella obrzuciły Akwilę, miało być prawdopodobnie chytre i przebiegłe, ale raczej nadało im chory wygląd.
— Ta burza miała w sobie coś magicznego. Mam nadzieję, że wy, dziewczęta, nie robiłyście… niczego dziwnego wczorajszego wieczoru, prawda, kochanie?
— Nie, panno Libello. Uważam, że to spotkanie było dość głupie.
— No bo wiesz, Oswald też zniknął. On jest bardzo wrażliwy na atmosferę…
Do Akwili dopiero po chwili dotarła treść tych słów.
— Ale przecież on był tu zawsze!
— Tak, od kiedy pamiętam — przyznała panna Libella.
— Próbowała pani odłożyć łyżkę w przegródkę dla noży?
— Oczywiście. Nic nawet nie szczęknęło!
— Upuściła pani obierkę odjabłka? On zawsze…
— To było pierwsze, czego spróbowałam!
— Ajak ze sztuczką z solą i cukrem? Panna Libella się zawahała.
— Nie, tego nie… — Nieco się rozpogodziła. — Uwielbiają, z pewnością się nie oprze i przybiegnie w podskokach, prawda?
Akwila wyciągnęła torbę cukru i torbę soli, wsypała trochę jednego i drugiego do miski, a następnie wymieszała dłonią bielusień — kie kryształki.
Jakiś czas temu odkryła, że jest to znakomity sposób, by zająć Oswalda, kiedy one gotowały. Rozdzielanie soli i cukru, a następnie włożenie ich do odpowiednich torebek potrafiło go uszczęśliwić na całe popołudnie. Ale tym razem mieszanina ani drgnęła, nie widać było ani śladu Oswalda.
— No tak… przeszukam dom — powiedziała panna Libella, jakby miał to być dobry sposób na znalezienie niewidzialnej osoby. — Czy możesz zająć się kozami, kochanie? I nie możemy zapomnieć, że dzisiaj czeka nas zmywanie!
Akwila wypuściła kozy z obórki. Zazwyczaj Czarna Meg wybiegała natychmiast, ustawiając się na platformie do dojenia z miną informującą: nauczyłam się nowej sztuczki.
Ale nie dzisiaj. Kiedy Akwila zajrzała do środka, zobaczyła kozy stłoczone w najdalszym i najciemniejszym kącie. Przerażone oddychały chrapliwie, a kiedy się zbliżyła, usiłowały czmychnąć na boki. Udało jej się złapać Czarną Meg za postronek. Koza szarpała się i wyrywała, nie chcąc dać się wyprowadzić na platformę, wreszcie wdrapała się na nią, ale tylko dlatego, że alternatywą było oberwanie głowy. Teraz stała, mecząc rozpaczliwie.
Akwila wpatrywała się w kozę. Wydawało się, że swędząją kości. Chciała… chciała coś zrobić, czegoś dokonać, wspiąć się na najwyż — szągórę, wyskoczyć w niebo, obiec ziemię. I pomyślała: To głupie, każdy dzień rozpoczynam walką na inteligencję ze zwierzęciem!
No cóż, najwyższy czas pokazać temu stworzeniu, kto tu rządzi.
Złapała miotłę, która służyła do zamiatania obórki. Wąskie oczka Czarnej Meg stały się okrągłe ze strachu, a potem trrrrach! — dziewczynka uderzyła miotłą.
Prosto w platformę do dojenia. To nie było celowe nietrafienie. Miała zamiar dać Meg nauczkę, którajej się słusznie należała, ale nie wiadomo czemu kij wymykałjej się z rąk. Podniosła go raz jeszcze, leczjej wzrok i uniesienie kija wystarczyło, koza skuliła się ze strachu.
— Koniec z tymi sztuczkami! — syknęła Akwila, odkładając kij.
Koza stała nieruchomo jak skała. Akwila ją wydoiła, zaniosła wiadro do mleczarni, zważyła, zapisała wartość na tabliczce przy drzwiach i przelała mleko do dużej bańki.
Reszta trzódki nie była lepsza od Meg, ale kozy szybko się uczyły.
Wszystkie razem dały trzy galony, co było wręcz żałosnejak na dziesięć kóz. Akwila zapisała wynik bez entuzjazmu i stała, obracając kredę w palcach. Niby po co to wszystko? Jeszcze wczoraj miała mnóstwo planów eksperymentowania z nowymi serami, a teraz ser wydawał jej się po prostu nudny.
Czemu tu w ogóle była, wypełniając idiotyczne obowiązki, pomagając ludziom na tyle głupim, że nie potrafili pomóc samym sobie? Przecież mogła w tym czasie robić… cokolwiek!
Popatrzyła na blat stojącego przed nią stołu.
POMOCY.
Ktoś to napisał kredą na drewnie. A kawałek kredy trzymała nadal w palcach…
— Petulia przyszła do ciebie, kochanie — odezwała się tuż za jej plecami panna Libella.
Akwila szybko przesunęła skopek z mlekiem, żeby zasłonić napis. Kiedy się odwróciła, miała minę winowajcy.
— Co? — zapytała. — Dlaczego?
— Myślę, że chciała sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. — Panna Libella przyglądała siej ej uważnie.
Читать дальше