* * *
Dolina Koom rozciągała się przed Vimesem i teraz rozumiał, czemu nie przygotował żadnych planów. Nie można było kreślić planów dla doliny Koom. Wyśmiałaby je. Odepchnęłaby je tak, jak odpychała drogi.
— O tej porze roku wygląda najlepiej — wyjaśniła Cudo.
— Najlepiej to znaczy, że…? — zachęcił ją Vimes.
— No więc nie próbuje nas fizycznie zamordować, sir. I są ptaki. A kiedy słońce jest w odpowiednim miejscu, pojawiają się cudowne tęcze.
Ptaków było mnóstwo. Owady mnożyły się jak szalone w szerokich, płytkich jeziorkach i rozlewiskach, które późną wiosną leżały gęsto na dnie doliny. Większość pewnie wyschnie do późnego lata, ale na razie dolina Koom była prawdziwym zimnym bufetem pełnym bzyczących stworzeń. Ptaki przylatywały z równin tutaj na ucztę. Vimes nie znał się specjalnie na ptakach, ale te wyglądały jak jaskółki — miliony jaskółek. Ich gniazda były na niedalekim urwisku i dochodził stamtąd głośny świergot. Tu i tam spomiędzy spiętrzonych drzew i kamieni strzelały młode pędy i rosły liście.
Poniżej wąskiej ścieżki, którą szli, z licznych jaskiń wpływały strumienie i łączyły się w jeden dziki wodospad sięgający równin.
— Wszystko jest takie… żyjące — stwierdziła Angua. — Myślałam, że zobaczymy tylko nagie skały.
— Tak to wygląda na polu bitwy — powiedział Detrytus. Krople wody błyszczały na jego skórze. — Tata mnie tu zabrał, jakżeśmy odchodzili do miasta. Pokazał mi te wszystkie skały, przyłożył po łbie i powiedział „Pamiętaj”.
— Co pamiętaj? — zainteresowała się Sally.
— Nie mówił. No więc ja tak jakby żem pamiętał ogólnie.
Nie spodziewałem się tego, myślał Vimes. Jest taka… chaotyczna. No trudno, wyjdźmy chociaż spod tego urwiska. Te potwornie wielkie głazy skądś się tutaj wzięły.
— Czuję dym — oznajmiła po chwili Angua.
— To ogniska w górnej części doliny — uznała Cudo. — Pierwsi przybysze, jak sądzę.
— Chcesz powiedzieć, że ustawiają się w kolejce, żeby mieć miejsca w bitwie? — zdziwił się Vimes. — Uważaj na ten głaz, jest śliski.
— O tak. Walka nie zacznie się przed Dniem Doliny Koom. To jutro.
— Do licha, zgubiłem szlak. To jakoś wpłynie na nas tutaj, w dole?
Nieśmialsson odchrząknął uprzejmie.
— Nie wydaje mi się, komendancie. Ten region jest zbyt niebezpieczny, żeby tu walczyć.
— Tak, widzę. Byłoby straszne, gdyby ktoś zrobił sobie krzywdę. — Vimes wspiął się na podłużny stos gnijącego drewna. — Coś takiego mogłoby wszystkim popsuć cały dzień.
Rekreacja historyczna, myślał ponuro, kiedy wybierali drogę w poprzek, nad, pod albo przez głazy i brzęczące od owadów stosy połamanego drewna, wśród płynących wszędzie strumyków. Tylko że my to robimy z ludźmi, którzy się przebierają i biegają dookoła ze stępioną bronią, kiedy inni sprzedają kiełbaski w bułce, a dziewczęta wszystkie są nieszczęśliwe, bo mogą się przebierać tylko za ladacznice, jako że ladacznica była jedynym fachem dostępnym wtedy dla kobiet.
Ale krasnoludy i trolle walczą naprawdę. Tak jakby wierzyli, że kiedy stoczą tę walkę dostatecznie wiele razy, w końcu ją rozstrzygną.
Na ścieżce przed nimi pojawił się wielki otwór, na wpół przesłonięty zimowymi szczątkami, ale wciąż potrafiący połknąć cały strumień, który spływał spieniony w głębiny. Z dołu dobiegał głośny huk. Vimes przyklęknął i zanurzył palce w wodzie. Okazała się lodowato zimna.
— Proszę uważać na takie spływy, komendancie — ostrzegł Nieśmialsson. — To wapień. Woda szybko go wymywa. Prawdopodobnie zobaczymy o wiele większe. Często są zakryte gnijącymi odpadkami. Proszę patrzeć, gdzie pan stawia nogi.
— Nie zatykają się?
— Ależ tak. Widział pan, jak wielkie głazy się tutaj toczą.
— To musi wyglądać jak gigantyczna gra w bilard.
— Coś w tym rodzaju, przypuszczam — potwierdził ostrożnie Nieśmialsson.
Po dziesięciu minutach Vimes usiadł na kłodzie, zdjął hełm, wyciągnął wielką czerwoną chustkę i wytarł czoło.
— Robi się gorąco — stwierdził. — A w tej przeklętej dolinie wszystko wygląda tak samo… Au!
Klepnął się w przegub.
— Komary bywają bardzo dokuczliwe, sir — przyznała Cudo. — Podobno wyjątkowo mocno kąsają przed burzą.
Oboje spojrzeli w stronę gór. Drugi koniec doliny przesłaniała żółtawa mgiełka, a między szczytami widzieli chmury.
— Świetnie — mruknął Vimes. — Mam wrażenie, że ugryzł mnie aż do kości.
— Nie martwiłabym się za bardzo, komendancie — pocieszyła go Cudo. — Wielką burzę w dolinie Koom pamięta się do końca życia.
— Czyli całkiem niedługo, jeśli człowieka złapie — stwierdził Vimes. — Muszę przyznać, że to miejsce zaczyna mnie irytować.
Przez ten czas dogoniła ich reszta oddziału. Sally i Detrytus wyraźnie cierpieli od upału. Wampirzyca bez słowa usiadła w cieniu wielkiego głazu. Cegła położył się przy lodowatym strumieniu i wsadził głowę do wody.
— Obawiam się, że niewiele mogę pomóc, sir — odezwała się Angua. — Wyczuwam krasnoludy, ale to właściwie tyle. Wszędzie jest za dużo tej przeklętej wody.
— Może damy sobie radę bez twojego nosa.
Vimes zdjął z ramienia tubę, w której niósł rysunek Sybil. Rozwinął go i spiął końce.
— Pomóż mi, Cudo — poprosił. — Reszta może trochę odpocząć. I nie śmiejcie się.
Opuścił sobie na głowę pierścień gór. Usłyszał kaszlnięcie Angui, ale udał, że je ignoruje.
— No dobrze… — Przesuwał sztywny papier, by prawdziwe góry widzieć tuż nad ich wyrysowanymi sylwetkami. — Tam mamy Miedziankę, a Cori Celesti tam… I bardzo ładnie pasują do obrazu. Jesteśmy już prawie na miejscu!
— Nie całkiem, komendancie — odezwał się z tyłu Nieśmialsson. — Obie są prawie czterysta mil stąd. Będą wyglądać praktycznie tak samo z każdego miejsca w tej części doliny. Musi pan poszukać bliższych szczytów.
Vimes się odwrócił.
— Jasne. A ten, który wygląda na całkiem pionowy po lewej stronie?
— To Król, sir — oświadczyła Cudo. — Jakieś dziesięć mil stąd.
— Naprawdę? Wydaje się bliższy.
Odnalazł szczyt na rysunku.
— A ta mała góra, o tam? Ta z dwoma czubkami?
— Nie wiem, jak się nazywa, ale widzę, o którą panu chodzi.
— Są za małe i za blisko siebie… — mruczał Vimes.
— Więc niech pan idzie w ich stronę, sir. Ale proszę uważać po czym. Niech pan stawia stopy tylko na nagiej skale. Trzeba unikać wszystkich rumowisk i szczątków. Grag ma rację, mogą zasłaniać jakąś dziurę i może pan się przebić na dół.
— No dobrze. Mniej więcej w połowie drogi między nimi jest taka zabawna skała. Skieruję się prosto na nią. A ty patrz, na czym stawiam nogi, co?
Starając się równo trzymać papier, potykając się o kamienie i chlapiąc wodą w lodowatych strumykach, Vimes ruszył doliną…
— Niech to demony porwą!
— Sir?
Wyjrzał ponad brzegiem papierowej obręczy.
— Zgubiłem Króla. Zasłonił mi go ten wielki grzebień głazów. Czekaj… Widzę taką górę z wyrwanym z boku kawałkiem…
Wszystko wydawało się takie proste. I byłoby proste, gdyby dolina Koom była płaska i niezasypana śmieciami niczym tor kręglowy bogów. Z niektórych miejsc musieli się wycofywać, ponieważ przejście blokował wał poplątanych, cuchnących, rojących się od komarów gałęzi. Albo barierę tworzył mur skał, długi jak ulica. Albo szeroki, wypełniony wodnym pyłem, huczący kocioł spienionych wód, który gdzie indziej miałby nazwę w rodzaju Tygla Demonów, ale tutaj pozostawał bezimienny, ponieważ była to dolina Koom, a w dolinie Koom nie wystarczało demonów i nie miały dostatecznie wielu tygli.
Читать дальше