— To byli tylko przerażeni starcy.
— I teraz wydaje się, że pana uwolniła — mówił krasnolud. — Zastanawiam się dlaczego. Historia mówi, że każdy, kto znalazł się we władzy Przyzywającej Ciemności, umierał obłąkany.
Vimes wziął od Angui kubek wody. Była tak zimna, że aż cierpły zęby. Nigdy w życiu nie pił nic lepszego. Jego umysł pracował szybko, wykorzystując awaryjne rezerwy zdrowego rozsądku — jak zwykle ludzkie umysły, próbujące skonstruować potężną kotwicę w normalności i udowodnić sobie, że to, co się wydarzyło, wcale się nie wydarzyło, a jeśli nawet się wydarzyło, to nie za bardzo.
To sama mistyka i tyle. Pewnie, mogła być prawdziwa, ale po czym to poznać? Trzeba trzymać się tego, co można zobaczyć. No i trzeba sobie cały czas o tym przypominać.
Tak, to wszystko. Bo co się tak naprawdę wydarzyło? Parę znaków? No, przecież wszystko może wyglądać tak, jak człowiek zechce, jeśli tylko jest dostatecznie zdenerwowany, prawda? Owca może wyglądać jak krowa, prawda? Ha!
Co do reszty… cóż, Nieśmialsson wygląda na porządnego gościa, ale przecież nie trzeba od razu kupować jego światopoglądu. To samo z panem Błyskiem. Takie sprawy mogą człowiekowi namieszać w głowie.
Denerwował się o Młodego Sama i kiedy zobaczył tych przeklętych gwardzistów, oczywiście rzucił się na nich. Ostatnio za mało sypiał. Wydawało się, że każda godzina przynosi nowy problem. Dlatego właśnie umysł robi mu dziwaczne sztuczki. Przeżyć w podziemnej rzece? Łatwe. Musiał jakoś utrzymywać się na powierzchni. Istnieje bardzo wiele rzeczy, które ciało woli robić zamiast umierania.
No właśnie. Wystarczy logicznie pomyśleć, a mistyka staje się… no, całkiem prosta. Człowiek może przestać się czuć jak marionetka i znowu jest kimś mającym własne cele.
Vimes odstawił pusty kubek i wstał — celowo.
— Idę zobaczyć, jak się czują moi ludzie.
— Pójdę z panem — zaproponował szybko Nieśmialsson.
— Myślę, że nie potrzebuję asysty — odparł Vimes możliwie spokojnie.
— Na pewno nie — zgodził się krasnolud. — Ale kapitan Gud jest trochę nerwowy.
— Zdenerwuje się jeszcze bardziej, jeśli mi się nie spodoba to, co zobaczę.
— Tak. I właśnie dlatego z panem idę.
Vimes ruszył przez jaskinię krokiem trochę szybszym, niż sam uznawał za swobodny. Grag podbiegał co kilka kroków, by nadążyć.
— Chyba mnie pan nie zna, panie Nieśmialsson — burknął Vimes. — Proszę nie myśleć, że zlitowałem się nad tymi draniami. Proszę nie myśleć, że okazałem łaskę. Nie zabija się bezbronnych. Po prostu nie.
— Czarni strażnicy nie mieli chyba żadnych oporów — zauważył Nieśmialsson.
— Otóż to! — zawołał Vimes. — A nawiasem mówiąc, panie Nieśmialsson, co to za krasnolud, który nie nosi topora?
— No cóż, jako grag przede wszystkim używam swojego głosu — odparł grag. — Topór jest niczym bez ręki, a ręka niczym bez umysłu. Wyszkoliłem się w myśleniu o toporach.
— Jak dla mnie brzmi to mistycznie.
— Pewnie tak. Ale jesteśmy na miejscu.
Miejsce okazało się terenem zajętym przez nowo przybyłe krasnoludy. Bardzo militarnie, uznał Vimes. Kwadrat obronny. Nie jesteście pewni, kto jest nieprzyjacielem… Ja też nie.
Najbliżej stojący krasnolud rzucił mu odrobinę wyzywające, odrobinę niespokojne spojrzenie, które Vimes nauczył się rozpoznawać.
Kapitan Gud się wyprostował.
Vimes spoglądał ponad jego ramieniem, co nie było trudne. Tam dalej siedział Nobby i Fred Colon, oba trolle, a nawet Cudo, wszyscy zbici w ciasną grupkę.
— Czy moi ludzie są aresztowani, kapitanie? — zapytał.
— Rozkazano mi zatrzymać wszystkich, których tu znajdę — odparł krasnolud.
Vimes podziwiał jego obojętny głos. Oznaczał: w tej chwili nie interesuje mnie dialog.
— Jakie ma pan tu uprawnienia, kapitanie?
— Moje uprawnienia mają potrójne pochodzenie: dolny król, prawo kopalniane i sześćdziesięciu uzbrojonych krasnoludów — oświadczył Gud.
A niech to, pomyślał Vimes. Zapomniałem o prawie kopalnianym. To poważny problem. Myślę, że trzeba przekazać komuś odpowiedzialność. Dobry dowódca uczy się przekazywać odpowiedzialność. A zatem przekażę odpowiedzialność za ten problem kapitanowi Gudowi.
— Dobra odpowiedź, kapitanie — pochwalił. — I szanuję ją.
Wyminął krasnoluda i ruszył do swoich strażników. Znieruchomiał, gdy za sobą usłyszał brzęk dobywanego metalu. Podniósł ręce i powiedział:
— Gragu Nieśmialsson, zechce pan wyjaśnić kapitanowi sytuację? Wszedłem pod jego nadzór, nie wyszedłem spod niego. A nie jest to czas ani miejsce odpowiednie dla pochopnych działań.
Ruszył dalej, nie czekając na odpowiedź. Owszem, oparcie się na przekonaniu, że jeśli go zabiją, ktoś będzie miał poważne kłopoty, prawdopodobnie kwalifikuje się jako pochopne działanie, ale będzie musiał jakoś z tym żyć. Albo nie, oczywiście.
Podszedł do Nobby’ego i Colona.
— Przepraszamy, panie Vimes — odezwał się Fred. — Czekaliśmy przy ścieżce z paroma końmi, a oni się tak jakoś pojawili. Choć pokazaliśmy odznaki, nie chcieli nas słuchać.
— Rozumiem. A ty, Cudo?
— Pomyślałam, że lepiej trzymać się razem, sir.
— Słusznie. Co z wami, De… — Vimes spojrzał w dół i pozwolił, by wezbrała w nim złość. I Detrytus, i Cegła mieli skute łańcuchem nogi. — Pozwoliliście im się zakuć?!
— No więc to się jakby porobiło za bardzo poli-tykne, panie Vimes — odparł Detrytus. — Ale starczy słowo, a ja i Cegła możemy się uwolnić, żaden problem. To tylko polowe kajdany. Moja babcia by mogła je zerwać.
Vimes czuł rosnący gniew, ale się opanował. W tej chwili Detrytus okazał się rozsądniejszy od swego komendanta.
— Spokojnie, dopóki nie powiem, żeby to zrobić — rzekł. — Gdzie są gragowie?
— Pilnują ich w sąsiedniej jaskini, panie Vimes — wyjaśniła Cudo. — I górników. Sir, mówią, że dolny król tutaj zmierza!
— Dobrze, że to duża grota, inaczej byłoby trochę ciasno — mruknął Vimes.
Wrócił do kapitana, schylił się i powiedział:
— Zakuł pan w łańcuchy mojego sierżanta.
— Jest trollem. A to jest dolina Koom — odparł spokojnie kapitan.
— Tyle że nawet ja potrafiłbym zerwać taki cienki łańcuch…
Rzucił okiem na Sally i Anguę, które znowu wyglądały przyzwoicie w przyzwoitych zbrojach i obie obserwowały go uważnie.
— Tamte dwie funkcjonariuszki to wampir i wilkołak — rzekł wciąż tym samym spokojnym tonem. — Wiem, że pan to wie, ale bardzo rozsądnie nie próbował pan nawet ich tknąć. A Nieśmialsson jest gragiem. Ale mojemu sierżantowi założył pan słabe łańcuchy, żeby mógł je zerwać jednym palcem, a pan mógłby go zabić i tłumaczyć, że chciał uciec. Proszę nawet nie myśleć o zaprzeczaniu. Na pierwszy rzut oka potrafię rozpoznać brudną sztuczkę. Mam teraz wyjaśnić, co zrobię? Dam panu szansę okazania braterskiej miłości i uwolnienia trolli, tu i teraz. I całej reszty. W przeciwnym razie, jeśli mnie pan nie zabije, zatruję pańską przyszłą karierę tak bardzo, jak tylko potrafię. A nie ośmieli się pan mnie zabić.
Kapitan patrzył na niego nieruchomo, ale tej gry Vimes nauczył się już dawno. A potem krasnolud zsunął wzrok na rękę Vimesa, jęknął, cofnął się o krok i wystraszony uniósł dłoń.
— Tak! Zrobię to! Tak!
— Mam nadzieję.
Vimes trochę się zdziwił. Potem sam spojrzał na wewnętrzną część przegubu…
Читать дальше