Kiedy obie funkcjonariuszki zniknęły, król uśmiechnął się i rozejrzał wokół groty. Westchnął.
— Cóż, nie mogę sobie pozwolić na spór z Ankh-Morpork. Nie w tej chwili. Dobrze więc, komendancie. Czy wie pan, jak skłonić sześcian do mówienia?
— Nie. A pan?
To jest gra, prawda? — myślał Vimes. Król nie przyjąłby takiego gadania od nikogo, zwłaszcza że ma dziesięciokrotną przewagę. Spór? Wystarczyłoby powiedzieć, że w dolinie Koom złapała nas burza, tak bywa, wszyscy wiedzą. Będzie nam go brakowało i z całą pewnością przekażemy jego ciało, jeśli tylko gdzieś wypłynie… Ale nie będziesz próbował takich sztuczek, bo jestem ci potrzebny. Wiesz coś o tej jaskini, prawda? I jeśli cokolwiek się zdarzy, chcesz, żeby dobry, niezbyt ostry, ale — na bogów — uczciwy do bólu Sam Vimes przekazał światu wieści…
— Żadne dwa sześciany nie są takie same — wyjaśnił Rhys. — Zwykle wystarcza słowo, ale to może być oddech, dźwięk, temperatura, miejsce na Dysku, zapach deszczu. Cokolwiek. Jak słyszałem, jest wiele sześcianów, które nigdy nie przemówiły.
— Naprawdę? Ale ten paplał bez przerwy. A ktoś, kto kazał go wynieść z doliny, chciał, by był słyszany. Dlatego wątpię, czy sześcian mówi tylko wtedy, kiedy łza dziewicy spadnie na niego w ciepły wtorek w lutym. Zaczął bardzo dużo mówić do człowieka, który nie znał ani słowa po krasnoludziemu.
— Ale mówiący na pewno by chciał, żeby usłyszały go krasnoludy! — zaprotestował król.
— To legenda sprzed dwóch tysięcy lat. Kto może wiedzieć, kto czego chciał? A ty czego chcesz?
Ostatnie słowa skierowane były do Nobby’ego, który podszedł i z zaciekawieniem przyglądał się sześcianowi.
— Jak to… Jak on się przedostał przez moją ochronę? — zdziwił się król.
— Nobbsowie przesuwają się niepostrzeżenie — wyjaśnił Vimes. A kiedy dwójka zakłopotanych strażników opuściła ciężkie dłonie na chude ramiona Nobby’ego, dodał: — Zostawcie go. Nobby, powiedz coś, co skłoni ten sześcian do mówienia.
— Eee… Gadaj, bo źle się to dla ciebie skończy!
— Niezłe — przyznał Vimes. — Sto lat temu w Ankh-Morpork, sire, nie sądzę, by ktoś znał choć słowo z krasnoludziego albo trollowego. Może wiadomość była przeznaczona dla ludzi? Musiała tam być jakaś osada na równinie, tyle tam ptaków i ryb.
— Może zatem jakieś ludzkie słowa, Nobby? — zaproponował król.
— Proszę. Otwórz się, mów, powiedz coś, gadaj, śpiewaj, syp…
— Nie, nie, panie Vimes, on źle to robi! — zawołał Fred Colon. — To było za dawnych dni, tak? To muszą być dawne słowa, jak… bądźże otworzon!
Vimes zaśmiał się, kiedy wpadł mu do głowy nowy pomysł. Ciekawe, uznał. To możliwe. Przecież nie chodzi o słowa, ale o dźwięki. Głosy…
Nieśmialsson obserwował ich próby z niepewną miną.
— Jak będzie po krasnoludziemu „otwórz się”? — zapytał go Vimes.
— W sensie otworzenia książki? To będzie dhwe, komendancie.
— Hm… To na nic. To może… „powiedz”?
— Aargk albo, w trybie rozkazującym, cork, komendancie. Wie pan, nie wydaje mi się…
— Przepraszam! — zawołał głośno Vimes.
Gwar ucichł.
— Awk! — powiedział Vimes.
Niebieskie i zielone światełka przestały migotać, przesunęły się po metalu, tworząc deseń niebieskich i zielonych kwadratów.
— Myślałem, że ów artysta nie znał krasnoludziego — zdziwił się król.
— Nie znał, ale płynnie mówił po kurczaczemu — odparł Vimes. — Później wyjaśnię…
— Kapitanie, sprowadźcie gragów — rzucił król. — Jeńców także, nawet trolle. Wszyscy tego wysłuchają!
Powierzchnia sześcianu zdawała się poruszać na dłoni Vimesa. Niektóre z zielonych i niebieskich kwadratów wysunęły się nieco nad metalową płaszczyznę.
Pudełko przemówiło. Zabrzmiał warkot, przypominający trochę krasnoludzi, choć Vimes nie mógł rozpoznać nawet jednego słowa. Po nim rozległy się głośne stuknięcia.
— Osiowy krasnoludzi z okresu Drugiej Konwokacji — stwierdził Nieśmialsson. — Właściwy dla tego okresu. Ktokolwiek mówi, powiedział właśnie: „Azaliż działa rzecz owa?”.
Głos odezwał się ponownie. Kiedy spływały dawne, zgrzytliwe sylaby, Nieśmialsson tłumaczył dalej:
— Pyerwsza rzecz, którą zrobył Tak, to spysał siebie; druga rzecz, którą zrobył Tak, to spysał Prawa; trzecia rzecz, którą zrobył Tak, to spysał Świat; czwarta rzecz, którą zrobył Tak, to spysał yaskinię; pyąta rzecz, którą zrobył Tak, to spysał geodę, yayo z kamienia; y oto w półmroku uyścia yaskini geoda pękła i narodzili się Bracia; pyerwszy Brat poszedł w stronę śwyatła i stanął pod otwartym niebem…
— To jest opowieść o Rzeczach, które spisał Tak — szepnęła Vimesowi Cudo.
Vimes wzruszył ramionami, patrząc, jak kilku ochroniarzy Rhysa wprowadza do kręgu gragów, wśród nich Twardźca.
— Nie jest nowe ani nic? — zapytał rozczarowany.
— Każdy krasnolud to zna, sir.
— …był to pyerwszy krasnolud — tłumaczył Nieśmialsson. — Znalazł Prawa spysane przez Taka i stał się ociemniony.
Trzeszczący głos mówił dalej. I nagle Nieśmialsson, który w skupieniu zamykał oczy, otworzył je zdumiony.
— Uch… Y wtedy Tak spoyrzał na kamień, który starał się ożyć; i uśmyechnął się Tak i zapysał: „Wszystkie rzeczy dążą” — mówił Nieśmialsson, podnosząc głos, bo gwar narastał dookoła. — I za przysługę, yaką kamień mu oddał, uformował z niego pyerwszego trolla i zachwycił się życiem, które poyawiło się niewzywane. To są rzeczy, które spysał Tak!
Nieśmialsson krzyczał teraz, gdyż wokół narastał hałas.
Vimes czuł się jak intruz. Odniósł wrażenie, że kłócą się wszyscy prócz niego. Wymachiwano toporami.
— JA, KTÓRY MÓWIĘ TERAZ DO WAS, JESTEM B’HRIANEM KRWAWYM TOPOREM, PRZEZ PRAWO KAMIENIA KAISERA KRÓLEM WSZYSTKICH KRASNOLUDÓW! — wrzasnął Nieśmialsson.
W jaskini ucichło i tylko daleka ciemność odpowiedziała echem na ten krzyk.
— Nagły wylew strącił nas do tych jaskiń. Odszukaliśmy się wzajemnie, głosy w ciemności. Umieramy. Nasze ciała połamane są przez straszne wody o zębach… z kamienia. Jesteśmy zbyt słabi, by się wspinać. Woda otacza wszystko. Ten testament powierzymy młodemu Wręcemocnemu, który wciąż jest żwawy, w nadziei że dotrze do światła. Albowiem historia tego dnia nie może być zapomniana. Nie taki miał być skutek! Przybyliśmy tutaj, by podpisać traktat! To był sekret, efekt wielu lat pracy!
Sześcian przestał mówić. Ale słychać było ciche jęki i szum wody gdzieś dalej.
— Sire, nie wolno tego słuchać! — wykrzyknął Twardziec spomiędzy gragów. — To nic innego niż kłamstwa za kłamstwami. Nie ma w tym ani słowa prawdy! Jaki mamy dowód, że to głos Krwawego Topora?
Kapitan Gud wydaje się dość niepewny, uznał Vimes. Królewscy gwardziści? W większości wyglądają na solidnych, tacy pozostają lojalni i nie poświęcają uwagi polityce. Górnicy? Gniewni i zagubieni, ponieważ starzy gragowie krzyczą. Sytuacja się bardzo szybko pogarsza.
— Straż Miejska, do mnie! — zawołał.
Dochodzące z sześcianu chaotyczne dźwięki umilkły i odezwał się inny głos. Detrytus uniósł głowę.
— To starotrollowy! — powiedział.
Nieśmialsson wahał się tylko przez chwilę.
— Ehm… Jestem diamentowym królem trolli — przetłumaczył, patrząc błagalnie na Vimesa. — Istotnie, przybyliśmy, by zawrzeć pokój. Ale mgła nas ogarnęła, a kiedy się uniosła, niektóre trolle i krasnoludy krzyknęły: „Zasadzka!”. Rzucili się do walki i nie słuchali naszych rozkazów. I tak troll walczył z trollem, krasnolud z krasnoludem, a głupcy zrobili głupców z nas wszystkich. I walczyliśmy, by powstrzymać wojnę, aż zniechęcone niebo zmyło nas z powierzchni Dysku. A jednak mówimy tyle: tutaj, w tej grocie na końcu świata, między krasnoludem i trollem został zawarty pokój i razem pomaszerujemy poza dłonie Śmierci. Albowiem nieprzyjacielem nie jest troll ani nie jest krasnolud, ale są nim ci złowrodzy, złośliwi i tchórzliwi, naczynia nienawiści, ci, którzy źle czynią, a nazywają to dobrem. Z nimi dziś walczyliśmy, ale uparty głupiec jest wieczny i powie…
Читать дальше